- Ile można tak spać i spać?!
- Przypominam ci po raz co najmniej pięćdziesiąty, że ona nie śpi, tylko jest nieprzytomna.
Uri powoli otworzyła oczy. Choć niektórym ta czynność nie sprawia kłopotu, jej zajęła dobre kilka sekund. Powieki miała ciężkie, jakby sklejone piaskiem.
Gdy w końcu pokonała opadające powieki i na dobre otworzyła oczy, natychmiast je zmrużyła, gdyż oślepiło ją słońce świecące mocno przez gałęzie drzew...
Zaraz, zaraz, gałęzie drzew? Gdzie ona właściwie jest?
Spróbowała podnieść głowę, by wybadać otoczenie, lecz natychmiast poczuła, jakby ktoś walnął ją w łepek żelaznym młotem. Jęknęła z bólu.
- Uri, nareszcie się obudziłaś! Co ci jest? - Usłyszała koło siebie zaniepokojony głos Tabrisa.
Lwiczka znów spróbowała otworzyć oczy i podnieść się. Robiła to ostrożniej i powolniej, więc w końcu w miarę bezboleśnie stanęła na łapy.
Przeciągnęła się, by rozprostować kości i rozejrzała się po swoim otoczeniu.
Stała na baobabie Rafikiego, a obok niej siedział Tabris z Damu.
- Jak dobrze, że nic ci nie jest - odetchnął z ulgą brązowy lew, lecz przyrodnia siostra przerwała mu niecierpliwym machnięciem łapy.
- Czy w tej bitwie na Złej Ziemi ucierpiał ktoś z naszego stada? - Zwróciła się z niepokojem do kuzyna,
Tabris przewrócił teatralnie oczami i znacząco popukał się łapą w czoło.
- Świetna jesteś, jak zwykle. A nie interesuje cię może, czy jesteś ciężko ranna w głowę, lub coś w tym stylu?
- W przeciwieństwie do ciebie, ja nie myślę tylko o sobie. - Najeżyła się Uri, gotowa do kłótni.
Sytuację uratował Damu.
- Ej, nie kłóćcie się - powiedział łagodnie. - Nikt z waszego stada nie zginął, tylko...
- Tylko mój tata jest umierający, drobnostka - wszedł mu w słowo Tabris.
Uri wytrzeszczyła oczy. Była w szoku.
- Wujek Tai? Ale dlaczego, co się stało, gdzie on teraz jest?
- Któryś z wyrzutków za bardzo go poturbował. - Wzruszył ramionami jasny lewek. Nie wydawał się kompletnie przejęty krytycznym stanem zdrowia swojego ojca. - Wiesz, że gdyby umarł, to to by była twoja wina, Uri?
- Niby dlaczego?
- Bo to przez ciebie władowaliśmy się w te kłopoty na Złej Ziemi i nasze stado musiało nas ratować.
- Ach, tak?! - Lwiczka poczerwieniała z oburzenia. - To trzeba było siedzieć sobie wygodnie na Lwiej Skale, a nie leźć za mną!
- Uri, Tabris, nie kłóćcie się... - powiedział błagalnym tonem Damu, lecz kuzynostwo dalej mierzyło się wściekłymi spojrzeniami. W końcu Tabris zeskoczył z baobabu i nie oglądając się za siebie pobiegł w stronę Lwiej Skały.
Uri westchnęła cicho i zasmucona popatrzyła za oddalającym się kuzynem.
- Nie przejmuj się, on na pewno tak nie myślał. - Próbował ją pocieszyć Damu. - Martwi się o swojego ojca, zrozum.
Lwiczka jakby go nie dosłyszała. Wpatrywała się nadal w majaczącą na horyzoncie kropkę, którą stał się Tabris.
- A jeśli to na prawdę moja wina? - spytała cicho.
- Nawet tak nie myśl. - Lew przytulił mocno przyrodnią siostrę. - Wiesz dobrze, że zawinił tu Alvar, nie ty.
- Cieszę się, że jesteś moim bratem, wiesz? - mruknęła Uri wtulona w zaczątki grzywy Damu.
Lew uśmiechnął się ze smutkiem.
***
Na sawannie nastał wieczór.
Uri leżała na swojej gałęzi i wpatrywała się w gwiazdy. Myślała o swoim ojcu. Czy mama wybaczyła mu zdradę? Jeśli nie, to gdzie teraz jest? Czy jeszcze kiedyś go spotka?
Z rozmyślań wyrwały ją jakieś głosy.
Zaciekawiona lwiczka podniosła się i zeskoczyła kilka gałęzi niżej. Dzięki pewnej miksturze Rafikiego głowa już ją prawie nie bolała, lecz szaman nalegał, by tą noc została jeszcze na baobabie.
W pewnej chwili ujrzała ciemnego lwa i lwicę z niesforną grzywką - Tai i Vitani. Uri już miała do nich podejść, by się przywitać, lecz coś kazało jej pozostać niezauważona. Schowała się więc wśród gałęzi i nasłuchiwała.
Wuj rzeczywiście nie wyglądał najlepiej - całe ciało miał okrutnie pokaleczone, leżał. Vitani pochyliła się nad nim z troską.
- ...nie umrzesz, Tai, to niemożliwe. - Lwiczka usłyszała strzępek rozmowy.
- A nawet jeśli, to co? I tak nie będziesz po mnie płakać - mruknął Tai.
- O co ci chodzi?
- Wiem, że wyszłaś za mnie tylko z rozsądku, nie udawaj.
- Jak możesz tak mówić? - Vitani prawie płakała.- Kocham cię.
- Kochasz raczej wciąż Kopę, wolałabyś, żeby to on był ojcem Tabrisa...
"Kim jest Kopa?" zastanawiała się Uri "I czemu ciocia ma go kochać?".
Lwiczka poczuła nagle pukanie w kark. Przestraszona odwróciła się natychmiast, lecz był to tylko Rafiki. Bezgłośnie powiedział "Ćśśś" i pokazał, by szła za nim.
- Ładnie to podsłuchiwać? - spytał zrzędliwie szaman, gdy znaleźli się daleko od Taia i Vitani.
- No, nie... - Zaczerwieniła się Uri.
- A zresztą, rób sobie co chcesz, chciałem tylko o coś spytać... Czy wiesz, kim są Duchy Opiekuńcze?
- Przypominam ci po raz co najmniej pięćdziesiąty, że ona nie śpi, tylko jest nieprzytomna.
Uri powoli otworzyła oczy. Choć niektórym ta czynność nie sprawia kłopotu, jej zajęła dobre kilka sekund. Powieki miała ciężkie, jakby sklejone piaskiem.
Gdy w końcu pokonała opadające powieki i na dobre otworzyła oczy, natychmiast je zmrużyła, gdyż oślepiło ją słońce świecące mocno przez gałęzie drzew...
Zaraz, zaraz, gałęzie drzew? Gdzie ona właściwie jest?
Spróbowała podnieść głowę, by wybadać otoczenie, lecz natychmiast poczuła, jakby ktoś walnął ją w łepek żelaznym młotem. Jęknęła z bólu.
- Uri, nareszcie się obudziłaś! Co ci jest? - Usłyszała koło siebie zaniepokojony głos Tabrisa.
Lwiczka znów spróbowała otworzyć oczy i podnieść się. Robiła to ostrożniej i powolniej, więc w końcu w miarę bezboleśnie stanęła na łapy.
Przeciągnęła się, by rozprostować kości i rozejrzała się po swoim otoczeniu.
Stała na baobabie Rafikiego, a obok niej siedział Tabris z Damu.
- Jak dobrze, że nic ci nie jest - odetchnął z ulgą brązowy lew, lecz przyrodnia siostra przerwała mu niecierpliwym machnięciem łapy.
- Czy w tej bitwie na Złej Ziemi ucierpiał ktoś z naszego stada? - Zwróciła się z niepokojem do kuzyna,
Tabris przewrócił teatralnie oczami i znacząco popukał się łapą w czoło.
- Świetna jesteś, jak zwykle. A nie interesuje cię może, czy jesteś ciężko ranna w głowę, lub coś w tym stylu?
- W przeciwieństwie do ciebie, ja nie myślę tylko o sobie. - Najeżyła się Uri, gotowa do kłótni.
Sytuację uratował Damu.
- Ej, nie kłóćcie się - powiedział łagodnie. - Nikt z waszego stada nie zginął, tylko...
- Tylko mój tata jest umierający, drobnostka - wszedł mu w słowo Tabris.
Uri wytrzeszczyła oczy. Była w szoku.
- Wujek Tai? Ale dlaczego, co się stało, gdzie on teraz jest?
- Któryś z wyrzutków za bardzo go poturbował. - Wzruszył ramionami jasny lewek. Nie wydawał się kompletnie przejęty krytycznym stanem zdrowia swojego ojca. - Wiesz, że gdyby umarł, to to by była twoja wina, Uri?
- Niby dlaczego?
- Bo to przez ciebie władowaliśmy się w te kłopoty na Złej Ziemi i nasze stado musiało nas ratować.
- Ach, tak?! - Lwiczka poczerwieniała z oburzenia. - To trzeba było siedzieć sobie wygodnie na Lwiej Skale, a nie leźć za mną!
- Uri, Tabris, nie kłóćcie się... - powiedział błagalnym tonem Damu, lecz kuzynostwo dalej mierzyło się wściekłymi spojrzeniami. W końcu Tabris zeskoczył z baobabu i nie oglądając się za siebie pobiegł w stronę Lwiej Skały.
Uri westchnęła cicho i zasmucona popatrzyła za oddalającym się kuzynem.
- Nie przejmuj się, on na pewno tak nie myślał. - Próbował ją pocieszyć Damu. - Martwi się o swojego ojca, zrozum.
Lwiczka jakby go nie dosłyszała. Wpatrywała się nadal w majaczącą na horyzoncie kropkę, którą stał się Tabris.
- A jeśli to na prawdę moja wina? - spytała cicho.
- Nawet tak nie myśl. - Lew przytulił mocno przyrodnią siostrę. - Wiesz dobrze, że zawinił tu Alvar, nie ty.
- Cieszę się, że jesteś moim bratem, wiesz? - mruknęła Uri wtulona w zaczątki grzywy Damu.
Lew uśmiechnął się ze smutkiem.
***
Na sawannie nastał wieczór.
Uri leżała na swojej gałęzi i wpatrywała się w gwiazdy. Myślała o swoim ojcu. Czy mama wybaczyła mu zdradę? Jeśli nie, to gdzie teraz jest? Czy jeszcze kiedyś go spotka?
Z rozmyślań wyrwały ją jakieś głosy.
Zaciekawiona lwiczka podniosła się i zeskoczyła kilka gałęzi niżej. Dzięki pewnej miksturze Rafikiego głowa już ją prawie nie bolała, lecz szaman nalegał, by tą noc została jeszcze na baobabie.
W pewnej chwili ujrzała ciemnego lwa i lwicę z niesforną grzywką - Tai i Vitani. Uri już miała do nich podejść, by się przywitać, lecz coś kazało jej pozostać niezauważona. Schowała się więc wśród gałęzi i nasłuchiwała.
Wuj rzeczywiście nie wyglądał najlepiej - całe ciało miał okrutnie pokaleczone, leżał. Vitani pochyliła się nad nim z troską.
- ...nie umrzesz, Tai, to niemożliwe. - Lwiczka usłyszała strzępek rozmowy.
- A nawet jeśli, to co? I tak nie będziesz po mnie płakać - mruknął Tai.
- O co ci chodzi?
- Wiem, że wyszłaś za mnie tylko z rozsądku, nie udawaj.
- Jak możesz tak mówić? - Vitani prawie płakała.- Kocham cię.
- Kochasz raczej wciąż Kopę, wolałabyś, żeby to on był ojcem Tabrisa...
"Kim jest Kopa?" zastanawiała się Uri "I czemu ciocia ma go kochać?".
Lwiczka poczuła nagle pukanie w kark. Przestraszona odwróciła się natychmiast, lecz był to tylko Rafiki. Bezgłośnie powiedział "Ćśśś" i pokazał, by szła za nim.
- Ładnie to podsłuchiwać? - spytał zrzędliwie szaman, gdy znaleźli się daleko od Taia i Vitani.
- No, nie... - Zaczerwieniła się Uri.
- A zresztą, rób sobie co chcesz, chciałem tylko o coś spytać... Czy wiesz, kim są Duchy Opiekuńcze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz