Vitani chodziła niespokojnie po jaskini, w której mieszkała z Tabrisem i Taiem. Ponieważ grota nie była zbyt duża, toteż jasna lwica zmuszona była robić co chwila w tył zwrot, by uniknąć zderzenia ze ścianą i rozpoczynać swoją krótką wędrówkę od nowa. Po jej ponure minie widać było, że nie jest w najlepszym nastroju i trapi ją jakiś zawiły, trudny do rozwiązania problem. Bezustannie marszczyła w geście irytacji brwi i mruczała coś pod nosem.
- Nie, nie mogę mu tego powiedzieć! - wrzasnęła nagle tak głośno, że drobne kamyki oderwały się aż od stropu jaskini. Kilka z nich trafiło lwicę w ucho.
- Au - mruknęła Vitani, masując obolałą część ciała. Wraz z nadejściem lekkiego bólu wyparował z niej cały gniew i pewność swojej wcześniej podjętej decyzji. Westchnęła ciężko i położyła się. Chłód płynący od gołej skały skutecznie spowolnił jej rozbiegane myśli. Przymknęła oczy, by uciąć sobie małą drzemkę, lecz po chwili usłyszała tuż koło siebie miękkie kroki.
Zirytowana ziewnęła szeroko i zamrugała nieprzytomnie. Już chciała wygarnąć intruzowi, co o nim myśli, lecz w porę zauważyła, że intruz to tak na prawdę nie żaden intruz, tylko jej brat, Kovu, stojący tuż przy niej i uśmiechający się od ucha do ucha.
- Hej, co się tak szczerzysz? - Posłała bratu krzywy uśmieszek. Właściwie nie musiała pytać o powód jego dobrego nastroju. Jasne było, że jedynym powodem jego radosnej miny może być tylko pogodzenie się z Kiarą.
"Chociaż on jest szczęśliwy" westchnęła w duchu lwica.
Kovu zaczął coś z zapałem opowiadać, lecz siostra go nie słuchała. Znów pogrążyła się w swych niewesołych myślach.
- ... Zrozumiałem jedno - w związku najważniejsze jest zaufanie i szczerość... - mówił rozemocjonowany Kovu, nieświadom, że siostra kompletnie nie zwraca uwagi na jego słowa.
- Co powiedziałeś? - przerwała mu ostro Vitani, ponieważ coś w wypowiedzi lwa przykuło jej uwagę.
- Świetnie, ja tu gadam od godziny, a ty teraz przyznajesz się, że mnie nie słuchasz - westchnął teatralnie, lecz gdy zobaczył, że jego siostra nie jest w nastroju do żartów, zaczął mówić, starannie sylabizując każdy wyraz. - Mówiłem, że pogodziłem się z Kiarą, i...
- Nie, to na końcu!
- Któro...? A, no dobrze, już wiem, nie patrz na mnie takim wzrokiem. Mówiłem, że w każdym związku najważniejsze jest zaufanie i szczerość. Halo, Vit, słuchasz mnie? - Pomachał lwicy łapą przed nosem, jednak ta kompletnie nie zareagowała. Wpatrywała się tępo w przestrzeń.
- Szczerość i zaufanie... - powtórzyła w zamyśleniu. Na jej pysku pojawił się lekki uśmiech. - Dzięki, Kovu! - zawołała, poczochrała brata po grzywie i wybiegła z jaskini.
Lew otrzepał się ze wstrętem.
***
Vitani biegła po sawannie w stronę olbrzymiego baobabu Rafikiego. Nie czuła upału, choć dziś w Afryce żar dosłownie lał się z nieba. Jej jedynym celem było spotkanie się z Taiem i szczera z nim rozmowa. Dopiero teraz zrozumiała, że przez lata żyła z partnerem w kłamstwach i złudzeniach. Co gorsza, w kłamstwach, które sama tworzyła i pozwalała wierzyć w nie partnerowi.
"Muszę wreszcie wyjaśnić mu, że miał rację - nigdy go nie kochałam, wyjątkowe miejsce w moim sercu zajmował zawsze Kopa, to on był, jest i będzie dla mnie najważniejszy" myślała Vitani. Łza zakręciła się w jej oku, wspomnienia o dawnym przyjacielu zawsze napełniały ją smutkiem.
Gdy wreszcie, cała zdyszana, dotarła do baobabu wspięła się po jego pniu i pobiegła w miejsce, w którym leżał Tai. Niestety, już go tam nie było.
- Rafiki! - zawołała nie na żarty przestraszona lwica. Czuła, że stało się coś bardzo, bardzo złego.
- Co, pali się, że tak krzyczysz? - Tuż nad nią, w gąszczu liści, pojawiła się głowa pawiana.
- Gdzie jest Tai? - spytała już ciszej jasna lwica. Czuła respekt przed lwiozemskim szamanem.
- Och, Tai... - Pawian natychmiast spoważniał. - On nie żyje. Umarł dziś rano.
- Żartujesz, prawda? - Zaczęła się histerycznie śmiać. Przecież on nie mógł umrzeć, coś się tej małpie pomieszało w głowie!
- Chodź, zaprowadzę cię do niego, sama zobaczysz. - Machnął na lwicę ręką i zniknął gdzieś w górze. Przytłoczona smutną wiadomością lwica powlokła się za nim.
W końcu dotarła na najwyższy poziom baobabu. Gdyby miała lęk wysokości, to wycofałaby się stamtąd jak najszybciej, bo z najwyżej położonej gałęzi, nie tak znów odległej od pyska lwicy, można by podziwiać prawie całą Lwią Ziemię.
Rozejrzała się dookoła. Rzeczywiście, tuż obok niej leżał Tai, a raczej jego ciało, bo niestety Rafiki miał rację - lew nie żył.
Łkając głośno, Vitani położyła się tuż obok męża. Nie kochała go, lecz przecież nie życzyła mu śmierci!
- Przepraszam - szeptała lwica przez łzy do ucha lwa. - Zawiodłam cię, zawiodłam na całej linii...
***
Nazajutrz odbył się pogrzeb. Wyglądał on podobnie jak niedawny pochówek Simby, lecz nie brał w nim udziału Rafiki, a grób był zakopywany zwykłym sposobem. Tai nie był królem, więc nie przysługiwał mu "niezwykły" pogrzeb.
Gdy ceremonia już się skończyła, całe stado w milczeniu udało się do swoich grot. Mąż Vitani był ogólnie lubianym lwem, więc po jego śmierci nie tylko rodzina czuła ogromny smutek.
Uri przepychała się przez tłum lwic i lwów w poszukiwaniu Tabrisa. Wiedziała, że nie zazna spokoju, póki kuzyn nie cofnie słów oskarżających ją o śmierć wuja. Wreszcie go zobaczyła - szedł z nisko pochyloną głową tuż za Vitani.
- Tabris! - zawołała lwiczka, licząc, że ten ją usłyszy pomimo dzielącej ich znacznej odległości.
Młody lew podniósł głowę. Wodził spojrzeniem po całym stadzie, aż wreszcie dojrzał kuzynkę i powlókł się w jej stronę.
- Tab, czy ty myślisz że to moja wina...? - szepnęła do kuzyna, gdy ten stanął koło niej.
Lew popatrzył na nią beznamiętnym spojrzeniem, a potem rozpłakał się nagle. Pełna współczucia Uri przytuliła go mocno. Pamiętała jeszcze swój ból po stracie dziadka, ale śmierć ojca...? Nie, tego nie mogła sobie nawet wyobrazić.
- Przepraszam... Wiem, że to nie twoja wina... Ale tak się o niego martwiłem. - Wyrzucał z siebie przez łzy.
Kuzynka tylko go mocniej przytuliła.
"Chociaż oni się pogodzili" westchnęła Vitani, patrząc na syna i bratanicę. Wiedziała, że nigdy nie wybaczy sobie śmierci Taia, bo wierzyła, że to jej wina. Gdyby wcześniej zebrała się w sobie i wyznała prawdę, on by żył, na pewno.
Nie zdążyła.
- Nie, nie mogę mu tego powiedzieć! - wrzasnęła nagle tak głośno, że drobne kamyki oderwały się aż od stropu jaskini. Kilka z nich trafiło lwicę w ucho.
- Au - mruknęła Vitani, masując obolałą część ciała. Wraz z nadejściem lekkiego bólu wyparował z niej cały gniew i pewność swojej wcześniej podjętej decyzji. Westchnęła ciężko i położyła się. Chłód płynący od gołej skały skutecznie spowolnił jej rozbiegane myśli. Przymknęła oczy, by uciąć sobie małą drzemkę, lecz po chwili usłyszała tuż koło siebie miękkie kroki.
Zirytowana ziewnęła szeroko i zamrugała nieprzytomnie. Już chciała wygarnąć intruzowi, co o nim myśli, lecz w porę zauważyła, że intruz to tak na prawdę nie żaden intruz, tylko jej brat, Kovu, stojący tuż przy niej i uśmiechający się od ucha do ucha.
- Hej, co się tak szczerzysz? - Posłała bratu krzywy uśmieszek. Właściwie nie musiała pytać o powód jego dobrego nastroju. Jasne było, że jedynym powodem jego radosnej miny może być tylko pogodzenie się z Kiarą.
"Chociaż on jest szczęśliwy" westchnęła w duchu lwica.
Kovu zaczął coś z zapałem opowiadać, lecz siostra go nie słuchała. Znów pogrążyła się w swych niewesołych myślach.
- ... Zrozumiałem jedno - w związku najważniejsze jest zaufanie i szczerość... - mówił rozemocjonowany Kovu, nieświadom, że siostra kompletnie nie zwraca uwagi na jego słowa.
- Co powiedziałeś? - przerwała mu ostro Vitani, ponieważ coś w wypowiedzi lwa przykuło jej uwagę.
- Świetnie, ja tu gadam od godziny, a ty teraz przyznajesz się, że mnie nie słuchasz - westchnął teatralnie, lecz gdy zobaczył, że jego siostra nie jest w nastroju do żartów, zaczął mówić, starannie sylabizując każdy wyraz. - Mówiłem, że pogodziłem się z Kiarą, i...
- Nie, to na końcu!
- Któro...? A, no dobrze, już wiem, nie patrz na mnie takim wzrokiem. Mówiłem, że w każdym związku najważniejsze jest zaufanie i szczerość. Halo, Vit, słuchasz mnie? - Pomachał lwicy łapą przed nosem, jednak ta kompletnie nie zareagowała. Wpatrywała się tępo w przestrzeń.
- Szczerość i zaufanie... - powtórzyła w zamyśleniu. Na jej pysku pojawił się lekki uśmiech. - Dzięki, Kovu! - zawołała, poczochrała brata po grzywie i wybiegła z jaskini.
Lew otrzepał się ze wstrętem.
***
Vitani biegła po sawannie w stronę olbrzymiego baobabu Rafikiego. Nie czuła upału, choć dziś w Afryce żar dosłownie lał się z nieba. Jej jedynym celem było spotkanie się z Taiem i szczera z nim rozmowa. Dopiero teraz zrozumiała, że przez lata żyła z partnerem w kłamstwach i złudzeniach. Co gorsza, w kłamstwach, które sama tworzyła i pozwalała wierzyć w nie partnerowi.
"Muszę wreszcie wyjaśnić mu, że miał rację - nigdy go nie kochałam, wyjątkowe miejsce w moim sercu zajmował zawsze Kopa, to on był, jest i będzie dla mnie najważniejszy" myślała Vitani. Łza zakręciła się w jej oku, wspomnienia o dawnym przyjacielu zawsze napełniały ją smutkiem.
Gdy wreszcie, cała zdyszana, dotarła do baobabu wspięła się po jego pniu i pobiegła w miejsce, w którym leżał Tai. Niestety, już go tam nie było.
- Rafiki! - zawołała nie na żarty przestraszona lwica. Czuła, że stało się coś bardzo, bardzo złego.
- Co, pali się, że tak krzyczysz? - Tuż nad nią, w gąszczu liści, pojawiła się głowa pawiana.
- Gdzie jest Tai? - spytała już ciszej jasna lwica. Czuła respekt przed lwiozemskim szamanem.
- Och, Tai... - Pawian natychmiast spoważniał. - On nie żyje. Umarł dziś rano.
- Żartujesz, prawda? - Zaczęła się histerycznie śmiać. Przecież on nie mógł umrzeć, coś się tej małpie pomieszało w głowie!
- Chodź, zaprowadzę cię do niego, sama zobaczysz. - Machnął na lwicę ręką i zniknął gdzieś w górze. Przytłoczona smutną wiadomością lwica powlokła się za nim.
W końcu dotarła na najwyższy poziom baobabu. Gdyby miała lęk wysokości, to wycofałaby się stamtąd jak najszybciej, bo z najwyżej położonej gałęzi, nie tak znów odległej od pyska lwicy, można by podziwiać prawie całą Lwią Ziemię.
Rozejrzała się dookoła. Rzeczywiście, tuż obok niej leżał Tai, a raczej jego ciało, bo niestety Rafiki miał rację - lew nie żył.
Łkając głośno, Vitani położyła się tuż obok męża. Nie kochała go, lecz przecież nie życzyła mu śmierci!
- Przepraszam - szeptała lwica przez łzy do ucha lwa. - Zawiodłam cię, zawiodłam na całej linii...
***
Nazajutrz odbył się pogrzeb. Wyglądał on podobnie jak niedawny pochówek Simby, lecz nie brał w nim udziału Rafiki, a grób był zakopywany zwykłym sposobem. Tai nie był królem, więc nie przysługiwał mu "niezwykły" pogrzeb.
Gdy ceremonia już się skończyła, całe stado w milczeniu udało się do swoich grot. Mąż Vitani był ogólnie lubianym lwem, więc po jego śmierci nie tylko rodzina czuła ogromny smutek.
Uri przepychała się przez tłum lwic i lwów w poszukiwaniu Tabrisa. Wiedziała, że nie zazna spokoju, póki kuzyn nie cofnie słów oskarżających ją o śmierć wuja. Wreszcie go zobaczyła - szedł z nisko pochyloną głową tuż za Vitani.
- Tabris! - zawołała lwiczka, licząc, że ten ją usłyszy pomimo dzielącej ich znacznej odległości.
Młody lew podniósł głowę. Wodził spojrzeniem po całym stadzie, aż wreszcie dojrzał kuzynkę i powlókł się w jej stronę.
- Tab, czy ty myślisz że to moja wina...? - szepnęła do kuzyna, gdy ten stanął koło niej.
Lew popatrzył na nią beznamiętnym spojrzeniem, a potem rozpłakał się nagle. Pełna współczucia Uri przytuliła go mocno. Pamiętała jeszcze swój ból po stracie dziadka, ale śmierć ojca...? Nie, tego nie mogła sobie nawet wyobrazić.
- Przepraszam... Wiem, że to nie twoja wina... Ale tak się o niego martwiłem. - Wyrzucał z siebie przez łzy.
Kuzynka tylko go mocniej przytuliła.
"Chociaż oni się pogodzili" westchnęła Vitani, patrząc na syna i bratanicę. Wiedziała, że nigdy nie wybaczy sobie śmierci Taia, bo wierzyła, że to jej wina. Gdyby wcześniej zebrała się w sobie i wyznała prawdę, on by żył, na pewno.
Nie zdążyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz