czwartek, 9 sierpnia 2012

10.Spójrz w gwiazdy, Uri

I znów całe stado usiadło w półokręgu. Tym razem, jakby w jakiejś okrutnej parodii wcześniejszego radosnego koronowania Kiary i Kovu. Nikt się nie poruszał i panowała wręcz grobowa cisza. Określenie grobowa bardzo pasowało do sytuacji, gdyż za chwilę miał odbyć się pogrzeb Simby. Czekano tylko na Rafikiego, który był wprost niezbędny w wielu sytuacjach.
Wreszcie ujrzano szamana. Kroczył powoli z nisko pochyloną głową, trzymając jak zwykle w ręce swój kij. Za nim szli Kovu i Tai, niosąc ciało martwego władcy. Stado poszło za nimi. Rafiki zaprowadził wszystkich za Lwią Skałę, gdzie znajdował się Cmentarz Władców, gdzie, jak wskazuje nazwa, chowano zmarłych panów Lwiej Ziemi wraz z małżonkami. Tai i Kovu z ulgą złożyli ciężkie ciało Simby do "grobu" czyli do dość głębokiej dziury wykopanej zawczasu przez lwice i usiedli koło swoich rodzin. Teraz nadszedł czas na zadanie szamana. Rafiki podszedł do grobu, popatrzył na martwego lwa w zamyśleniu, wzniósł kij trzymany w obu dłoniach w stronę zachodzącego słońca i zaczął nucić osobliwą pieśń:
- Kubwa roho, roho kubwa, kuchukua mwenyewe na simba mkubwa kwa inayojulikana furaha ya milele na wewe*. - Powiał nagle lekki wietrzyk. "Grób" w jakiś tajemniczy sposób zaczął się nagle sam zasypywać. Gdy już niczym nie różnił się od normalnego kawałka ziemi, nagle pojawił się na nim spory kamień z narysowaną podobizną Simby. Z gardeł lwów, które jeszcze nie były na podobnym pogrzebie, wyrwało się ciche "Ooo!".
Stary pawian popatrzył zdziwiony na zebranych, jakby nie porozumiewał się przed chwilą z istotami z zaświatów, tylko zaparzył herbatkę. Miał właśnie rzucić jakąś celną uwagę, lecz w porę przypomniał sobie, że raczej nie wypada tak się zachowywać na takiej ponurej uroczystości, więc tylko odchrząknął zakłopotany.
- Powspominajmy teraz wspaniałego ojca, męża, dziadka i przywódcę, jakim był Simba - rzekł uroczyście.
Uri nie wytrzymała i nie zważając na wołania rodziców pobiegła z cichym łkaniem do swojej jaskini. Jeszcze wczoraj wieczorem łudziła się, że dziadek rozmawia z nią tak na wszelki wypadek, że jeszcze długo pożyje... W głębi serca czuła, że to dziecinna nadzieja, lecz nie chciała dopuścić do siebie prawdy. Dlatego takim wstrząsem było dla niej, gdy babcia Nala przyszła dziś rano do ich jaskini i spokojnie oznajmiła, że dziadek nie żyje. Ta strata była dla niej niezwykle bolesna, nie chciała słuchać już dziś nic o dziadku, po prostu by tego nie zniosła. Pociągając nosem lwiczka położyła się na chłodnych kamieniach wewnątrz groty i zapatrzyła się jasny otwór wejścia, próbując nie myśleć o niczym bolesnym. Po kilku sekundach zasnęła.
- Uri, kochanie, wszystko w porządku? - Lwiczka wzdrygnęła się przestraszona i rozejrzała się nieprzytomnie.
To Kovu próbował ją obudzić, jednak gdy zobaczył ponurą minkę córeczki, zaczął wycofywać się w stronę zewnętrznego świata.
- Przepraszam, nie pomyślałem, że może wolałabyś zostać sama, w końcu to był twój dziadek... - tłumaczył się nieporadnie.
- Wolałabym, żebyś został, nie chcę być sama. - Coś jej się nagle przypomniało. - Tato, o co chodziło dziadkowi z gwiazdami? Mówił, że zawsze będzie mógł mi przyjść z pomocą, jak to możliwe?
- Ups, zupełnie zapomniałem ci o tym opowiedzieć, nie łatwa jest rola ojca. - Lew puknął się łapą w czoło. - Chodź, możemy to nadrobić. - Pobiegł w stronę sawanny. Uri podążyła za nim.
Lwiczka musiała spać dość długo, bo niebo było już całkowicie czarne. Wiał lekki wiaterek i było dość ciepło - wymarzona noc na opowieść o gwiazdach.
Obydwa lwy usadowiły się wygodnie na jakimś trawiastym zboczu i Kovu zaczął opowiadać:
- Widzisz gwiazdy, tam, w górze? - zapytał, wskazując je łapą i nie czekając na odpowiedź mówił dalej - Co ci przypominają?
- Tato, to tylko gwiazdy, jak mogą mi coś przypominać?
- Przypatrz się dokładnie, może coś zobaczysz - nie dawał za wygraną Kovu.
Lwiczka westchnęła teatralnie. Nie miała ochoty wgapiać się w jakieś punkciki na niebie lecz dla świętego spokoju wytężyła wzrok. Po kilku chwilach zaczęła coś dostrzegać.
- Ej, te gwiazdy przypominają strusia! A tamte dwa przytulające się lwy! - Z entuzjazmem zaczęła pokazywać kształty na niebie.
Kovu uśmiechnął się do córki. On widział zupełnie co innego, lecz mała była zbyt zajęta znajdywaniem kolejnych "gwiezdnych portretów", by słuchać spostrzeżeń taty. W końcu lew musiał łagodnie zmienić temat:
- Musimy częściej wybierać się na obserwowanie gwiazd, prawda? - Gdy lwiczka pokiwała z zapałem łebkiem, mówił dalej. - Ale zboczyłem z tematu, miałem opowiedzieć ci o czymś innym. Mogę coś przeinaczyć, bo, jak wiesz, nie pochodzę z rodziny królewskiej, słyszałem tą opowieść od twojej matki, w sumie to ona powinna ci to opowiedzieć, ale cóż... Ponoć po śmierci zmarłe lwy trafiają do nieba, do gwiazd...
- Ale to raczej niemożliwe - przerwała mu sceptycznie córka. - Przecież taki duży lew nie zmieści się w takiej małej gwiazdce!
- One są naprawdę o wiele większe, tylko, że są od nas bardzo daleko i wydają się być maleńkie. - Kovu powrócił do przerwanej opowieści. - Otóż te zmarłe lwy mogą ukazywać się członkom swojej rodziny w gwiazdach i, w razie potrzeby, pomagać im. Twojemu dziadkowi, Simbie, ukazał się jego ojciec, Mufasa, by nakłonić go do powrotu na Lwią Ziemię, na pewno o tym słyszałaś.
- Tak, ale dopiero teraz dokładnie rozumiem, o co mu chodziło. - Z typową dla siebie zręcznością zmieniła temat. - A Skaza i Zira? Czy ich też mogłabym zobaczyć w gwiazdach?
Kovu wytrzeszczył oczy na córkę. Była mistrzynią w zadawaniu kłopotliwych pytań.
- Nie, tobie nie mogą się ukazać - zaczął ostrożnie. - Nie byli z tobą spokrewnieni, bo nie byli moimi prawdziwymi rodzicami. Zira raz w przypływie złości powiedziała mi, że jestem "tylko przybłędą". Później próbowała to cofnąć, mówiąc, że przecież wiem, że jestem ich synem. Ale jej wcześniejsze słowa na stałe wryły mi się w pamięć. Mam tylko nadzieję, że moi prawdziwi rodzice nie są rządnymi krwi mordercami jak ci przybrani. - Uśmiechnął się krzywo.
- Jak będę już duża, to odnajdę twoich rodziców, obiecuję! - wykrzyknęła lwiczka. - Wreszcie ich poznasz i będziesz szczęśliwy!
- Już jestem, dzięki tobie i mamie. - Lew pogłaskał Uri po łebku. Wiadomo, nie traktowa jej słów poważnie. - Chodźmy do domu, robi się zimno.
I powędrowali na Lwią Skałę.

*Kubwa roho, roho kubwa, kuchukua mwenyewe na simba mkubwa kwa inayojulikana furaha ya milele na wewe- Wielki duchu, wielki duchu, weź do siebie tego wspaniałego lwa, by zaznał u ciebie wiecznego szczęścia (tłumaczyłam w Tłumaczu Google, więc mogą pojawić się błędy)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz