Joto okazała się niezwykle gadatliwą, a co najważniejsze, bardzo miłą i przyjacielską lwicą. W ciągu znajomości trwającej zaledwie od kilku godzin trójka wędrowców dowiedziała się, że lwy ze Złotego Stada, bo tak nazwała się owa grupa, prowadzą koczowniczy tryb życia, wędrując po pustyni w poszukiwaniu coraz to nowych ilości pożywienia i świeżej wody. Ich stały punkt spotkań stanowiło kilka jaskiń zagrzebanych gdzieś w pustynnym pyle i tworzących miłą odskocznię od nieznośnego upału.
- Są bardzo rozległe i ciągną się daleko pod ziemią - wyjaśniła Joto Uri, Damu i Jasiriemu, w przeciwieństwie do nich brnąc przez gorące piaski z gracją co najmniej baletnicy - Na co dzień mieszkają tam tylko nasi przywódcy, to starsze lwy które nie mają już siły na te temperatury, choć zwykle kręciło się tam również mnóstwo innych lwów. Nasze stado jest... było... bardzo liczne.
- A co się stało, że już takie nie jest? - zapytała Uri, próbując nie zapaść się w zdradzieckim podłożu dalej niż po pas.
Kolejne ostrzegawcze prychnięcie Baridiego zamknęło usta Joto już na dobre i dalej brnęli w całkowitym milczeniu przerywanym już tylko szumem piasku pod ich łapami.
***
- Joto, śpisz?
Choć na pustyni każda minuta wlokła się niczym godzina, słońce w końcu schowało się za horyzont, piasek przestał aż tak parzyć, a drobna zwierzyna wyszła z kryjówek. Lwie stado plus ich jeńcy mogli się trochę najeść i nieco odpocząć. Wszyscy z zadowoleniem poukładali się tam gdzie stali i po chwili już spali. Wszyscy, ale nie, jak można się było spodziewać, Uri. Przez chwilę leżała ściśnięta jak baleron między Damu i Jasirim, lecz gdy upewniła się, że obaj zasnęli i na razie nie mają zamiaru zaczynać kolejnej bezsensownej kłótni (których, na szczęście, z powodu upału na razie zaniechali) wstała ostrożnie i jak najciszej podeszła do Joto.
Lwica otworzyła niechętnie jedno oko, lecz gdy zauważyła, kto jej przeszkadza, otworzyła drugie i wygramoliła się spod łapy czule obejmującego ją Baridiego. Obie odeszły na paluszkach kawałek od śpiących i usiadły na pobliskiej wydmie. Joto spojrzała wyczekująco na Uri.
- Przepraszam, że ci przeszkadzam - zaczęła Lwioziemka - Ale bardzo chciałabym się dowiedzeić, co spotkało resztę twojego stada, a Baridi nie chce o tym mówić. Byłaś dla nas taka miła... Jako jedyna zresztą. Może moglibyśmy jakoś pomóc?
Po przedłużającej się chwili milczenia Uri spojrzała na koleżankę. Ta, nie odzywając się, patrzyła tępo w czyste, rozgwieżdżone niebo jakby próbowała odczytać co odpowiedzieć natrętowi.
- Bo... wierzysz nam, że nie jesteśmy szpiegami, prawda? Po prostu chcielibyśmy wam pomóc, naprawdę - zaczęła się tłumaczyć Uri, bo może rozgniewała czymś Joto? - Stado Jasiriego zostało niedawno zaatakowane, on wie, co to znaczy stracić najbliższych.
Joto drgnęła i popatrzyła na kremową lwicę z żywym zainteresowaniem.
- Naprawdę? Przez kogo?
Uri streściła pokrótce to, co sama usłyszała od Jasiriego - garstka lwic plus dwa lwy, jasny z blizną na oku i...
- Czarny z rudobrązową grzywą - dokończyła za nią Joto, która znów wyglądała jak lwi posąg - Tak, ci sami napadli w jaskiniach na stado, wrzeszcząc przy okazji coś o Lwiozeimcach. Naszych nie było dużo, tylko przywódcom udało się przeżyć, zabrali lwiątka, a starszych...
Głos jej się załamał, Uri objęła ją w opiekuńczym geście, jednak Joto natychmiast się jej wyrwała. W jej oczach płonęła najprawdziwsza żądza zemsty, upodabniając ją do lwiego anioła zagłady.
- Musimy natychmiast iśc do Kelpie! - zawołała impulsywnie - Musimy jej powiedzieć, ze nie tylko nas zaatakowały te potwory i...
- I co? - Uri zachowała przytomność umysłu, nadzwyczajną wręcz, zważywszy na porę doby i to, że Uri była Uri - W najlepszym wypadku zabije nas, posądzając o współudział. Nie, musimy porozmawiać z kimś rozsądniejszym, być może znaleźć inne poszkodowane stada w pobliżu i wtedy coś postanowić.
- Chyba masz rację. - Entuzjazm Joto lekko przygasł, ale za chwilę miała kolejny plan. - Już jutro powinniśmy dotrzeć do jaskiń, do naszych przywódców. Nie jeden dzień żyją na tym świecie, na pewno będą wam wdzięczni za wszelką pomoc w naszej sprawie.
Wracając pomiędzy przyjaciół Uri nie kryła podekscytowania. Trzeba było działać bardzo ostrożnie, ale w końcu natrafili na jakiś ślad Alvara i jego tajemniczego kompana. Jeśli przywódcy Złotego Stada okażą się tak mądrzy jak mówiła Joto, być może już niedługo będą mogli wrócić na Lwia Ziemię.
"Ciekawe, czy się tam o nas martwią" zastanowiła się przelotnie, patrząc w gwiazdy. Jedna z nich świeciła mocniej od innych. "Wrócimy najszybciej jak się da, dziadku Simbo, obiecuję. Powstrzymaj tylko tatę, by nie zabił od razu Jasiriego, zanim zdążymy się wytłumaczyć, dobrze?".
***
Jak przewidywała Joto, następnego popołudnia znaleźli się w miejscu docelowym. Stali u szczytu sporego zagłębienia, w którym znajdowało się niewielkie lecz nie wyglądające na wysychające źródełko oraz stało kilka ogromnych palm rzucających kojący cień. W wielkich wydmach znajdowały się spore ciemne otwory wyglądające na wejścia do miejsc chłodnych i bardzo przyjemnych. Wszyscy, i członkowie stada, i ich jeńcy, zostali na zewnątrz i czekali. Tylko Damu przebierał niecierpliwie łapami, nie mogąc doczekać się ciągu dalszego. Jasiri nie zwrócił mu wyjątkowo uwagi, bo gdyby nie bardzo morderce spojrzenie wysłane przez Uri zachowywałby się tak samo. Obaj zostali poinformowani o nocnej rozmowie i mieli nadzieję, że ich wędrówka, na razie dość chaotyczna i nieprzemyślana, zacznie nabierać za chwilę jakiegoś sensu.
Przed szereg wyszła z ważną miną Kelpie, robiąca widocznie za coś w rodzaju zastępcy przywódcy i stanęła przed największym z otworów. Tuż za nią, z nie mniej poważnym wyrazem pyska, usiadł jej syn Baridi.
- Tavu, panie, Viko, pani - zaczęła podniesionym głosem - Znaleźliśmy na pustyni trójkę obcych. Uważamy, że są szpiegami. Prosimy, byście wydali osąd zgodnie z prawdą.
Uri wstrzymała oddech. Po takim wstępie spodziewała się, że z jaskini wyjdzie co najmniej para Wielkich Władców z Przeszłości i odtańczy przed nimi makarenę. Tymczasem z groty wysunęli się lew i lwica. Byli dobrze już nadgryzieni zębem czasu - w brązowej grzywie lwa dominowały srebrne pasma, grzywka lwicy również była nimi naznaczona. Oboje wyglądali jakby kiedyś byli wielcy i mocni, ale teraz zapadnięci w sobie jakby wyssani z powietrza.
"Tak, władcy jak się patrzy" prychnęła Uri w duchu i zaraz zamierzała wygłosić tę uwagę o wiele głośniej, lecz w międzyczasie przyjrzała się starszym lwom naprawdę i to, co na pierwszy rzut oka niedostrzegalne, uderzyło w nią z pełną mocą.
Lew rozejrzał się po zgromadzeniu oczami kropka w kropkę niebieskimi jak oczy cioci Vitani i zmarszczył brwi w geście irytacji - dokładnie jak czynił to tata Kovu, gdy Uri była niegrzeczna. Lwica zaś, dużo spokojniejsza, odgarniała długą grzywkę cioci Vit zasłaniającą jej zielone oczy, oczy ojca. Czy to możliwe, żeby...?
- Kim jesteście? - Stary lew zwrócił się władczo do trójki intruzów.
Pomimo wieku głos miał nadal mocny i, tak, idealnie odwzorowywał teraz Kovu w tych żadkich momentach, gdy usiłował on wzbudzić w kimś prawdziwy respekt.
- To niemożliwe... - Uri usłyszała tuż obok siebie mamrotanie Damu.
Rzut oka na osłupiałe miny jiego i Jasiriego wystarczył, by upewnić ją, że nie ma omamów z gorąca.
- Co tam szepczecie? - Lew zmrużył podejrzliwie oczy i otaksował uważnie spojrzeniem wędrowców. - Mówcie, czego tu chcecie, albo...
-D... dziadku. - Uri miała wrażenie, jakaby wielka gula zatykała jej gardło, dusiła się, ale musiała to powiedzieć.
- Słucham?
- Dziadku - powtórzyła już głośniej.
Choc to brzmiało absurdalnie, była prawie pewna - pośrodku niczego odnalazła rodziców Kovu i, choć tego nie spodziewała się jeszcze bardziej, Vitani.
------------------------
Taaa... Gdyby ktoś wszedł jeszcze przypadkiem na tego bloga i się zdziwił "o co chodzi???", już uspokajam - sama nie mam pojęcia, co tu robię o.O
- Są bardzo rozległe i ciągną się daleko pod ziemią - wyjaśniła Joto Uri, Damu i Jasiriemu, w przeciwieństwie do nich brnąc przez gorące piaski z gracją co najmniej baletnicy - Na co dzień mieszkają tam tylko nasi przywódcy, to starsze lwy które nie mają już siły na te temperatury, choć zwykle kręciło się tam również mnóstwo innych lwów. Nasze stado jest... było... bardzo liczne.
- A co się stało, że już takie nie jest? - zapytała Uri, próbując nie zapaść się w zdradzieckim podłożu dalej niż po pas.
Kolejne ostrzegawcze prychnięcie Baridiego zamknęło usta Joto już na dobre i dalej brnęli w całkowitym milczeniu przerywanym już tylko szumem piasku pod ich łapami.
***
- Joto, śpisz?
Choć na pustyni każda minuta wlokła się niczym godzina, słońce w końcu schowało się za horyzont, piasek przestał aż tak parzyć, a drobna zwierzyna wyszła z kryjówek. Lwie stado plus ich jeńcy mogli się trochę najeść i nieco odpocząć. Wszyscy z zadowoleniem poukładali się tam gdzie stali i po chwili już spali. Wszyscy, ale nie, jak można się było spodziewać, Uri. Przez chwilę leżała ściśnięta jak baleron między Damu i Jasirim, lecz gdy upewniła się, że obaj zasnęli i na razie nie mają zamiaru zaczynać kolejnej bezsensownej kłótni (których, na szczęście, z powodu upału na razie zaniechali) wstała ostrożnie i jak najciszej podeszła do Joto.
Lwica otworzyła niechętnie jedno oko, lecz gdy zauważyła, kto jej przeszkadza, otworzyła drugie i wygramoliła się spod łapy czule obejmującego ją Baridiego. Obie odeszły na paluszkach kawałek od śpiących i usiadły na pobliskiej wydmie. Joto spojrzała wyczekująco na Uri.
- Przepraszam, że ci przeszkadzam - zaczęła Lwioziemka - Ale bardzo chciałabym się dowiedzeić, co spotkało resztę twojego stada, a Baridi nie chce o tym mówić. Byłaś dla nas taka miła... Jako jedyna zresztą. Może moglibyśmy jakoś pomóc?
Po przedłużającej się chwili milczenia Uri spojrzała na koleżankę. Ta, nie odzywając się, patrzyła tępo w czyste, rozgwieżdżone niebo jakby próbowała odczytać co odpowiedzieć natrętowi.
- Bo... wierzysz nam, że nie jesteśmy szpiegami, prawda? Po prostu chcielibyśmy wam pomóc, naprawdę - zaczęła się tłumaczyć Uri, bo może rozgniewała czymś Joto? - Stado Jasiriego zostało niedawno zaatakowane, on wie, co to znaczy stracić najbliższych.
Joto drgnęła i popatrzyła na kremową lwicę z żywym zainteresowaniem.
- Naprawdę? Przez kogo?
Uri streściła pokrótce to, co sama usłyszała od Jasiriego - garstka lwic plus dwa lwy, jasny z blizną na oku i...
- Czarny z rudobrązową grzywą - dokończyła za nią Joto, która znów wyglądała jak lwi posąg - Tak, ci sami napadli w jaskiniach na stado, wrzeszcząc przy okazji coś o Lwiozeimcach. Naszych nie było dużo, tylko przywódcom udało się przeżyć, zabrali lwiątka, a starszych...
Głos jej się załamał, Uri objęła ją w opiekuńczym geście, jednak Joto natychmiast się jej wyrwała. W jej oczach płonęła najprawdziwsza żądza zemsty, upodabniając ją do lwiego anioła zagłady.
- Musimy natychmiast iśc do Kelpie! - zawołała impulsywnie - Musimy jej powiedzieć, ze nie tylko nas zaatakowały te potwory i...
- I co? - Uri zachowała przytomność umysłu, nadzwyczajną wręcz, zważywszy na porę doby i to, że Uri była Uri - W najlepszym wypadku zabije nas, posądzając o współudział. Nie, musimy porozmawiać z kimś rozsądniejszym, być może znaleźć inne poszkodowane stada w pobliżu i wtedy coś postanowić.
- Chyba masz rację. - Entuzjazm Joto lekko przygasł, ale za chwilę miała kolejny plan. - Już jutro powinniśmy dotrzeć do jaskiń, do naszych przywódców. Nie jeden dzień żyją na tym świecie, na pewno będą wam wdzięczni za wszelką pomoc w naszej sprawie.
Wracając pomiędzy przyjaciół Uri nie kryła podekscytowania. Trzeba było działać bardzo ostrożnie, ale w końcu natrafili na jakiś ślad Alvara i jego tajemniczego kompana. Jeśli przywódcy Złotego Stada okażą się tak mądrzy jak mówiła Joto, być może już niedługo będą mogli wrócić na Lwia Ziemię.
"Ciekawe, czy się tam o nas martwią" zastanowiła się przelotnie, patrząc w gwiazdy. Jedna z nich świeciła mocniej od innych. "Wrócimy najszybciej jak się da, dziadku Simbo, obiecuję. Powstrzymaj tylko tatę, by nie zabił od razu Jasiriego, zanim zdążymy się wytłumaczyć, dobrze?".
***
Jak przewidywała Joto, następnego popołudnia znaleźli się w miejscu docelowym. Stali u szczytu sporego zagłębienia, w którym znajdowało się niewielkie lecz nie wyglądające na wysychające źródełko oraz stało kilka ogromnych palm rzucających kojący cień. W wielkich wydmach znajdowały się spore ciemne otwory wyglądające na wejścia do miejsc chłodnych i bardzo przyjemnych. Wszyscy, i członkowie stada, i ich jeńcy, zostali na zewnątrz i czekali. Tylko Damu przebierał niecierpliwie łapami, nie mogąc doczekać się ciągu dalszego. Jasiri nie zwrócił mu wyjątkowo uwagi, bo gdyby nie bardzo morderce spojrzenie wysłane przez Uri zachowywałby się tak samo. Obaj zostali poinformowani o nocnej rozmowie i mieli nadzieję, że ich wędrówka, na razie dość chaotyczna i nieprzemyślana, zacznie nabierać za chwilę jakiegoś sensu.
Przed szereg wyszła z ważną miną Kelpie, robiąca widocznie za coś w rodzaju zastępcy przywódcy i stanęła przed największym z otworów. Tuż za nią, z nie mniej poważnym wyrazem pyska, usiadł jej syn Baridi.
- Tavu, panie, Viko, pani - zaczęła podniesionym głosem - Znaleźliśmy na pustyni trójkę obcych. Uważamy, że są szpiegami. Prosimy, byście wydali osąd zgodnie z prawdą.
Uri wstrzymała oddech. Po takim wstępie spodziewała się, że z jaskini wyjdzie co najmniej para Wielkich Władców z Przeszłości i odtańczy przed nimi makarenę. Tymczasem z groty wysunęli się lew i lwica. Byli dobrze już nadgryzieni zębem czasu - w brązowej grzywie lwa dominowały srebrne pasma, grzywka lwicy również była nimi naznaczona. Oboje wyglądali jakby kiedyś byli wielcy i mocni, ale teraz zapadnięci w sobie jakby wyssani z powietrza.
"Tak, władcy jak się patrzy" prychnęła Uri w duchu i zaraz zamierzała wygłosić tę uwagę o wiele głośniej, lecz w międzyczasie przyjrzała się starszym lwom naprawdę i to, co na pierwszy rzut oka niedostrzegalne, uderzyło w nią z pełną mocą.
Lew rozejrzał się po zgromadzeniu oczami kropka w kropkę niebieskimi jak oczy cioci Vitani i zmarszczył brwi w geście irytacji - dokładnie jak czynił to tata Kovu, gdy Uri była niegrzeczna. Lwica zaś, dużo spokojniejsza, odgarniała długą grzywkę cioci Vit zasłaniającą jej zielone oczy, oczy ojca. Czy to możliwe, żeby...?
- Kim jesteście? - Stary lew zwrócił się władczo do trójki intruzów.
Pomimo wieku głos miał nadal mocny i, tak, idealnie odwzorowywał teraz Kovu w tych żadkich momentach, gdy usiłował on wzbudzić w kimś prawdziwy respekt.
- To niemożliwe... - Uri usłyszała tuż obok siebie mamrotanie Damu.
Rzut oka na osłupiałe miny jiego i Jasiriego wystarczył, by upewnić ją, że nie ma omamów z gorąca.
- Co tam szepczecie? - Lew zmrużył podejrzliwie oczy i otaksował uważnie spojrzeniem wędrowców. - Mówcie, czego tu chcecie, albo...
-D... dziadku. - Uri miała wrażenie, jakaby wielka gula zatykała jej gardło, dusiła się, ale musiała to powiedzieć.
- Słucham?
- Dziadku - powtórzyła już głośniej.
Choc to brzmiało absurdalnie, była prawie pewna - pośrodku niczego odnalazła rodziców Kovu i, choć tego nie spodziewała się jeszcze bardziej, Vitani.
------------------------
Taaa... Gdyby ktoś wszedł jeszcze przypadkiem na tego bloga i się zdziwił "o co chodzi???", już uspokajam - sama nie mam pojęcia, co tu robię o.O
Jej, ale się cieszę że wróciłaś do pisania!!! Jupi, jupi. Ja zapraszam do siebie na www.czas-kiary.blogspot.com :D:D:D
OdpowiedzUsuń