Uri popatrzyła zdziwiona na Rafikiego i przecząco pokręciła łebkiem. Nie, nie wie kim lub czym są Duchy Opiekuńcze, jakie to ma teraz w ogóle znaczenie?
- A takie, że twój Duch Opiekuńczy uratował ci życie.
"To jakiś wariat, bez dwóch zdań" przemknęło przez głowę lwicy. "Jeśli chodzi mu o to, co wydarzyło się niedawno na Złej Ziemi, a raczej tak, to przecież zawdzięczam życie Kijivu, bo to ona wyznała prawdę o pochodzeniu Damu. Jak można pomylić ją z jakimś tam duchem?".
Uri już miała wycofać się dyskretnie do "swojej" części baobabu, lecz stary szaman machnął na nią niecierpliwie ręką, by wróciła na miejsce. Usłuchała niechętnie; nie chciała zostać zamieniona w karalucha, a chodziły słuchy, że Rafiki potrafiłby to sprawić. Wołała nie ryzykować.
- No, już lepiej - mruknął z zadowoleniem szaman, gdy zielonooka siedziała już grzecznie na przeciw niego. Po kilku chwilach ciszy podjął przerwany temat.
- Mało lwów pamięta w tych czasach o Duchach Opiekuńczych, wielka szkoda.
- Ale kim one są, co robią i... i... - Lwiczka miała wiele pytań, aż za wiele, więc się lekko zacięła.
- Są to zmarłe lwy, krewni tych współcześnie żyjących. Zapamiętaj sobie, że Duchem lwa może być tylko jego krewny, nie ważne, czy bliski czy daleki, rozumiesz? - Rafiki spojrzał uważnie na Uri, na co ona energicznie pokiwała łebkiem, choć ni w ząb nie rozumiała jeszcze, o co chodzi pawianowi i jaki to ma związek z nią samą. Uspokojony szaman powrócił do opowieści i wpatrywania się w rozgwieżdżone niebo.
- Każdy, nie zależnie od wieku, statusu czy czegokolwiek innego, ma swojego własnego Ducha Opiekuńczego, przydzielanego podczas narodzin i mającego pomagać i chronić przez całe życie przydzielone mu lwiątko, zaś...
- Ale świetnie! - Lwiczka przerwała szamanowi w pół słowa. - Skoro mój duch musi mi pomagać, czyli mogę go poprosić, żeby upolował mi antylopę, tak? - Usiadła wygodnie na ziemi i zawołała w ciemność. - Halo, duszku, poproszę antylopę, zebrę...
- Nie! - Rafiki, nie na żarty zdenerwowany ignorancją przyszłej królowej uderzył ze złością swoim kijem o pień baobabu, a potem dodał już łagodniej. - One nie pomagają w polowaniach i tak dalej, tylko w sytuacji, gdy ich podopieczny jest w wielkim niebezpieczeństwie.
- Eh, szkoda - zmartwiła się Uri, lecz prawie od razu znów się ożywiła. - Wiesz może, kto jest moim Duchem? Na jakiej podstawie oni go w ogóle wybierają?
- Ale z ciebie specjalistka od zadawania miliona pytań. - Uśmiechnął się Rafiki, lecz jednak odpowiedział. - Najczęściej Opiekunem zostaje lew lub lwica w jakiś sposób podobny do podopiecznego, na przykład z charakteru lub imienia. Mogę zdradzić. - Pochylił się konspiracyjnie nad lwiczką. - Że twoją opiekunką jest Uru, dawna królowa Lwiej Ziemi, matka Mufasy i Skazy.
- Ooo. - Królewna poczuła się zaszczycona, że tak ważna lwica opiekuje się właśnie nią. - Jak wyglądała?
- Była do ciebie bardzo podobna miała tylko ciemniejsze futro i inny nos. Być może kiedyś ją zobaczysz, Duchy czasem pokazują się swoim podopiecznym.
- Ooo! - powtórzyła lwiczka po raz drugi. - Czegoś tu jednak nie rozumiem... - Podrapała się w zamyśleniu po łebku. - Jak mogła mi uratować życie, skoro to Kijivu...
- A ta dalej swoje. - Szaman znacząco przewrócił oczami. - Nie rozumiesz, że to właśnie Uru namówiła Kijivu, by akurat wtedy wyznała Damu prawdę?
- Ale...
- Koniec pytań na dziś, dobranoc! - Nagle Rafiki wspiął się zręcznie po gałęziach baobabu i zniknął w ciemnościach.
Uri pokręciła łebkiem ze zdziwieniem.
Mimo natłoku informacji, których się dziś dowiedziała, dalej wiedziała jedno: Rafiki jest świrnięty.
***
Damu płakał.
Nawet jaskrawe promienie wschodzącego słońca nie mogły rozjaśnić ponurych myśli tłoczących się w głowie młodego Złoziemca.
Od kilkunastu godzin, czyli od powrotu z bitwy, leżał w kącie termitiery i rozmyślał o nowych członkach jego rodziny - ojcu i przyrodniej siostrze, choć przyznać trzeba, że myśli poświęconych Uri było znacznie więcej.
"Ona tak spokojnie przyjęła wiadomość, że jest moją siostrą" wzdychał w duchu "Dobrze chociaż, że nie była zła, potrafi bardzo długo się obrażać" uśmiechnął się lekko na wspomnienie pewnej ich kłótni, po której lwiczka nie odzywała się do niego przez wiele dni. Szybko jednak spoważniał "Wygląda na to, że jednak nigdy nie założę rodziny, nie mam zamiaru brać za żonę Farasi, a innej lwiczki w naszym stadzie nie ma" zapatrzył się tępo przed siebie.
Po pewnym czasie usłyszał tuż nad uchem czyjś cichy głos:
- Damu? Możemy chwilkę porozmawiać?
Lew niechętnie uniósł wzrok i popatrzył na osobę mówiącą. Była to jego matka. Miał odmówić, lecz patrząc na jej skruszona minę wzruszył ramionami i mruknął coś niewyraźnie.
Lwica, uznając to za przyzwolenie, usiadła koło syna i popatrzyła na niego uważnie.
- Płakałeś? - spytała z troską.
Lew szybko przetarł policzki łapa. Były suche, więc skąd ona...? No tak, zapomniał, że matki po prostu wiedzą takie rzeczy.
Kijivu nadal patrzyła na brązowego lwa. Chciała go przytulić, lecz obawiała się jego reakcji. Zamiast tego powiedziała:
- Ja... Chciałam cię przeprosić, synku...
- Ha, przeprosić?! - Damu zerwał się na równe łapy. Zaczęła wzbierać w nim niepohamowana złość na matkę. - Przez całe życie mnie okłamywałaś, myślałem, że Alvar, ten morderca, jest moim ojcem, a ty mnie chcesz po prostu PRZEPROSIĆ!?
- Damu, zrozum, gdy zaszłam z tobą w ciążę, Kovu mieszkał już na Lwiej Ziemi i był szczęśliwy z Kiarą, nie chciałam psuć jego szczęścia...
- Tak, a moje szczęście kompletnie cię nie obchodzi, wielkie dzięki - parsknął wściekle Damu i nie zważając na wołania matki wybiegł z termitiery. Nie uszedł jednak daleko, bo tuż przy wejściu zatrzymała go jedna ze Złoziemek, Hasara.
Widząc ponurą minę lwa, lwica już miała się wycofać, lecz jednak postanowiła go o coś zapytać.
- Nie widziałeś przypadkiem Alvara, Damu? - spytała przyjaźnie.
- To on nie umarł? - zdziwił się lew, lecz prawie od razu opanował go zły nastrój. - Świetnie, po prostu świetnie! - warknął. - Jeszcze ten morderca na dokładkę, świetnie!
Zły jak chmura burzowa i również jak ona skora do wybuchów pobiegł przed siebie, byle dalej od matki, Alvara i ogólnie wszystkiego.
***
Kovu czekał cierpliwie pod Lwią Skałą.
Postanowił, że musi zawalczyć o swoją rodzinę, a klucz do sukcesu stanowiła Kiara, a raczej jej przebaczenie.
Przez te kilka godzin Kovu wszystko sobie dokładnie przemyślał i ułożył "plan działania". Właśnie dzięki niemu siedział teraz i czekał, aż lwice wrócą z rannego polowania. Potem znajdzie Kiarę i...
Nie, dalej woli nie sięgać wyobraźnią, nie chce późniejszych rozczarowań.
Z zamyślenia wyrwały go dalekie głosy rozmów i śmiechu. Popatrzył w stronę, z której dobiegały i zobaczył Lwioziemskie lwice wracające z łowów.
Gdy lwice podeszły bliżej i zobaczyły stojącego samotnie Kovu, rozmowy natychmiast umilkły, a zaczęły się poszeptywania i ukradkowe spojrzenia. Najwyraźniej nie wiedziały, jak mają go teraz traktować, bo przechodziły koło niego w milczeniu, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Tylko Vitani posłała mu krzepiący, dodający otuchy uśmiech.
Kovu zdawał się nie zauważać ani siostry, ani innych lwic. Jego wzrok szukał Kiary. Wreszcie ją zauważył - szła jako ostatnia, pogrążona we własnych myślach. Być może przeszłaby obok męża obojętnie, nawet go nie zauważając, gdyby ten jej nie zawołał.
- Kiara? - Kovu czuł, jak z tłumionych emocji drży mu głos. - Możemy porozmawiać?
Miodowa lwica wzdrygnęła się lekko, brutalnie wyrwana z zadumy, i popatrzyła na męża zdziwiona, jakby widziała go pierwszy raz. Po długiej chwili skinęła lekko głową i podeszła do lwa.
- O co chodzi? - spytała.
Kovu miał już opracowane kilkanaście wersji pięknych przeprosin, lecz gdy doszło do spotkania w cztery oczy, totalnie się rozkleił.
- Przepraszam, nie wiem, co we mnie wstąpiło, bardzo cię kocham, Uri też - bełkotał. - Kijivu nic dla mnie nie znaczy, ty jesteś ważna, nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło, daj mi drugą szansę...- przerwał, bo zauważył, że oczy Kiary są pełne łez. Nie namyślając się długo, podszedł do żony i ją przytulił.
- Przepraszam, wybacz mi - szepnął jej do ucha. Widać było, że przeprosiny płyną prosto z serca.
Kiara otarła łzy z oczu i popatrzyła w zamyśleniu na męża.
- Właściwie powinnam wygnać cię gdzie pieprz rośnie - zaczęła wolno, a z Kovu powoli zaczęła ulatniać się nadzieja na pogodzenie. - Ale za bardzo cię kocham. Zrozumiałam, że bez ciebie moje życie nie ma sensu, tak więc... - zawiesiła głos. - Dam ci drugą szansę.
Kovu uszczęśliwiony skoczył na żonę i zaczął, jeszcze bardziej niż przedtem, gadać bez ładu i składu.
- Zobaczysz, będę wspaniałym mężem i ojcem, nie pożałujesz, nigdy więcej nie pójdę na Złą Ziemię, będę ci codziennie upolowywał zebrę, zobaczysz...
- Przekonamy się. - Zaśmiała się Kiara i polizała męża po policzku. Była szczęśliwa, że się pogodzili. - A co będzie z twoim synem? - Zmieniła temat.
- Z Damu? Eee... - Kovu czuł się głupio - z jednej strony chciałby bliżej poznać swoje drugie dziecko, ale nie chciałby także narażać się na gniew Kiary.
- Myślę, że powinien lepiej poznać swojego prawdziwego ojca, nie sądzisz? - Lwica nie miała serca z kamienia i nie chciałaby odbierać lwiątku ojca tylko dlatego, że jest ono owocem zdrady.
- Tak, masz rację. - Odetchnął z ulgą ciemnogrzywy.
Miał najwspanialszą żonę pod słońcem.
***
Alvar brnął dzielnie przez tereny pustynne. Krwawy ślad znaczył drogę za nim, lecz nie przejmował się takimi błahostkami, jak sam to określał. Nie dokuczał mu również głęboko zraniony bok, z którego ciągle wypływała krew, złamana łapa ani przeróżne lżejsze obrażenia. Jedyne co czuł, było wzbierające z każdą sekundą i spalające go wewnętrznym płomieniem uczucie.
Chęć zemsty. Krwawej, brutalnej zemsty na tych, którzy go zdradzili, zostawili samego w najbardziej decydującym momencie. Niech będzie przeklęte całe złoziemskie stado I Lwioziemcy. Niech okrutna zaraza rzuci ich na kolana, tak, by wyli i jęczeli w ogromnym bólu, niech...
Dość! Sam zdawał sobie sprawę, że czcze pogróżki nie mają najmniejszego sensu, tu potrzeba stada, brutalnego i gotowego na wszystko.
Alvar zatrzymał się nagle, olśniony własną genialnością.
- Tak! Stado, nowe stado, z którym wreszcie zemszczę się na Kovu, Vitani, Kijivu i reszcie! - zawołał w przestrzeń.
Zaraz jednak jego entuzjazm opadł. Niby skąd wziąć duże stado na środku pustyni, gdy jest się rannym lwem walczącym o każdy krok?
- Pomyśl, Alv, pomyśl. - Lew ciężko usiadł na ziemi. Jego powieki zaczęły się zamykać. Bardziej, coraz bardziej... Jednak gdy mogłoby się wydawać, że ciemnogrzywy już zasnął, jego oczy otworzyły się szeroko, a on sam wydał z siebie, długi, przeszywający okrzyk. Okrzyk tryumfu i bliskiej zemsty.
- Haa! Już wiem! Alv, jesteś genialny! Bójcie się, Lwioziemcy i Złoziemcy! Nadchodzę!
Nie zważając na upał, ból i zmęczenie, pognał w stronę majaczących na horyzoncie gór.
Był pewien, że tym razem żaden nędzny lew nie uniknie jego okrutnej zemsty!
- A takie, że twój Duch Opiekuńczy uratował ci życie.
"To jakiś wariat, bez dwóch zdań" przemknęło przez głowę lwicy. "Jeśli chodzi mu o to, co wydarzyło się niedawno na Złej Ziemi, a raczej tak, to przecież zawdzięczam życie Kijivu, bo to ona wyznała prawdę o pochodzeniu Damu. Jak można pomylić ją z jakimś tam duchem?".
Uri już miała wycofać się dyskretnie do "swojej" części baobabu, lecz stary szaman machnął na nią niecierpliwie ręką, by wróciła na miejsce. Usłuchała niechętnie; nie chciała zostać zamieniona w karalucha, a chodziły słuchy, że Rafiki potrafiłby to sprawić. Wołała nie ryzykować.
- No, już lepiej - mruknął z zadowoleniem szaman, gdy zielonooka siedziała już grzecznie na przeciw niego. Po kilku chwilach ciszy podjął przerwany temat.
- Mało lwów pamięta w tych czasach o Duchach Opiekuńczych, wielka szkoda.
- Ale kim one są, co robią i... i... - Lwiczka miała wiele pytań, aż za wiele, więc się lekko zacięła.
- Są to zmarłe lwy, krewni tych współcześnie żyjących. Zapamiętaj sobie, że Duchem lwa może być tylko jego krewny, nie ważne, czy bliski czy daleki, rozumiesz? - Rafiki spojrzał uważnie na Uri, na co ona energicznie pokiwała łebkiem, choć ni w ząb nie rozumiała jeszcze, o co chodzi pawianowi i jaki to ma związek z nią samą. Uspokojony szaman powrócił do opowieści i wpatrywania się w rozgwieżdżone niebo.
- Każdy, nie zależnie od wieku, statusu czy czegokolwiek innego, ma swojego własnego Ducha Opiekuńczego, przydzielanego podczas narodzin i mającego pomagać i chronić przez całe życie przydzielone mu lwiątko, zaś...
- Ale świetnie! - Lwiczka przerwała szamanowi w pół słowa. - Skoro mój duch musi mi pomagać, czyli mogę go poprosić, żeby upolował mi antylopę, tak? - Usiadła wygodnie na ziemi i zawołała w ciemność. - Halo, duszku, poproszę antylopę, zebrę...
- Nie! - Rafiki, nie na żarty zdenerwowany ignorancją przyszłej królowej uderzył ze złością swoim kijem o pień baobabu, a potem dodał już łagodniej. - One nie pomagają w polowaniach i tak dalej, tylko w sytuacji, gdy ich podopieczny jest w wielkim niebezpieczeństwie.
- Eh, szkoda - zmartwiła się Uri, lecz prawie od razu znów się ożywiła. - Wiesz może, kto jest moim Duchem? Na jakiej podstawie oni go w ogóle wybierają?
- Ale z ciebie specjalistka od zadawania miliona pytań. - Uśmiechnął się Rafiki, lecz jednak odpowiedział. - Najczęściej Opiekunem zostaje lew lub lwica w jakiś sposób podobny do podopiecznego, na przykład z charakteru lub imienia. Mogę zdradzić. - Pochylił się konspiracyjnie nad lwiczką. - Że twoją opiekunką jest Uru, dawna królowa Lwiej Ziemi, matka Mufasy i Skazy.
- Ooo. - Królewna poczuła się zaszczycona, że tak ważna lwica opiekuje się właśnie nią. - Jak wyglądała?
- Była do ciebie bardzo podobna miała tylko ciemniejsze futro i inny nos. Być może kiedyś ją zobaczysz, Duchy czasem pokazują się swoim podopiecznym.
- Ooo! - powtórzyła lwiczka po raz drugi. - Czegoś tu jednak nie rozumiem... - Podrapała się w zamyśleniu po łebku. - Jak mogła mi uratować życie, skoro to Kijivu...
- A ta dalej swoje. - Szaman znacząco przewrócił oczami. - Nie rozumiesz, że to właśnie Uru namówiła Kijivu, by akurat wtedy wyznała Damu prawdę?
- Ale...
- Koniec pytań na dziś, dobranoc! - Nagle Rafiki wspiął się zręcznie po gałęziach baobabu i zniknął w ciemnościach.
Uri pokręciła łebkiem ze zdziwieniem.
Mimo natłoku informacji, których się dziś dowiedziała, dalej wiedziała jedno: Rafiki jest świrnięty.
***
Damu płakał.
Nawet jaskrawe promienie wschodzącego słońca nie mogły rozjaśnić ponurych myśli tłoczących się w głowie młodego Złoziemca.
Od kilkunastu godzin, czyli od powrotu z bitwy, leżał w kącie termitiery i rozmyślał o nowych członkach jego rodziny - ojcu i przyrodniej siostrze, choć przyznać trzeba, że myśli poświęconych Uri było znacznie więcej.
"Ona tak spokojnie przyjęła wiadomość, że jest moją siostrą" wzdychał w duchu "Dobrze chociaż, że nie była zła, potrafi bardzo długo się obrażać" uśmiechnął się lekko na wspomnienie pewnej ich kłótni, po której lwiczka nie odzywała się do niego przez wiele dni. Szybko jednak spoważniał "Wygląda na to, że jednak nigdy nie założę rodziny, nie mam zamiaru brać za żonę Farasi, a innej lwiczki w naszym stadzie nie ma" zapatrzył się tępo przed siebie.
Po pewnym czasie usłyszał tuż nad uchem czyjś cichy głos:
- Damu? Możemy chwilkę porozmawiać?
Lew niechętnie uniósł wzrok i popatrzył na osobę mówiącą. Była to jego matka. Miał odmówić, lecz patrząc na jej skruszona minę wzruszył ramionami i mruknął coś niewyraźnie.
Lwica, uznając to za przyzwolenie, usiadła koło syna i popatrzyła na niego uważnie.
