czwartek, 9 sierpnia 2012

6.A ja mam na imię Damu


- Wreszcie możemy gdzieś iść bez rodziców! Jak ja nie mogłam się tego doczekać przez ostatnie dwa dni!
Nastał kolejny dzień. Niecierpliwe lwiątka już po śniadaniu chciały wyrwać się na wolność. Dobiegły już do do podnóża Lwiej Skały, gdy zatrzymał je Simba.
- Dziadku! - jęknęła Uri. - Przecież nam już się skończył szlaban i możemy sami chodzić po Lwiej Ziemi. Naprawdę nie musisz nas pilnować.
- Ha, nawet nie mam takiego zamiaru - żartobliwie mruknął jej dziadek. - Upilnowanie was, to jak próba zatrzymania trąby powietrznej... Nie, nawet nie próbuję tego dokonać! Chciałbym was tylko prosić, żebyście znowu nie wplątali się w jakieś kłopoty, obiecacie mi to?
Lwiątka popatrzyły na siebie niepewnie. Nie tak łatwo było unikać kłopotów, gdy było się dwoma ciekawymi świata lewkami. Postanowiły jednak nie martwić biednego Simby i obiecały, że w nic się raczej nie wpakują.
Uspokojony lew wrócił do jaskini i położył się koło swojej żony, Nali.
- I jak ci się podoba pierwszy dzień wiecznego urlopu? - zapytała żartobliwie lwica.
- Co? Ach, mówisz o tym, że już nie jestem królem...
- Simba, co ci jest? - Nala bezbłędnie rozpoznała przygnębienie w oczach męża.
- N...nic, tylko martwię się o Uri i Tabrisa.  
- Co im się stało? - Zaniepokoiła się, natychmiast podnosząc się na równe łapy.
- Nie martw się, kochanie, jak na razie nic im nie jest. Po prostu... Uri za bardzo przypomina mi Kopę.
Nala uważnie wpatrywała się w Simbę. W jej oczach pojawiło się przeogromne cierpienie. Choć minęło już wiele lat od śmierci jej synka, to dalej nie mogła się z nią uporać i za każdym razem, gdy ktoś choćby wspominał o Kopie, jej serce zaciskało się boleśnie.
Simba, widząc jaką popełnił gafę, wspominając biedne lwiatko, delikatnie otarł się o Nalę i polizał ja po policzku. Lwica uśmiechnęła się smutno, lecz z wdzięcznością.
- Dlaczego Uri przypomina ci... Kopę? - Z trudem wymówiła jego imię, wracając do wypowiedzi Simby.
- Jest tak samo ufna i beztroska jak on. Tabris może byłby rozsądniejszy, ale niestety słucha jej się we wszystkim. Boję się, że doprowadzą do jakiejś katastrofy i spotka ich taki sam los, co naszego synka. 
- Hej, przecież Zira już nie żyje, więc kto...
- A pomyślałaś o tym tam, Alvarze? Coś mi się wydaje, że on nie za bardzo lubi naszą rodzinę. - Ostatnie zdanie powiedział z lekką ironią.
Tym razem to Nala polizała go po policzku.
- Nie martwmy się na zapas, poza tym mam nadzieję, że wyprawa na Złą Ziemię napędziła im niezłego stracha i nie będą już szukać podobnych, yhm, wrażeń.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz.
***
Lwiątka hasały po sawannie szczęśliwe z odzyskanej wolności. Wcale nie zamierzały iść na Złą Ziemię, lecz, jak to ze złośliwym losem bywa, akurat tam się skierowały. Były tak zajęte zabawą, że zauważyły to dopiero koło Rzeki Granicznej. Chciały natychmiast zawrócić, lecz...
- Uri, poczekaj! - krzyknął Tabris. - Zobacz, tam chyba leży jakieś ranne lwiątko.
Zaciekawiona lwiczka wytężyła wzrok. Rzeczywiście, kawałek od nich na Złej Ziemi leżało brązowe lwiątko. Całe zakrwawione.
- Chodź, musimy mu pomóc. - Uri już przebiegała po "moście".
Tabris bez zbędnego narzekania ruszył za nią.
Gdy lwiątka zeszły już na Złą Ziemię, w każdej chwili były gotowe do ucieczki. Na szczęście żaden atak nie nastąpił. Podeszły blisko do rannego lwiątka. Okazało się ono samcem, mniej więcej w ich wieku, z długą brązową grzywką i głęboką raną na grzbiecie.
W tej samej chwili, gdy Uri pochyliła się nad nim, by dokładnie sprawdzić jego stan, lewek otworzył swe czerwone oczy i spróbował zawarczeć. Niestety, był zbyt osłabiony bólem i wyszło to raczej marnie.
- Nie bój się, nie chcemy zrobić ci krzywdy - łagodnie powiedziała Uri. - Ja mam na imię Uri, a to Tabris - mój kuzyn. Mieszkamy na Lwiej Ziemi.
- A ja mam na imię Damu - wyszeptało z trudem lwiątko. - Tak jakby się znamy, bo przecież widzieliśmy się kilka dni temu, gdy przyszliście tu, na Złą Ziemię, nie pamiętacie?
- Aaa, rzeczywiście! - Tabris przypomniał sobie lwiątko trzymane przez jedną z lwic podczas ich "wizyty". - Teraz zabierzemy cię na Lwią Skałę... - Nie dokończył, bo Damu mu przerwał.
- Nie! Tam mieszkają zdrajcy, tak mówił mi mój tata, nie chcę tam iść!
- Jeśli mówisz o naszej rodzinie "zdrajcy", to nie mamy zamiaru ci pomagać - wtrąciła sucho Uri.
- No dobrze, przepraszam, ale nie chcę iść na Lwią Skałę - żałośnie szeptało lwiątko. Wiedziało, że jest bezbronne i zdane na łaskę i niełaskę nowych kolegów.
- Tak już lepiej - z zadowoleniem stwierdził Tabris. - Pójdziemy w takim razie do naszego szamana Rafikiego, on wyleczy cię w pięć minut, dobrze?
Lwiątko wyraziło zgodę.
Damu nie mógł nawet wstać z bólu, więc Uri chwyciła go delikatnie pod łebek, a Tabris pod tylne łapy. Lwiątko jęknęło cicho.
- Przepraszamy, ale już delikatniej się nie da - ze skruchą powiedziała Uri. - A tak w ogóle, co cię tak okropnie zraniło w grzbiet?
- Ja... Upadłem i... No... Jakoś się pokaleczyłem.
Kuzynostwo wymieniło między sobą zdziwione spojrzenia. Widać było, że Damu kłamie, ale nie chcieli się dalej dopytywać. Jeśli będzie chciał, to powie im kiedyś prawdę.
Doszli wreszcie cali zmęczeni do baobabu Rafikiego. Zostawili tam Damu, obiecując, że jutro przyjdą sprawdzić, jak się czuje. Potem, jakby nigdy nic, wrócili do domu.

1 komentarz: