niedziela, 3 stycznia 2016

26.Skazuję was na śmierć!

Lwy ze Złotego Stada były widocznie przyzwyczajone do okazywania ich władcom większego respektu i nieprzerywania im dziwacznymi uwagami, bo wszystkie jak jeden mąż ryknęły wściekle, szykując się do rozniesienia w proch trójki wędrowców. Nawet Joto, dotąd ostoja cierpliwości i wyrozumiałości, pokręciła tylko ze zdumieniem głową.
- Wy... Jak możecie... - Kelpie, nie kryjąc już morderczych zamiarów, łypnęła na Lwioziemców i wrzasnęła. - Za szpiegostwo i próbę mordu skazuję was na śmierć!
-- Jakiego morderstwa? - spytała dość trzeźwo Uri, lecz pytanie utonęło w ogólnym hałasie. 
Lwy pokrzykiwały dziko, ciesząc się z wyroku. Damu i Jasiri próbowali zachować zimną krew, usiłowali się tłumaczyć, Uri wydawało się, że jej brat krzyczał coś w stylu "Jego możecie zabić, proszę bardzo, nawet polecam ale dzieci króla chyba nie tkniecie, co?", lecz żadne argumenty, racjonalne lub te trochę mniej, zdawały się nie przynosić pożądanego skutku. Lwy ustawiły się wokół nich w idealne kółeczko, gotowe do ataku.
- Cieszę się, że mogłem cię poznać Uri - szepnął jej na ucho Jasiri. - Słyszałem, że przed śmiercią mówi się różne miłe reczy, tak jakoś jest. To znaczy nie chodzi o to, że muszę, ale wiesz, wolałbym w bardziej sprzyjających okolicznościach powiedzieć, że cię...
- A ja... - Damu przerwał bezlitośnie Jasiriemu. - Bardzo cię lubię, Uri. Jako moją siostrę, oczywiście - dodał szybko.
- Też was lubię, chłopaki. - Uczucia księżniczki nie zawierały się tylko w tym jednym słowie, myślała przecież o swoim ukochanym, choć nieco niedawno odsuniętym na boczny tor braciszku i... no, Jasirim. Nie byo to jednak idealny moment na zwierzenia.
Zamilkli więc i czekali na śmierć. Która nie nastąpiła.
- Proszę, wstrzymajmy się z tym na chwilę. - Przywódczyni Złotego Stada, Viko, popatrzyła na trójkę skazańców, szczególnie na Uri. Mimo starości wzrok miała nadal bystry. - Dlaczego nazwałaś mojego męża "dziadkiem"? - spytała zadziwiająco łagodnie.
- Za pozwoleniem, pomyliła go z kimś, czasem się zdarza. - Widząc szansę wyjaśnienia sprawy, próbował tłumaczyć się Jasiri, lecz przestał, gdy Damu nadepnął mu na ogon.
- Cicho bądź, ona pyta Uri - syknął do niego syn Kovu. - Nie pogarszaj sprawy, nie mam zamiaru za ciebie ginąć.
W istocie, oczy Tavu i Viko wpatrzone były z uwagą w księżniczkę. Kremowa lwica, świadoma ile od niej zależy, postanowiła nie wyskakiwać tym razem z żadnym dziwnym stwierdzeniem.
- Tak jak powiedział mój przyjaciel - zaczęła ostrożnie. - Wzięłam pana za kogoś innego, przepraszam... mości władco - dodała na wszelki wypadek.
Oboje patrzyli na nią dalej.
- Za kogo? - spytał lew, tym razem łagodniejszym tonem.
Uri zawahała się - czy obce lwy nie uznają jej za niebezpieczną wariatkę jeśli powie im prawdę? I czy miało to w ogóle sens? Przecież niemożliwe, by odnalazła tu rodziców Kovu i Vitani!
- Mojej siostrze, tak jak i mnie - powiedział Damu i nikt tym razem nie miał zamiaru mu przerwać. - Wydawało się, że jesteście... że są państwo... bardzo podobni do naszego ojca i ciotki, to wszystko.
Lwy spojrzały po sobie podejrzliwie, po czym, wyraźnie nieufne, zaczęły się naradzać. Po chwilowej wymianie argumentów Viko, pomimo karcącego spojrzenia partnera, odezwała się:
- Wejdźcie do jaskini, tam porozmawiamy.
- Pani! - wykrzyknęła zdziwiona Kelpie, lecz Tavu uciszył ją jednym gestem łapy.
Stado, lekko rozczarowane odwołanie rzezi, rozstąpiło się na boki.
Wnętrze groty, jak można się było spodziewać, stanowiło miłą odskocznię od pustyni. Im głębiej się zapuszczali, tym milszy stawał się panujący tam chłod, a po chwilowym przyzwyczajeniu się do ciemności półmrok koił oczy. Korytarze, z początku szerokie i suche, po chwili zmieniły się w zawilgocone wąskie tunele.
Pomino chwilowej ulgi trójka wędrowców szybko zaczęła rozglądać się z niepokojem po chropawych kamiennych ścianach. Nie mogli jednak wrócić, nie mieli ochoty spotkać się znów z kipiącą z wściekłości Kelpie, zresztą - czy trafiliby sami na zewnątrz?
- Daleko jeszcze? - Ciszę zdecydował się w końcu przerwać Jasiri.
- Już prawie jesteśmy - odparła tajemniczo Viko, nie przerywając marszu.
Rzeczywiście, po krótkiej chwili znaleźli się w przestronnej grocie, której wysokie sklepienie ginęło w mroki. W jednym kącie leżało mięso jakiegoś zwierzęcia, w drugim szumiał niewielki podziemny strumyk.
- Jesteście głodni? - spytała stara lwica, na co cała trójka zgodnie pokręciła głowami. Może i nie było to zgodne z prawdą, ale chcieli wreszcie dowiedzieć się, po co ich tu sprowadzono. 
- Opowiedzcie mi o swoim ojcu i ciotce - zażądała w takim razie Viko, rozsiadając się wygodnie na jednej ze skalnych półek.
- Kochanie, przecież wiesz, że to bez sensu! - odezwał się milczący do tej pory Tavu. - Po co rozdrapywać stare rany?
Lwica machnęła tylko na niego niecierpliwie łapą i dała znak intruzom by mówili. Zaczęła Uri, od czasu do czasu dodawał coś Damu.
- Nasz ojciec to dobry i szlachetny lew. Jest królem Lwiej Ziemi, pięknego zielonego terenu za pustynią, gdzie wody i zwierzyny jest naprawdę peno. Nie był następcą tronu, ożenił się z księżniczką po Wielkiej Bitwie.
- Wy wszyscy jesteście królewskimi dziećmi?
- Nie - zaprzeczył Damu. - Uri jest córką królewskiej pary, a ja króla Kovu i jego dawnej przyjaciółki, Jasiri...
Nie dokończył, starsi władcy pomimo swoich lat zerwali się na równe łapy. Tavu wydawał się wściekły, Viko pełna niedowierzania, ale i ... nadziei?
- Powtórz, jak nazywa się wasz ojciec? - zażądała Viko ze stalowym błyskiem w zielonych ślepiach.
- Kovu - bąknęła Uri, zdziwiona tak żywiołową reakcją. Przelotnie zastanowiła się, która ze stron wygrałaby walkę, gdyby do takowej doszło. Nie muała pojęcia.
Wszyscy aż podskoczyli, gdy Tavu ryknął wściekle, patrząc złowieszczo i z nie mniejszym mordem w oczach niż przedtem Kelpie.
- Kłamcy! - wrzasnął, wyciągając pazury. - Viko, nie słuchaj ich, to oszuści!
Ale Viko wpatrywała się już w zielone oczy Uri, takie same jak jej własne, które nabiegły teraz łzami.
- Czy to możliwe? - wyszeptała. - Po tylu latach...?
***
Tabris przeciągnął się i ziewnął, przewracając się na drugi bok. Lwia Skała nie była ostatnio miejscem zachęcającym do odpoczynku, kręciła się po niej nieustannie ciocia Kiara zamartwiająca się o jego niepoprawną kuzynkę lub wuj Kovu wygrażający pod nosem Jasiriemu. Mody lew leniuchował więc w cieniu olbrzymiego baobabu Rafikiego, gdzie sporadycznie towarzyszyła mu tylko ześwirowana małpa. 
- Przeszkadzam?
Tabris otworzył niechętnie oczy i spostrzegł szarobrązową lwicę. Jua stała kilka metrów od niego i uśmiechała się nieśmiało.
- Nie, usiądź proszę. - Przesunął się lekko, robiąc jej miejsce na wyjątkowo wygodnym skrawku trawy.
Lwica usiadła tuż obok niego i zapatrzyła się tępo w majaczący w oddali szczyt Kilimandżaro.
Po kilku minutach Tabris przerwał coraz bardziej niezręczne milczenie:
- Wiesz, oni na pewno sobie poradzą. Uri tylko wygląda na taką kruchą, razem z Damu stanowią niezły duet.
Jua tylko pokiwała w milczeniu głową.
- Król Kovu nas nienawidzi, prawda? - spytała cicho.
- Zaraz "nienawidzi". Czemu ma cię nie lubić? No dobrze, może nie przepada za Jasirim, może nawet ma ochotę go oskalpować i poćwiartować, ale... - Urwał, gdy spostrzegł, że oczy lwicy są pełne łez. - Hej, nie płacz...
Jua, łkając, wtuliła się w jego futro, mocząc je od razu. Początkowo speszony Tabris polizał ją po słonym od łez policzku.
- Nie mogę go stracić - mamrotała przytłumionym głosem. - Widziałam, jak zabijali naszych rodziców, zabierali naszego drugiego brata Jerahę, nie mogę zostać sama.
- Nie będziesz sama - mruknął zdumiewająco jak na niego miękko Tabris, przytulając mocniej Juę. - Wiesz, ja też straciłem ojca, to na pewno nie to samo, ale myślę, że wiem, co teraz... Au!
- Co to było? - spytała Jua, patrząc na olbrzymi owoc leżący koło Tabrisa i samego Tabrisa pocierającego sobie zawzięcie łeb. Ze zdziwienia przestała nawet płakać. - Kto to rzucił?
Zamiast odpowiedzi tuż nad ich głowami w gęstych liściach pojawiła się głowa pawiana. Kiwała się przez chwilę do góry nogami tuż nad oslupiałymi lwami, oznajmiła "Upendi!" i zniknęła.
- Kto... Co to było? - po chwili wyszeptała Jua, jakby bała się, że głowa może tym razem zrzucić coś na nią.
- Rafiki, nasz szaman. - Wzruszył ramionami Tabris, dotykając ostrożnie powoli tworzącego się guza. - Zawsze był nieco... ekscentryczny?
---------------------
Gdyby ktoś zamierzał to jednak czytać - dobrego Nowego Roku!

1 komentarz:

  1. Jej jak wspaniale opisujesz te lwie przygody, pisz dalej :):):)

    OdpowiedzUsuń