Choć Mirembe nie była jej rodzoną córką, Vitani czuła, że kocha ją równie mocno co swojego prawdziwego syna Tabrisa. Spędzała z małą z przyjemnością każdą wolną chwilę, zaznajamiając z Lwią Ziemią lub po prostu leniuchując. Nie zbliżały się tylko zbytnio do Groty Królewskiej, gdzie istniała spora szansa na spotkanie zamartwiającej się Kiary, ponurego Kovu lub mieszanki wybuchowej złożonej z nich obojga.
Teraz leżały sobie na niewielkiej półce skalnej nieopodal ich jaskini u stóp Lwiej Skały. To znaczy leżała Vitani, bo Mirembe biegała radośnie koło niej. Była jeszcze zbyt mała, by samotnie wędrować po Lwiej Ziemi, musiała więc cały czas pozostawać w zasięgu wzroku matki. Nie przeszkadzało jej to jednak urządzić pełnej emocji pogoni za motylem, który, jak na złość, nie zamierzał skończyć jako obiad lwiątka.
Vitani z uśmiechem obserwowała nieporadne podskoki małej. Przyjdzie czas, by nauczyć ją polować, ale teraz o wiele na to za wcześnie. Starsza lwica przeciągnęła się i ziewnęła z rozkoszą. Tak, lwiątka skutecznie zapełniają rodzicom dzień, niepozostawiając czasu na myślenie praktycznie o niczym.
"O przeszłości tym bardziej" pomyślała machinalnie Vitani. "Bo i po co o niej myśleć? Nie ma tam nic ciekawego, tylko rozdrapywanie starych ran".
- Mamusiu, a dlaczego lwy nie mogą latać jak motyle? - Usłyszała tuż koło siebie cienki głosik. Lwiątko zaniechało chwilowo polowania, wpatrując się w Vitani uważnie wielkimi zielonymi oczami.
- Bo nie mają skrzydeł, skarbie - odparła lwica na chyba już tysięczne tego dnia pytanie, nie otwierając nawet oczu.
Usłyszała tupot małych łapek, gdy Mirembe powróciła do zabawy.
"Też taka kiedyś byłam, ciekawska i uparta" uśmiechnęła się do siebie, ale zaraz się zreflektowała "Hej, miałaś nie myśleć o przeszłości, pamiętasz? Albo nie, mam ochotę myśleć, kto mi zabroni" zbuntowała się nagle przeciwko samej sobie "Chcę powspominać i to zrobię, o!"
Upewniła się, że Mirembe nie topi się chwilowo w żadnej kałuży ani nie tratuje jej stado słoni i przewróciła się na plecy. Niebo nad Lwią Ziemią miało wieczorny kolor pomarańczu, od czasu do czasu przemykały tam i z powrotem niewielkie obłoczki. Vitani od zawsze lubiła na nie patrzeć i choć nie wyobrażała sobie wtedy, co mogą one przedstawiać, samo patrzenie bardzo ją uspokajało i wyciszało.
Odkąd sięgała pamięcią, miała być silna, nieustraszona i przebiegła. Tego uczyła ją Zira, taka powinna być siostra przyszłego władcy Lwiej Ziemi. Tego uczył ją każdy dzień na Zlej Ziemi, wypełniony walką o przetrwanie i, jeśli jakoś się przeżyło, o dominację. Codziennie trzeba było udowadniać innym lwicom, przyjaciołom, matce i sobie, że jest godna dumy, którą Zira wobec niej odczuwała. Nigdy tego nie okazywała, na pierwszym miejscu stał zawsze Kovu, ale Vitani czuła, ze nie jest matce obojętna. Albo przynajmniej miała taką nadzieję. Wszystko zmieniło się pewnego deszczowego dnia, gdy Vitani zawędrowała samotnie na Lwią Ziemię. Złoziemnskie lwiątka dość często się tam udawały, "popatrzyć na swoje przyszłe tereny", była to także swoista próba odwagi, kto boi się Simby, ten tyłek pawiana! Tego dnia jednak Kovu był z matką... gdzieś, a Kijivu i Alvar bawili się nieopodal termitiery i nie chciało im się nigdzie iść, Vitani wyruszyła więc sama. Gleba była miękka i śliska od błota, przy zeskakiwaniu z kładki nad rzeką upadła i jakoś niefortunnie skręciła łapę. Do tej pory, choć minęło już wiele lat, pamiętała ten ból i nieudane próby powrotu do domu. Wtedy, chyba po raz pierwszy w życiu, bała się - nie mogła liczyć na swoje łapy, dzięki którym zawsze udawało jej się w szybkim tempie oddalić od kłopotów. I wtedy pojawił się on, Kopa. Początkowo go nie zauważyła, stał nieco z boku i przyglądał jej się nieufnie. Po chwili jednak podszedł do niej i zaproponował pomoc, przedstawiając się. Z początku zjeżyła się, lewek był tak podobny do opisywanego przez Zirę Simby. Instynkt przetrwania jednak zwyciężył, do wyboru miała przecież tylko czekanie na Simbę, który byłoby raczej mniej pokojowo nastawiony. Łaskawie przyjęła pomoc, więc lewek ostrożnie włożył ją sobie na grzbiet i z niemałym trudem zaniósł na baobab ich szamana Rafikiego. Choć był nieco skrępowany, przez całą drogę o czymś opowiadał. Vitani milczała, bijąc się z myślami. Wiedziała, że lwioziemskie lwy są złe, Simba zabił jej ojca Skazę, a mimo to jego syn pomógł jej i traktuje tak... normalnie, jak każdą inną lwiczkę. Dlaczego? Na baobabie Rafiki posmarował obolałą łapę jakimś podejrzanie pachnącym specyfikiem, zawinął w bandaż zrobiony z liści i nakazał nieprzemęczać. Kopa, wbrew jakimkolwiek oczekiwaniom i wyobrażeniom Vitani, odprowadził ją troskliwie na granicę ze Złą Ziemią i dopiero upewniwszy się, że bezpiecznie przeszła po kłodzie, pobiegł w stronę Lwiej Skały. Choć to może wydać się absurdalne, właśnie po tym zdarzeniu stali się najlepszymi przyjaciółmi - on, syn Simby i ona, córka Ziry. Spotykali się tak często jak tylko mogli, ukrywając się w najprzeróżniejszych miejscach na Lwiej Ziemi. Kopa pokazywał jej, że można żyć inaczej - troszczyć się o innych nie tylko z wyrachowania, bawić się nie tylko w walkę na śmierć i życie. Czasem siadali razem i wpatrywali się w niebo, Kopa snuł wówczas opowieści, jak dobrym i mądrym królem będzie wraz z Vitani u jego boku. Lwiczka przytakiwała tylko rozmarzonemu księciu, nie chcąc przerywać ich wspólnych chwil opowieścią o planach Ziry, tylko niepotrzebnie by się martwił. To była pierwsza miłość w życiu Vitani - słodka, dziecinna, ale według nich obojga wieczna. Po kilku miesiącach Vitani postanowiła wtajemniczyć w jej związek Kovu. Ufała bratu i miała cichą nadzieję, że i on zobaczy, że można żyć inaczej, nie w tak pełny nienawiści sposób jak uczyła Zira. Z początku nieufny Kovu również polubił Kopę, czasem bawił się razem z nimi, choć większość czasu spędzał z Kijivu. Choć za nic w świecie by się do tego nie przyznał, chyba on też się zakochał. Lwiczka była zdrowa i silna, na pewno byłaby mile widziana przez Zirę jako królowa jej syna. Przez pewien czas było naprawdę dobrze, ale potem...
- Mamusiu, czy lwy jedzą trawę?
Wyrwana z przeszłości Vitani zamrugała nieprzytomnie i dopiero po chwili była w stanie odpowiedzieć na pytanie.
- Oczywiście, że nie. My jemy, antylopy, zebry...
- No ale one jedzą trawę, prawda? - Lwiątko wspięło się niezdarnie na grzbiet matki i ułożyło wygodnie. - One jedzą trawę, a my je, czyli my tak jakby jemy trawę, tak, mamusiu?
- Hm, może i coś w tym jest... - uśmiechnęła się ciepło Vitani, lwiątko zeskoczyło z niej i wtuliło w futro. Po chwili jednak znów gdzieś odbiegło.
Vitani przez chwilę odprowadzała ją wzrokiem, po czym powróciła do przeszłości. Choć był to najboleśniejszy okres jej życia, po prostu czuła, że musi znów o nim pomyśleć. Nie miała pojęcia dlaczego, ale tak było.
Kopa zginął przez nią. Być może Vitani była głupsza niż myślała, być może Zira inteligentniejsza niż się spodziewała. Fakt faktem, że podczas jednego -ostatniego - spotkania z Kpoą jak spod ziemi pojawiło się przed nimi całe złoziemnskie stado na czele z Zirą. Kolejne wydarzenia następowały po sobie jak w zwolnionym filmie - dwie lwice rzuciły się na Vitani, przygważdżając ją do ziemi. Nawet bez nich lwica chyba i tak nic by nie zrobiła, była zbyt zaskoczona i przerażona, by jakkolwiek zareagować. Zira nawet na nią nie popatrzyła, całą uwagę skupiając na Kopie. Przerażony lewek próbował uciec, lecz reszta stada skutecznie mu to uniemożliwiła. A potem nastąpiły ciosy. Jeden, drugi, kolejne... Wreszcie, gdy nieruchome ciało lwiątka otoczone było szkarłatną kałużą krwi, Zira popatrzyła na swoje dzieło z zadowoleniem. "Wracamy, ty też Vitani" odwróciła się i odeszła. Lwice niczym wierne cienie podążyły za nią, popychając między sobą Vitani. Lwiczka nie miała nawet okazji po raz ostatni popatrzyć na ciało przyjaciela. Po tym wydareniu Zira jeszcze wzmogła wobec swoich dzieci treningi, by stworzyć z nich jeszcze bardziej doskonałe maszynki do zabijania niż planowała dotychczas. Zero emocji, uczuć, dobrych odruchów - pozostaje tylko instynkt i zimna furia roznosząca w pył wszystko na swojej drodze. A mimo to... na dnie serca Vitani pozostał jeszcze ślad dobroci, nauka mocniejsza od słów matki, że jest inna, lepsza droga. To ona kazała jej zbuntować się nieoczekiwanie przeciw wszystkim, przeciw matce podczas Wielkiej Bitwy. Nie miała pojęcia, dlaczego nagle odwróciła się od wszystkiego, co przez całe życie nazywała domem i rodziną, ale zrobiła to i nigdy potem nie żałowała. Gdy emocje już opadły, a stary świat zrobił miejsce całkiem nowemu, poznała Taia. Tak naprawdę połączyła ich samotność, nic więcej. On stracił podczas bitwy rodziców, wiernych przyjaciół Simby, jej został tylko Kovu. A potem pojawił się Tabby, jej...
- ...mamusiu?
Mirembe stała naprzeciwko Vitani, unosząc śmiesznie łebek, by spojrzeć jej w oczy. Najwyraźniej coś mówiła, i to już od dłuższego czasu, bo przestępowała niecierpliwie z łapy na łapę.
- Mirembe, daj mi chwilkę, muszę odpocząc - odparła starsza lwica, starając się ukryć irytację. Tak, kochała małą, co nie znaczy, że nie chciałaby wysłać jej czasem w jednokierunkową podróż na Księżyc.
Lwiątko chwilki nie dało, zaczęło za to podskakiwać w miejscu jak piłeczka.
- Ale mamusiu, Uri i Jasiri wracają, popatrz! I mają ze sobą jakieś stado, znasz ich? - pomachała łapką w stronę horyzontu.
Vitani wytężyła wzrok. Rzeczywiście, dość daleko jeszcze, lecz z każdą chwilą bliżej, zobaczyła kremową lwicę, a po obu jej stronach dwa lwy. Uri, Damu i Jasiri? Za nimi szło kilka lwic w miodowych barwach, których nie rozpoznawała. Na końcu szedł lew z lwicą.
- Biegnij szybko po Kovu i Kiarę, są w Grocie Królewskiej - poleciła lwiczce. - I powiadom też Tabrisa i Juę, jeśli ich znajdziesz.
Przez chwilę patrzyła, jak Mirembe wspina się na Lwią Skałę, po czym przeniosła znów spojrzenie na tajemniczych wędrowców.
"Dość nudy" pomyślała ponuro, wyciągając i chowając pazury "Znając szczęście i pomysłowość mojej bratanicy, szykuje się walka".
Odwróciła się, gdy usłyszała pośpieszne kroki. Z Lwiej Skały zbiegali Kovu i Kiara, niosąca w pysku Mirembe, a za nimi podążali nierozłączni ostatnio Tabris z Juą.
- Uri? - spytał krótko Kovu w biegu.
- Tak mi się wydaje - odparła Vitani. - Są z nią Damu i Jasiri oraz kilku obcych, nie mam pojęcia, jakie mają zamiary, ale lepiej szykować się na najgorsze.
- Kto tym razem próbuje zamordować moją kuzynkę? - mruknął Tabris teatralnie, ale na tyle cicho, by król i królowa go nie usłyszeli. Tylko matka posłała mu groźne spojrzenie.
Obce stado, widząc lwioziemską brygadę, zatrzymało się i usiadło. Na przód wystąpiła Uri.
- Tato, mamo, wróciliśmy! - krzyknęła uradowana, gdy byli już blisko. Podbiegła do ojca, lecz ten tylko przytulił ją zdawkowo i rzucił się na stojącego niewinnie z tyłu Jasiriego.
- Zabiję cię, ty wypłoszu! - ryknął król Lwiej Ziemi z żądzą mordu w oczach.
--------------
Taaak, wiem że rozdział taki sobie (a nawet bardzo taki sobie), ale chciałam nakreślić moją wersję relacji Kopy i Vitani przed jego powrotem - który za kilka rozdziałów nastąpi, bo skoro postanowił w końcu nie uciekać przed przeszłością tylko się z nią zmierzyć, to musi na tę Lwią Ziemię dotrzeć. Chciałam też jakoś uzasadnić nagłą zmianę frontu Vitani pod koniec KLII, bo w nagłe objawienie z niebios jakoś nie wierzę.
I tak, wiem, że Kovu to spokojny, stroniący od przemocy lew, nie zapominajcie jednak, że jest znerwicowanym ojcem panicznie bojącym się o swoją córeczkę, którą jakiś typ ciąga niewiadomo gdzie - a to wszystko zmienia :).
- Mamusiu, czy lwy jedzą trawę?
Wyrwana z przeszłości Vitani zamrugała nieprzytomnie i dopiero po chwili była w stanie odpowiedzieć na pytanie.
- Oczywiście, że nie. My jemy, antylopy, zebry...
- No ale one jedzą trawę, prawda? - Lwiątko wspięło się niezdarnie na grzbiet matki i ułożyło wygodnie. - One jedzą trawę, a my je, czyli my tak jakby jemy trawę, tak, mamusiu?
- Hm, może i coś w tym jest... - uśmiechnęła się ciepło Vitani, lwiątko zeskoczyło z niej i wtuliło w futro. Po chwili jednak znów gdzieś odbiegło.
Vitani przez chwilę odprowadzała ją wzrokiem, po czym powróciła do przeszłości. Choć był to najboleśniejszy okres jej życia, po prostu czuła, że musi znów o nim pomyśleć. Nie miała pojęcia dlaczego, ale tak było.
Kopa zginął przez nią. Być może Vitani była głupsza niż myślała, być może Zira inteligentniejsza niż się spodziewała. Fakt faktem, że podczas jednego -ostatniego - spotkania z Kpoą jak spod ziemi pojawiło się przed nimi całe złoziemnskie stado na czele z Zirą. Kolejne wydarzenia następowały po sobie jak w zwolnionym filmie - dwie lwice rzuciły się na Vitani, przygważdżając ją do ziemi. Nawet bez nich lwica chyba i tak nic by nie zrobiła, była zbyt zaskoczona i przerażona, by jakkolwiek zareagować. Zira nawet na nią nie popatrzyła, całą uwagę skupiając na Kopie. Przerażony lewek próbował uciec, lecz reszta stada skutecznie mu to uniemożliwiła. A potem nastąpiły ciosy. Jeden, drugi, kolejne... Wreszcie, gdy nieruchome ciało lwiątka otoczone było szkarłatną kałużą krwi, Zira popatrzyła na swoje dzieło z zadowoleniem. "Wracamy, ty też Vitani" odwróciła się i odeszła. Lwice niczym wierne cienie podążyły za nią, popychając między sobą Vitani. Lwiczka nie miała nawet okazji po raz ostatni popatrzyć na ciało przyjaciela. Po tym wydareniu Zira jeszcze wzmogła wobec swoich dzieci treningi, by stworzyć z nich jeszcze bardziej doskonałe maszynki do zabijania niż planowała dotychczas. Zero emocji, uczuć, dobrych odruchów - pozostaje tylko instynkt i zimna furia roznosząca w pył wszystko na swojej drodze. A mimo to... na dnie serca Vitani pozostał jeszcze ślad dobroci, nauka mocniejsza od słów matki, że jest inna, lepsza droga. To ona kazała jej zbuntować się nieoczekiwanie przeciw wszystkim, przeciw matce podczas Wielkiej Bitwy. Nie miała pojęcia, dlaczego nagle odwróciła się od wszystkiego, co przez całe życie nazywała domem i rodziną, ale zrobiła to i nigdy potem nie żałowała. Gdy emocje już opadły, a stary świat zrobił miejsce całkiem nowemu, poznała Taia. Tak naprawdę połączyła ich samotność, nic więcej. On stracił podczas bitwy rodziców, wiernych przyjaciół Simby, jej został tylko Kovu. A potem pojawił się Tabby, jej...
- ...mamusiu?
Mirembe stała naprzeciwko Vitani, unosząc śmiesznie łebek, by spojrzeć jej w oczy. Najwyraźniej coś mówiła, i to już od dłuższego czasu, bo przestępowała niecierpliwie z łapy na łapę.
- Mirembe, daj mi chwilkę, muszę odpocząc - odparła starsza lwica, starając się ukryć irytację. Tak, kochała małą, co nie znaczy, że nie chciałaby wysłać jej czasem w jednokierunkową podróż na Księżyc.
Lwiątko chwilki nie dało, zaczęło za to podskakiwać w miejscu jak piłeczka.
- Ale mamusiu, Uri i Jasiri wracają, popatrz! I mają ze sobą jakieś stado, znasz ich? - pomachała łapką w stronę horyzontu.
Vitani wytężyła wzrok. Rzeczywiście, dość daleko jeszcze, lecz z każdą chwilą bliżej, zobaczyła kremową lwicę, a po obu jej stronach dwa lwy. Uri, Damu i Jasiri? Za nimi szło kilka lwic w miodowych barwach, których nie rozpoznawała. Na końcu szedł lew z lwicą.
- Biegnij szybko po Kovu i Kiarę, są w Grocie Królewskiej - poleciła lwiczce. - I powiadom też Tabrisa i Juę, jeśli ich znajdziesz.
Przez chwilę patrzyła, jak Mirembe wspina się na Lwią Skałę, po czym przeniosła znów spojrzenie na tajemniczych wędrowców.
"Dość nudy" pomyślała ponuro, wyciągając i chowając pazury "Znając szczęście i pomysłowość mojej bratanicy, szykuje się walka".
Odwróciła się, gdy usłyszała pośpieszne kroki. Z Lwiej Skały zbiegali Kovu i Kiara, niosąca w pysku Mirembe, a za nimi podążali nierozłączni ostatnio Tabris z Juą.
- Uri? - spytał krótko Kovu w biegu.
- Tak mi się wydaje - odparła Vitani. - Są z nią Damu i Jasiri oraz kilku obcych, nie mam pojęcia, jakie mają zamiary, ale lepiej szykować się na najgorsze.
- Kto tym razem próbuje zamordować moją kuzynkę? - mruknął Tabris teatralnie, ale na tyle cicho, by król i królowa go nie usłyszeli. Tylko matka posłała mu groźne spojrzenie.
Obce stado, widząc lwioziemską brygadę, zatrzymało się i usiadło. Na przód wystąpiła Uri.
- Tato, mamo, wróciliśmy! - krzyknęła uradowana, gdy byli już blisko. Podbiegła do ojca, lecz ten tylko przytulił ją zdawkowo i rzucił się na stojącego niewinnie z tyłu Jasiriego.
- Zabiję cię, ty wypłoszu! - ryknął król Lwiej Ziemi z żądzą mordu w oczach.
--------------
Taaak, wiem że rozdział taki sobie (a nawet bardzo taki sobie), ale chciałam nakreślić moją wersję relacji Kopy i Vitani przed jego powrotem - który za kilka rozdziałów nastąpi, bo skoro postanowił w końcu nie uciekać przed przeszłością tylko się z nią zmierzyć, to musi na tę Lwią Ziemię dotrzeć. Chciałam też jakoś uzasadnić nagłą zmianę frontu Vitani pod koniec KLII, bo w nagłe objawienie z niebios jakoś nie wierzę.
I tak, wiem, że Kovu to spokojny, stroniący od przemocy lew, nie zapominajcie jednak, że jest znerwicowanym ojcem panicznie bojącym się o swoją córeczkę, którą jakiś typ ciąga niewiadomo gdzie - a to wszystko zmienia :).
Wspaniały rozdział :)
OdpowiedzUsuńSuper! Nie mg się doczekać jak wróci Kopa i jak zareaguje Tabris! !!!!! Kiedy nowy rozdział? Czekam i czekam
OdpowiedzUsuń