Viko odetchnęła głośno i popatrzyła z uwagą najpierw na Jasiriego, potem na Damu i zatrzymała spojrzenie na Uri.
- Opowiem wam pewną historię, która wydarzyła się bardzo dawno temu - zaczęła z trudem, jakby powrót do przeszłości sprawiał jej ból. - Nie przerywajcie mi, proszę.
Lwioziemcy w milczeniu skinęli głowami, zamieniając się w słuch. Choć nie wiedzieli, czego owa opowieść będzie dotyczyć, Uri i Damu wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia - czuli, a nawet byli pewni, że w jakiś sposób będzie związane to z ich rodziną.
- Kiedyś, gdy byłam małym lwiątkiem - zaczęła Viko. - Złote Stado było największym i najpotężniejszym stadem nie tylko na pustyni, ale nawet porównując je z terenami za nią. Każdy podróżnik o nas słyszał, wśród niektórych stad krążyły legendy o naszej niesłychanej potędze. Na pustyni żyło w spokoju wiele walecznych lwów, szybkich lwic oraz ciekawskich lwiątek. A ja... ja byłam księżniczką tego wszystkiego. Pamiętam, że od maleńkości ojciec uczył mnie, jak udźwignąć przyszłą odpowiedzialność, radził, jak sprawiedliwie i rozsądnie rządzić. Od zawsze wiedziałam, jaka odpowiedzialność będzie na mnie spoczywać, nie przerażało mnie to jednak, bo zawsze mogłam liczyć na mojego przyjaciela, z którym byłam już zaręczona. Tavu. - Tu Viko przerwała i posłała partnerowi ciepły uśmiech, a ten, mimo wcześniejszego zagniewania, odpowiedział jej tym samym.
- Od zawsze byliśmy nierozłączni, a gdy dorośliśmy, pobraliśmy się i objęliśmy samodzielne rządy. Było wspaniale, inne lwy bardzo nas lubiły, a gdy miałam jakieś wątpliwości, mogłam z nimi iść do ojca, który pomimo wieku zawsze służył mi radą. A potem okazało się, że jestem w ciąży.
Tu lwica przerwała swoją opowieść i w jaskini zapadła prawie całkowita - bo strumyk gdzieś tam cały czas monotonnie szumiał - cisza. Jednak gdy po kilku minutach milczenia Uri w końcu postanowiła ponaglić ją niecierpliwym "I co dalej?", Viko znów zaczęła mówić:
- Byliśmy wtedy najszczęśliwsi na świecie, mieliśmy mieć nasze własne ukochane lwiątko! Wiedzieliśmy, że będzie miało dobre życie, ale cały czas rozmawialiśmy, nie chcąc czegoś pominąć. Maleństwo się jeszcze nie urodziło, a już miało zaplanowane życie prawie do samej śmierci. - Parsknęła nieoczekiwanie śmiechem, by po chwil, nie mniej nagle, wybuchnąć płaczem.
Wędrowcy spojrzeli po sobie skonfundowani.
- Eeee... Uri, może powinnaś ją jakoś pocieszyć? - spytał niepewnie Jasiri, patrząc z przestrachem na chlipiącą Viko. - No wiesz, wrażliwość i te sprawy, my moglibyśmy zasmucić ją jeszcze bardziej.
- Jakie "my"? - Nastroszył się natychmiast Damu. - Ja nie mam emocjonalności kłody drewna, mów za siebie.
Uri już zamierzała wtrącić coś o zachowywaniu się jak pawiani tyłek i podejść pocieszyć Viko, ale jej partner był szybszy. Przytulił do siebie lwicę w opiekuńczym geście i tonem wypranym ze wszelkich emocji kontynuował jej opowieść:
- Po kilku miesiącach Viko urodziła. Nie było to jednak jedno lwiątko, jak się spodziewaliśmy, ale bliźnięta, chłopiec i dziewczynka. Lewek miał, tak jak jego matka, zielone oczy i ciemnobrązowe futerko, a lwiczka odziedziczyła po mnie jasną sierść i niebieskie oczka oraz śmieszną grzywkę po Viko. Postanowiliśmy nazwać nasze dzieci...
- Kovu i Vitani! - weszli mu w słowo Uri i Damu, Jasiri tylko pokiwał głową, spodziewając się takiego rozwoju historii.
- Tak. Czyli to naprawdę wasz ojciec i ciocia? - Viko delikatnie lecz stanowczo wyswobodziła się z objęć partnera. - Na pewno nie kłamiecie?
- Po co mielibyśmy to robić? - Damu poczuł się bardzo urażony oskarżeniem. Owszem, zdarzało mu się kłamać, najczęściej co do jego uczuć żywionych do Uri, ale przecież nie leźli taki kawał pustyni, by stroić sobie żarty, to byłoby bez sensu.
W obawie, by tym razem Damu nie palnął czegoś głupiego, a Viko znów nie zalała się płaczem, Uri pokierowała rozmowę na właściwe tory:
- A co stało się potem? Wiemy tylko, że oboje byli wychowywani przez Skazę i Zirę, którzy okłamywali ich, że są ich rodzicami, skąd oni wzięli się aż tu, na środku pustyni?
- Ach, Zira i jej partner - warknął Tavu i obnażył zęby, wystawiając pazury. Lwioziemcy tym razem nie cofnęli się jednak, rozumieli, że gniew lwa wymierzony jest w duchy z przeszłości, z którymi do tej pory się nie uporał.
- Zira pojawiła się przed naszymi jaskiniami kilka dni po narodzinach naszych dzieci - pośpieszyła z wyjaśnieniami Viko. - Pojawiła się praktycznie znikąd, nikt nie wiedział, skąd przyszła ani dokąd pójdzie. Była sama, nie licząc małego lewka wyglądającego jakby wytarzał się w wyjątkowo ohydnej kałuży, a potem zaprosił całe robactwo z okolicy na darmowe wczasy na swoje futro.
- Nuka - mruknęła Uri. Bardzo lubiła opowieści ojca o trudnym życiu na Złej Ziemi, może nawet bardziej od tych pełnych szczęścia matki, i w jej wyobraźni lew wyglądał dość podobnie.
- Przedstawiła się jako Zira, ale nie mówiła ponadto zbyt wiele o sobie. Wspomniała tylko, że od dawna wędruje samotnie z synkiem i poprosiła, czy może się na trochę zatrzymać u nas.
- A my, jak ostatnie pawiany, zgodziliśmy się - burknął Tavu. - A trzeba było od razu rozszarpać ją i tego małego pchlarza.
- Przecież nie mogliśmy wiedzieć, jak to wszystko się skończy. - Tym razem to Viko polizała pocieszająco partnera po pysku. - Choć od początku coś mi się w niej nie podobało, zlekceważyłam moje przeczucia. Zachowywała się poprawnie, zachwycała się moimi dziećmi jak każdy w stadzie. Po kilku dniach dołączył do niej chudy lew z blizną na oku, którego przedstawiła jako swojego partnera. Wtedy już wiedziałam, że coś jest z nią bardzo nie tak. Na początku mówiła przecież że jest samotna, skad więc nagle ten tam... Skaza? Ponieważ był już wieczór, postanowiłam porozmawiać z nią o tym rano i, jeśli byłaby taka potrzeba wygnać ze stada, nie potrzebowaliśmy w nim takich podejrzanych osobników. Gdy się obudziłam, nie było jednak przy mnie moich lwiątek. Przestraszyłam się, ale gdy okazało się, że Zira, Skaza i ich mały równie zniknęli, wpadłam w prawdziwą panikę.
- Wpadliśmy - poprawił ją Tavu. - Ja dosłownie odchodziłem od zmysłów, a cała reszta stada natychmiast zaczęła poszukiwania. Jedni na wszelki wypadek sprawdzali tu, w jaskiniach, inni puścili się w pogoń za tą trójką. Nie przyniosło to jednak żadnego skutku, pustynia jest rozległa, a my nawet nie wiedzieliśmy, w którą stronę poszli.
- Przez wiele lat przetrząsaliśmy całą pustynię wzdłuż i wszerz, odwiedzaliśmy przyległe do niej ziemie, pytaliśmy nielicznych podróżnych. - Viko znów pociągnęła nosem, ale na tym się skończyło. - Na próżno. Niedawno jeszcze zabito większość naszego stada, pozostała tylko garstka lwic i kilka lwów...
- Wiemy, moje stado również zaatakowały te same lwy, Alvar jasny z blizną na oku i jakiś drugi, o rudobrązowej grzywie - rzekł Jasiri. - Właśnie w tej sprawie przychodzimy.
- O tym potem - uciął Tavu, podsuwając Uri, Jasiriemu i Damu po pokaźnym kawale mięsa jakiegoś zwierzęcia. - Skoro już wyjaśniliśmy sobie, że żadno z nas nie ma wobec innych morderczych zamiarów, możecie coś zjeść, bo na pewno umieracie z głodu. W międzyczasie opowiedzcie nam całą historię o Kovu i Vitani, musimy się tyle dowiedzieć!
***
Rozczarowane brakiem krwawej jatki lwy ze Złotego Stada w końcu porozchodziły się do swoich jaskiń, by coś zjeść i trochę odpocząć. Joto i Baridi również, choć lew coś jeszcze mruczał pod nosem.
- Nie rozumiem, dlaczego nie kazali ich zabić - burknął wreszcie, sadowiąc się w przestronnej skalnej wnęce. - Przecież ta... Uzuri zachowała się bezczelnie.
- Uri - porrawiła go Joto, wgryzając się z apetytem w kawał mięsa. - Gdyby mordowano każdego, kogo nie lubisz, na świecie nie zostałby prawie nikt. Ja tam ich lubię, mam nadzieję, że Tavu i Viko pozwolą im wrócić do domu. Baridi prychnał tylko obrażony , wzgardziwszy posiłkiem, zapadł w sen.
Nie dane mu było jednak pospać, bo po kilku minutach dobiegł ich z zewnątrz potężny ryk i donośny głos którejś z lwic przemówił:
- Wychodzić wszyscy! Ważny komunikat od wielkich władców, Tavu i Viko!
Joto szturchnela partnera na rozbudzenie i pędem wybiegła z groty. Była bardzo ciekawa, co owe zebranie ma oznaczać - wykonanie odroczonej egzekucji czy- jak miała nadzieję - uniewinnienie Uri, Damu i Jasiriego?
Na zewnątrz zebrała się już spora grupka zaintrygowanych lwic, lecz Joto udało się jakoś przepchnąć na sam przód. Po chwili usiadł koło niej naburmuszony Baridi.
- Same przez nich kłopoty, nawet pospać nie można - burknął ponuro, lecz kolejne słowa zagłuszył potężny ryk ich przywódców, Tavu i Viko. Oboje wyszli żwawym krokiem ze swojej jaskini, uśmiechając się promiennie. Za nimi, nie bardziej martwi niż przedtem, pojawiła się cała trójka obcych, również radośni jak słoneczka.
- Eee - westchnąl rozczarowany Baridi, kilka lwic poszło jego śladem.
Uri dostrzegła w tłumie Joto i pomachała jej, szczerząc przy tym zęby w uśmiechu, lwica bez wahania odwzajemniła i gest, i grymas.
- Moi drodzy - przemówił Tavu. - Jutro rano ja, Viko, Uri, Damu i Jasiri wyruszamy na Lwią Ziemię, gdzie mieszkają nasze dawno zaginione dzieci, Kovu i Vitani. Każdy, kto chce, może się do nas przyłączyć.
- Hm, może jednak dobrze, że nie zrobili z nich pasztetu!? - krzyknął do partnerki Baridi, gdy z wielu gardeł wydobył się radosny ryk.
Joto pacnęła go tylko łapą po karku, uznając za przypadek niereformowalny.
Uri już zamierzała wtrącić coś o zachowywaniu się jak pawiani tyłek i podejść pocieszyć Viko, ale jej partner był szybszy. Przytulił do siebie lwicę w opiekuńczym geście i tonem wypranym ze wszelkich emocji kontynuował jej opowieść:
- Po kilku miesiącach Viko urodziła. Nie było to jednak jedno lwiątko, jak się spodziewaliśmy, ale bliźnięta, chłopiec i dziewczynka. Lewek miał, tak jak jego matka, zielone oczy i ciemnobrązowe futerko, a lwiczka odziedziczyła po mnie jasną sierść i niebieskie oczka oraz śmieszną grzywkę po Viko. Postanowiliśmy nazwać nasze dzieci...
- Kovu i Vitani! - weszli mu w słowo Uri i Damu, Jasiri tylko pokiwał głową, spodziewając się takiego rozwoju historii.
- Tak. Czyli to naprawdę wasz ojciec i ciocia? - Viko delikatnie lecz stanowczo wyswobodziła się z objęć partnera. - Na pewno nie kłamiecie?
- Po co mielibyśmy to robić? - Damu poczuł się bardzo urażony oskarżeniem. Owszem, zdarzało mu się kłamać, najczęściej co do jego uczuć żywionych do Uri, ale przecież nie leźli taki kawał pustyni, by stroić sobie żarty, to byłoby bez sensu.
W obawie, by tym razem Damu nie palnął czegoś głupiego, a Viko znów nie zalała się płaczem, Uri pokierowała rozmowę na właściwe tory:
- A co stało się potem? Wiemy tylko, że oboje byli wychowywani przez Skazę i Zirę, którzy okłamywali ich, że są ich rodzicami, skąd oni wzięli się aż tu, na środku pustyni?
- Ach, Zira i jej partner - warknął Tavu i obnażył zęby, wystawiając pazury. Lwioziemcy tym razem nie cofnęli się jednak, rozumieli, że gniew lwa wymierzony jest w duchy z przeszłości, z którymi do tej pory się nie uporał.
- Zira pojawiła się przed naszymi jaskiniami kilka dni po narodzinach naszych dzieci - pośpieszyła z wyjaśnieniami Viko. - Pojawiła się praktycznie znikąd, nikt nie wiedział, skąd przyszła ani dokąd pójdzie. Była sama, nie licząc małego lewka wyglądającego jakby wytarzał się w wyjątkowo ohydnej kałuży, a potem zaprosił całe robactwo z okolicy na darmowe wczasy na swoje futro.
- Nuka - mruknęła Uri. Bardzo lubiła opowieści ojca o trudnym życiu na Złej Ziemi, może nawet bardziej od tych pełnych szczęścia matki, i w jej wyobraźni lew wyglądał dość podobnie.
- Przedstawiła się jako Zira, ale nie mówiła ponadto zbyt wiele o sobie. Wspomniała tylko, że od dawna wędruje samotnie z synkiem i poprosiła, czy może się na trochę zatrzymać u nas.
- A my, jak ostatnie pawiany, zgodziliśmy się - burknął Tavu. - A trzeba było od razu rozszarpać ją i tego małego pchlarza.
- Przecież nie mogliśmy wiedzieć, jak to wszystko się skończy. - Tym razem to Viko polizała pocieszająco partnera po pysku. - Choć od początku coś mi się w niej nie podobało, zlekceważyłam moje przeczucia. Zachowywała się poprawnie, zachwycała się moimi dziećmi jak każdy w stadzie. Po kilku dniach dołączył do niej chudy lew z blizną na oku, którego przedstawiła jako swojego partnera. Wtedy już wiedziałam, że coś jest z nią bardzo nie tak. Na początku mówiła przecież że jest samotna, skad więc nagle ten tam... Skaza? Ponieważ był już wieczór, postanowiłam porozmawiać z nią o tym rano i, jeśli byłaby taka potrzeba wygnać ze stada, nie potrzebowaliśmy w nim takich podejrzanych osobników. Gdy się obudziłam, nie było jednak przy mnie moich lwiątek. Przestraszyłam się, ale gdy okazało się, że Zira, Skaza i ich mały równie zniknęli, wpadłam w prawdziwą panikę.
- Wpadliśmy - poprawił ją Tavu. - Ja dosłownie odchodziłem od zmysłów, a cała reszta stada natychmiast zaczęła poszukiwania. Jedni na wszelki wypadek sprawdzali tu, w jaskiniach, inni puścili się w pogoń za tą trójką. Nie przyniosło to jednak żadnego skutku, pustynia jest rozległa, a my nawet nie wiedzieliśmy, w którą stronę poszli.
- Przez wiele lat przetrząsaliśmy całą pustynię wzdłuż i wszerz, odwiedzaliśmy przyległe do niej ziemie, pytaliśmy nielicznych podróżnych. - Viko znów pociągnęła nosem, ale na tym się skończyło. - Na próżno. Niedawno jeszcze zabito większość naszego stada, pozostała tylko garstka lwic i kilka lwów...
- Wiemy, moje stado również zaatakowały te same lwy, Alvar jasny z blizną na oku i jakiś drugi, o rudobrązowej grzywie - rzekł Jasiri. - Właśnie w tej sprawie przychodzimy.
- O tym potem - uciął Tavu, podsuwając Uri, Jasiriemu i Damu po pokaźnym kawale mięsa jakiegoś zwierzęcia. - Skoro już wyjaśniliśmy sobie, że żadno z nas nie ma wobec innych morderczych zamiarów, możecie coś zjeść, bo na pewno umieracie z głodu. W międzyczasie opowiedzcie nam całą historię o Kovu i Vitani, musimy się tyle dowiedzieć!
***
Rozczarowane brakiem krwawej jatki lwy ze Złotego Stada w końcu porozchodziły się do swoich jaskiń, by coś zjeść i trochę odpocząć. Joto i Baridi również, choć lew coś jeszcze mruczał pod nosem.
- Nie rozumiem, dlaczego nie kazali ich zabić - burknął wreszcie, sadowiąc się w przestronnej skalnej wnęce. - Przecież ta... Uzuri zachowała się bezczelnie.
- Uri - porrawiła go Joto, wgryzając się z apetytem w kawał mięsa. - Gdyby mordowano każdego, kogo nie lubisz, na świecie nie zostałby prawie nikt. Ja tam ich lubię, mam nadzieję, że Tavu i Viko pozwolą im wrócić do domu. Baridi prychnał tylko obrażony , wzgardziwszy posiłkiem, zapadł w sen.
Nie dane mu było jednak pospać, bo po kilku minutach dobiegł ich z zewnątrz potężny ryk i donośny głos którejś z lwic przemówił:
- Wychodzić wszyscy! Ważny komunikat od wielkich władców, Tavu i Viko!
Joto szturchnela partnera na rozbudzenie i pędem wybiegła z groty. Była bardzo ciekawa, co owe zebranie ma oznaczać - wykonanie odroczonej egzekucji czy- jak miała nadzieję - uniewinnienie Uri, Damu i Jasiriego?
Na zewnątrz zebrała się już spora grupka zaintrygowanych lwic, lecz Joto udało się jakoś przepchnąć na sam przód. Po chwili usiadł koło niej naburmuszony Baridi.
- Same przez nich kłopoty, nawet pospać nie można - burknął ponuro, lecz kolejne słowa zagłuszył potężny ryk ich przywódców, Tavu i Viko. Oboje wyszli żwawym krokiem ze swojej jaskini, uśmiechając się promiennie. Za nimi, nie bardziej martwi niż przedtem, pojawiła się cała trójka obcych, również radośni jak słoneczka.
- Eee - westchnąl rozczarowany Baridi, kilka lwic poszło jego śladem.
Uri dostrzegła w tłumie Joto i pomachała jej, szczerząc przy tym zęby w uśmiechu, lwica bez wahania odwzajemniła i gest, i grymas.
- Moi drodzy - przemówił Tavu. - Jutro rano ja, Viko, Uri, Damu i Jasiri wyruszamy na Lwią Ziemię, gdzie mieszkają nasze dawno zaginione dzieci, Kovu i Vitani. Każdy, kto chce, może się do nas przyłączyć.
- Hm, może jednak dobrze, że nie zrobili z nich pasztetu!? - krzyknął do partnerki Baridi, gdy z wielu gardeł wydobył się radosny ryk.
Joto pacnęła go tylko łapą po karku, uznając za przypadek niereformowalny.
Wow. SwietNe . Jednym tchem przeczytałam cały blog. Poprostu cudo. Masz talent. Pu dalej nie zawiedz swoich czytelników. Bardzo interwsuje mnie ten ... lew . Który był już dawno wspomniany. Słyszał on rozmowę Alvara z tym drugim i chciał uprzedzić Lwią Ziemię. Nie wydm kto to jest ale zapowiada się ciekawie mam nadzieje że o nim nie zapomniałaś. Może to Kopa? Może wróci do Vitani? I nareszcie będzie szczęśliwa? Nie wiemmm... ale mam nadzieję że Cię wena nie opusci i napiszesz coś o nim.
OdpowiedzUsuń~Vit
Świetna notatka i oczywiście blog :) Dopiero tu trafiłam i muszę trochę nadczytać, ale ten rozdział i poprzedni przeczytałam i muszę powiedzieć że jest mega :) Ze zniecietpliwieniem czekam na next :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie.
Wspaniały post, ale się cieszę że rodzice Vitani i Kovu się odnaleźli ja zapraszam na swój gdzie pojawił się nowy rozdział na www.czas-kiary.blogspot.com
OdpowiedzUsuńCześć! Dawno mnie tutaj nie było, chyba ostatni raz zaglądałam na tego bloga w 2013 roku? W każdym razie myślałam, że już dawno został porzucony, dlatego nie wyobrażasz sobie jak ogromnie się ucieszyłam, gdy zobaczyłam nowy rozdział. Co prawda nie pamiętam już za bardzo tej historii, ale przeczytałam tę notkę i muszę przyznać, że została świetnie napisana. Masz piękny, bogaty język, nie robisz błędów i masz bardzo dobry styl pisania. Wyraźnie widać różnicę między Twoim postem z 2012 roku, a tym :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że zostaniesz tu na dłużej, bo chociaż społeczność wyraźnie maleje od kilku lat, to wciąż nas tu trochę jest. A im więcej nas, tym lepiej :)
Pozdrawiam!
Nyota (Życie Milele)
PS Ja Ciebie pamiętam pod nickiem Uri ;)
Super notka !
OdpowiedzUsuńPs.
Zapraszam do mnie :*
http://krollew4lwiaskala.blogspot.com/