- Płakałeś? - spytała z troską.
Lew szybko przetarł policzki łapa. Były suche, więc skąd ona...? No tak, zapomniał, że matki po prostu wiedzą takie rzeczy.
Kijivu nadal patrzyła na brązowego lwa. Chciała go przytulić, lecz obawiała się jego reakcji. Zamiast tego powiedziała:
- Ja... Chciałam cię przeprosić, synku...
- Ha, przeprosić?! - Damu zerwał się na równe łapy. Zaczęła wzbierać w nim niepohamowana złość na matkę. - Przez całe życie mnie okłamywałaś, myślałem, że Alvar, ten morderca, jest moim ojcem, a ty mnie chcesz po prostu PRZEPROSIĆ!?
- Damu, zrozum, gdy zaszłam z tobą w ciążę, Kovu mieszkał już na Lwiej Ziemi i był szczęśliwy z Kiarą, nie chciałam psuć jego szczęścia...
- Tak, a moje szczęście kompletnie cię nie obchodzi, wielkie dzięki - parsknął wściekle Damu i nie zważając na wołania matki wybiegł z termitiery. Nie uszedł jednak daleko, bo tuż przy wejściu zatrzymała go jedna ze Złoziemek, Hasara.
Widząc ponurą minę lwa, lwica już miała się wycofać, lecz jednak postanowiła go o coś zapytać.
- Nie widziałeś przypadkiem Alvara, Damu? - spytała przyjaźnie.
- To on nie umarł? - zdziwił się lew, lecz prawie od razu opanował go zły nastrój. - Świetnie, po prostu świetnie! - warknął. - Jeszcze ten morderca na dokładkę, świetnie!
Zły jak chmura burzowa i również jak ona skora do wybuchów pobiegł przed siebie, byle dalej od matki, Alvara i ogólnie wszystkiego.
***
Kovu czekał cierpliwie pod Lwią Skałą.
Postanowił, że musi zawalczyć o swoją rodzinę, a klucz do sukcesu stanowiła Kiara, a raczej jej przebaczenie.
Przez te kilka godzin Kovu wszystko sobie dokładnie przemyślał i ułożył "plan działania". Właśnie dzięki niemu siedział teraz i czekał, aż lwice wrócą z rannego polowania. Potem znajdzie Kiarę i...
Nie, dalej woli nie sięgać wyobraźnią, nie chce późniejszych rozczarowań.
Z zamyślenia wyrwały go dalekie głosy rozmów i śmiechu. Popatrzył w stronę, z której dobiegały i zobaczył Lwioziemskie lwice wracające z łowów.
Gdy lwice podeszły bliżej i zobaczyły stojącego samotnie Kovu, rozmowy natychmiast umilkły, a zaczęły się poszeptywania i ukradkowe spojrzenia. Najwyraźniej nie wiedziały, jak mają go teraz traktować, bo przechodziły koło niego w milczeniu, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Tylko Vitani posłała mu krzepiący, dodający otuchy uśmiech.
Kovu zdawał się nie zauważać ani siostry, ani innych lwic. Jego wzrok szukał Kiary. Wreszcie ją zauważył - szła jako ostatnia, pogrążona we własnych myślach. Być może przeszłaby obok męża obojętnie, nawet go nie zauważając, gdyby ten jej nie zawołał.
- Kiara? - Kovu czuł, jak z tłumionych emocji drży mu głos. - Możemy porozmawiać?
Miodowa lwica wzdrygnęła się lekko, brutalnie wyrwana z zadumy, i popatrzyła na męża zdziwiona, jakby widziała go pierwszy raz. Po długiej chwili skinęła lekko głową i podeszła do lwa.
- O co chodzi? - spytała.
Kovu miał już opracowane kilkanaście wersji pięknych przeprosin, lecz gdy doszło do spotkania w cztery oczy, totalnie się rozkleił.
- Przepraszam, nie wiem, co we mnie wstąpiło, bardzo cię kocham, Uri też - bełkotał. - Kijivu nic dla mnie nie znaczy, ty jesteś ważna, nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło, daj mi drugą szansę...- przerwał, bo zauważył, że oczy Kiary są pełne łez. Nie namyślając się długo, podszedł do żony i ją przytulił.
- Przepraszam, wybacz mi - szepnął jej do ucha. Widać było, że przeprosiny płyną prosto z serca.
Kiara otarła łzy z oczu i popatrzyła w zamyśleniu na męża.
- Właściwie powinnam wygnać cię gdzie pieprz rośnie - zaczęła wolno, a z Kovu powoli zaczęła ulatniać się nadzieja na pogodzenie. - Ale za bardzo cię kocham. Zrozumiałam, że bez ciebie moje życie nie ma sensu, tak więc... - zawiesiła głos. - Dam ci drugą szansę.
Kovu uszczęśliwiony skoczył na żonę i zaczął, jeszcze bardziej niż przedtem, gadać bez ładu i składu.
- Zobaczysz, będę wspaniałym mężem i ojcem, nie pożałujesz, nigdy więcej nie pójdę na Złą Ziemię, będę ci codziennie upolowywał zebrę, zobaczysz...
- Przekonamy się. - Zaśmiała się Kiara i polizała męża po policzku. Była szczęśliwa, że się pogodzili. - A co będzie z twoim synem? - Zmieniła temat.
- Z Damu? Eee... - Kovu czuł się głupio - z jednej strony chciałby bliżej poznać swoje drugie dziecko, ale nie chciałby także narażać się na gniew Kiary.
- Myślę, że powinien lepiej poznać swojego prawdziwego ojca, nie sądzisz? - Lwica nie miała serca z kamienia i nie chciałaby odbierać lwiątku ojca tylko dlatego, że jest ono owocem zdrady.
- Tak, masz rację. - Odetchnął z ulgą ciemnogrzywy.
Miał najwspanialszą żonę pod słońcem.
***
Alvar brnął dzielnie przez tereny pustynne. Krwawy ślad znaczył drogę za nim, lecz nie przejmował się takimi błahostkami, jak sam to określał. Nie dokuczał mu również głęboko zraniony bok, z którego ciągle wypływała krew, złamana łapa ani przeróżne lżejsze obrażenia. Jedyne co czuł, było wzbierające z każdą sekundą i spalające go wewnętrznym płomieniem uczucie.
Chęć zemsty. Krwawej, brutalnej zemsty na tych, którzy go zdradzili, zostawili samego w najbardziej decydującym momencie. Niech będzie przeklęte całe złoziemskie stado I Lwioziemcy. Niech okrutna zaraza rzuci ich na kolana, tak, by wyli i jęczeli w ogromnym bólu, niech...
Dość! Sam zdawał sobie sprawę, że czcze pogróżki nie mają najmniejszego sensu, tu potrzeba stada, brutalnego i gotowego na wszystko.
Alvar zatrzymał się nagle, olśniony własną genialnością.
- Tak! Stado, nowe stado, z którym wreszcie zemszczę się na Kovu, Vitani, Kijivu i reszcie! - zawołał w przestrzeń.
Zaraz jednak jego entuzjazm opadł. Niby skąd wziąć duże stado na środku pustyni, gdy jest się rannym lwem walczącym o każdy krok?
- Pomyśl, Alv, pomyśl. - Lew ciężko usiadł na ziemi. Jego powieki zaczęły się zamykać. Bardziej, coraz bardziej... Jednak gdy mogłoby się wydawać, że ciemnogrzywy już zasnął, jego oczy otworzyły się szeroko, a on sam wydał z siebie, długi, przeszywający okrzyk. Okrzyk tryumfu i bliskiej zemsty.
- Haa! Już wiem! Alv, jesteś genialny! Bójcie się, Lwioziemcy i Złoziemcy! Nadchodzę!
Nie zważając na upał, ból i zmęczenie, pognał w stronę majaczących na horyzoncie gór.
Był pewien, że tym razem żaden nędzny lew nie uniknie jego okrutnej zemsty!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz