Chaka i Kubwa siedzieli na szczycie Lwiej Skały. Odkąd ojciec zaprowadził ich tam pewnego poranka, miejsce to stało się jednym z ich ulubionych. Czasem, gdy mieli już dość bijatyk, wyścigów i innych zabaw, wspinali się po stromych kamieniach i obserwowali rozpościerająca się u ich łap sawannę.
Lubili patrzyć na maleńkie stada zebr, wielkości główek od szpilek, niewyraźne kolorowe plamy lwów i cienkie patyki nielicznych drzew. Źdźbła traw zlewały się w jeden, zielony dywan.
Zwykle siadali wtedy lub kładli się na rozgrzanych słońcem skałach, ramię przy ramieniu. Nie rozmawiali zbyt wiele, bo i nie było takiej potrzeby. Jeden zawsze wiedział, o czym myśli drugi - rozumieli się bez słów, więc nie były one potrzebne.
Ale tym razem milczenie było inne, bardziej przytłaczające i niezręczne. Z sawanny nie dobiegał żaden dźwięk, nawet wiatr, jak na złość, nie wiał. Nienaturalna cisza wprost świdrowała w uszach.
Kubwa zerknął ukradkiem na brata i natychmiast odwrócił wzrok, bojąc się, że tamten zauważy jego spojrzenie. Chaka leżał w swobodnej pozycji, gapiąc się tępo w jeden odległy punkt. Ruda grzywka opadała mu na oczy. Całą swoją postawą sygnalizował "Nie podchodź, bo zjem".
Kubwa zlekceważył kompletnie to ostrzeżenie.
- Eee... - Zaczął nerwowo. - Może wybralibyśmy się do wujka Tabrisa i cioci Juy zobaczyć, czy i im urodziło się już lwiątko, co?
Chaka wzruszył lekceważąco ramionami. Nie podniósł nawet na brata wzroku.
- Idź sobie sam.
No tak. Kubwa mógłby się właściwie spodziewać takiej odpowiedzi.
Jeśli byli z rodzicami lub innymi członkami stada, wszystko wydawało się być między nimi w porządku. Ale gdy tylko zostawali sami, Chaka natychmiast tracił zainteresowanie bratem. Często spędzał czas samotnie lub z Dhambim, co bardzo się Kubwie nie podobało. Nie żeby nie lubił kuzyna - po prostu Chaka był jego bratem bliźniakiem.
O ile pamiętał, wszystko zaczęło się od tej głupiej kłótni o Ducha Opiekuńczego. Po powrocie do jaskini rodzice zafundowali mu niezłą awanturę - ojciec krzyczał w kółko, że czegoś takiego to by się nie spodziewał, a mama powtarzała, jak bardzo się na nim zawiodła.
Kubwa wysłuchał wszystkich oskarżeń z pokornie pochylonym łebkiem, ale i tak nie rozumiał, o co tak właściwie chodzi. Chaka nie będzie królem, dlaczego więc wszyscy tak się gniewali, gdy powiedział o tym głośno?
Młodszy z nich, niby taki racjonalny i niewrażliwy, obraził się na amen i ani myślał przestawać.
- No chodź, Chaka. - Spróbował jeszcze raz Kubwa. - Będzie fajnie, zo...
Wzdrygnął się przestraszony, gdy brat zerwał się na równe łapy, szczerząc groźnie ostre zęby. Nie wyglądał jak rozkosznie niewinne lwiątko, raczej jak bardzo, bardzo rozzłoszczony lew.
"Gdyby teraz zepchnął mnie z czubka Lwiej Skały, zostałaby tylko mokra plama" pomyślał mimowolnie Kubwa, ale natychmiast się zawstydził. Przecież to jego brat, dlaczego przychodzą mu do głowy tak niedorzeczne myśli?
- Czego w "Idź sobie sam" nie zrozumiałeś, panie przyszły królu? - Chaka zerknął na niego kpiąco. - Skoro jesteś taki cudowny i wyjątkowy, ja nie będę ci potrzebny.
Kubwa zamrugał ze zdziwieniem. O co chodziło Chace? Naprawdę nie wiedział
- Nie rozumiem - przyznał.
- Nie? Na pewno? A czy to przypadkiem nie ty tak przechwalałeś się, że będziesz królem? A ja tylko zwyczajnym, nudnym lwem?
Kubwa zaczął sobie coś przypominać. Tak, może rzeczywiście podczas tego feralnego oglądania gwiazd wymsknęło mu się coś podobnego, ale Chaka wszystko opacznie zrozumiał.
- Miałem po prostu na myśli - rzekł spokojnie. - Że to ja będę królem, nic więcej.
Tknęła go jakaś nagła myśl, dzięki której wszystko zaczęło nabierać nagle sensu.
- To o to ci chodzi? Nie wiedziałem, że aż tak bardzo zależy ci na tronie Lwiej Ziemi.
Młodszy z bliźniaków milczał, przestępując nerwowo z łapy na łapę.
Kubwę zalała nieoczekiwana fala miłości do brata, powalając go niczym tsunami. Przecież Chaka to jego ukochany brat bliźniak, druga połówka niemal, nie wyobrażał sobie życia bez niego - lub obok niego, jeśli tamten nadal by go ignorował. Co tam bycie jakimś głupim królem, jeśli może uszczęśliwić Chakę, to to zrobi!
Zerwał się na równe łapy.
- Jeśli chcesz, to pójdziemy teraz do ojca, powiem mu, że nie chcę tronu. Ty go dostaniesz.
Chaka gapił się na niego przez dłuższą chwilę; w kącikach jego oczu zaczęły zbierać się łzy, lecz nawet ich nie wycierał.
- Naprawdę...? Zrobiłbyś to dla mnie? - spytał drżącym głosem.
- Jeśli korona sprawi, że przestaniesz się na mnie boczyć, to tak - odparł swobodnie Kubwa. Starał się nie myśleć o sławie, poważaniu i potędze, które utraci. "Mówi się trudno".
Niespodziewanie nawet dla samego siebie Chaka rzucił się w objęcia bliźniaka, łkając głośno. Kubwa przytulił go mocno i, nie wiedzieć czemu, również się rozpłakał.
W tej chwili jakoś nie przejmowali się, że ktokolwiek może ich zobaczyć.
- Kocham cię braciszku. - Wysmarkał Kubwa, gdy już trochę się uspokoili.
- Ja ciebie też. Ale... nie chcę tronu. Wystarczy mi moje Złote Stado.
Starszego lewka już to oświadczenie już kompletnie zbiło z tropu, wyplątał się z objęć brata i spojrzał na niego badawczo.
- Jak to "nie"? To o co ci w końcu chodzi, bo już się chyba całkiem pogubiłem...?
Chaka wzruszył ramionami, głośno wycierając nos w futro.
- Po prostu chcę, żebyś nie traktował mnie jako gorszego tylko dlatego, bo to ty zostaniesz królem. Każdy zasługuje na szacunek, nie tylko ten, kto grzeje tyłek na Lwiej Skale.
- Dobrze. Obiecuję poprawę. - Szczerze mówiąc Kubwa bardzo się ucieszył, że nie musi zrzekać się tronu, ale oczywiście nie pokazał tego po sobie. - To co, teraz zgodzisz się pójść do wujka Tabrisa?
- Jasne, już mi się trochę to siedzenie znudziło.
Kubwa odetchnął z ulgą - już wszystko było dobrze, Chaka na powrót stał się bliski i znajomy, teraz go nie przerażał.
Zbiegli zgodnie z Lwiej Skały i wpadli jak burza do małej groty zajmowanej obecnie przez Tabrisa, Juę i Dhambiego.
- Cześć wujku, cześć ciociu! - wołali już od wejścia, wpakowując się bez ceregieli do środka groty. Wyhamowali dopiero na jej środku, widząc niecodzienne zagęszczenie.
Vitani i Tabris stali po obu stronach Juy jak strażnicy, a Dhambi patrzył na maleńkie lwiątko obejmowane troskliwie przez Juę.
Maleństwo miało jasną sierść, śmieszne pędzelki na końcu uszu jak większość jej rodziny i wpatrywało się z zainteresowaniem w starszego brata.
- Witajcie chłopcy. - Powitał przyjaźnie książąt szczęśliwy ojciec. - Poznajcie waszą kuzynkę, ma na imię Yangu.
- Dziewczynka? Fajnie, super nawet. - Chaka gorączkowo starał się przypomnieć sobie, czy nakaz ojca o lubieniu lwiczek dotyczył również kuzynek. Z rezygnacją uznał, że tak.
- My mamy braciszka, Roho.
Porozmawiali chwilę o obu maluchach - bliźniaków średnio ten temat interesował, ale robili dobrą minę do złej gry - i pożegnali się, nie chcąc dłużej przeszkadzać.
- Idziesz się z nami pobawić, Dhambi? - spytał na odchodnym Chaka.
Lewek wzruszył lekko ramionami. Z jednej strony bardzo chciał iść z kuzynami, ale przecież był już starszym bratem, czy nie powinien zostać z Yangu i rodzicami?
- Idź kochanie - powiedziała Jua, widząc niezdecydowanie syna. - Małej nic się przez te kilka godzin nie stanie.
Dhambi po raz ostatni poczochrał siostrzyczkę po łebku i cała trójka lwiątek wybiegła z jaskini.
- Czy ty aby trochę nie przesadzasz? - spytał kpiąco Chaka, gdy szaleńczy galop przeszedł w spokojny trucht. - Wolisz być niańką dla lwiątek niż spędzać czas z nami?
- Wcale nie! - Zaperzył się Dhambi. - Ja tylko...
- Wcale tak. - Przerwał mu Kubwa.
Szli tak, przekomarzając się i żartując - a raczej to bliźniacy żartowali z kuzyna, a on znosił ich docinki z anielską wręcz cierpliwością.
W pewnym momencie Chaka przerwał rozmowę, szturchnął porozumiewawczo brata pod żebra i pokazał mu coś łapą.
- Ale że co? - Zdziwił się Kubwa, momentalnie tracąc zainteresowanie kuzynem. Przez chwilę błądził wzrokiem po sawannie, aż w końcu ujrzał Huzuniego i Mirembe.
Stali pod jakąś rozłożystą akacją, blisko, o wiele za blisko jak na zwykłych przyjaciół. Prawie stykali się nosami. Rozmawiali, ale z tej odległości nie było słychać o czym.
- To co, idziemy złożyć im małą nieoficjalną wizytę? - Na ustach młodszego z bliźniaków pojawił się szelmowski uśmieszek, jak zawsze, gdy na horyzoncie pojawiała się jakaś przygoda.
- Ależ oczywiście!
Obaj przypadli do ziemi, tak jak podczas lekcji polowania i zaczęli niepostrzeżenie sunąć w stronę dwójki pod drzewem. Dhambi, bardzo niechętnie, poszedł w ich ślady.
- Nie powinniśmy tego robić - mruknął cicho. - Może rozmawiają o jakichś swoich prywatnych sprawach.
- To tym bardziej warto ich podsłuchać - uciął Kubwa i skradali się dalej.
Zatrzymali się za jakimś sporym głazem, tak daleko od Mirembe i Huzuniego, że ci nie dostrzegliby ich na pierwszy rzut oka, ale tak blisko, że mogli dokładnie słyszeć rozmowę.
Mirembe co chwilę czerwieniła się jak dorodny pomidor i mrugała intensywnie. Nie mogła powstrzymać cisnącego się jej na usta głupawego, według bliźniaków, uśmiechu. Huzuni był za to bardziej opanowany. Gdyby nie to, że nakrywał łapę lwicy swoją, mogłoby się wydawać, że zachowuje się całkiem normalnie.
- ...Wiesz, ten mały wodospadzik, który mi ostatnio pokazałaś, był naprawdę ładny. - Nachylił się do ucha lwicy, lwiątka musiały nieźle wytężyć słuch, by usłyszeć dalszy ciąg. - A ta jaskinia za nim... Myślę, że nadawałaby się do czegoś więcej niż spania.
- O czym oni gadają? - szepnął skonfundowany Dhambi. Bliźniacy wzruszyli tylko ramionami.
- Tak myślisz? No nie wiem. - Mirembe odsunęła się od lwa, ale tylko troszeczkę. - Chyba nie jestem jeszcze na to gotowa...
- Ale dlaczego? Jesteś dorosła, możesz już robić co i z kim chcesz.
- Nie jestem pewna, czy akurat tego chcę. - Próbowała słabo oponować, ale Huzuni zamknął jej usta pocałunkiem. Nie opierała się.
Tego już było dla lwiątek za wiele. Ciekawość przegrała z dziecinnym obrzydzeniem. Bliźniacy wypadli zza kamienia wprost przed nosy zakochanych i zaczęli śpiewać, okropnie fałszując:
- Zakochana para, Mirembe i Huzuni! Siedzą u babuni! Zajadają antylopę i popijają to ukropem!
- Co za durna piosenka, to się nawet nie rymuje - dobiegło od strony kamienia.
Bracia, niezrażeni nieudanym występem wokalnym, nie czekali na reakcję zbaraniałej pary. Wzięli nogi za pas, zostawiając na placu boju Dhambiego ze wściekłą zapewne Mirembe.
***
Tabris wyszedł z jaskini niedługo po lwiątkach. Po setnym już chyba upewnieniu się, że Jua i Yangu czują się dobrze, a Vitani będzie ich pilnować przez całą jego nieobecność, zdecydował wybrać się do wodopoju. Od zeszłego wieczoru - a było już popołudnie - czuwał dzielnie przy rodzącej partnerce, dręczyło go więc pragnienie.
Był w doskonałym humorze - Jua wspaniale zniosła poród, mała była zdrowa i silna. Nigdy nie rozumiał lwów, które za punkt honoru obrały sobie płodzenie samych synów. Nie pojmował ich przedziwnej logiki, sam zawsze marzył o parce, synku i córeczce. Tak, według niego, powinna wyglądać idealna rodzina.
Był jednak jeszcze jeden powód, dlaczego cieszył się z lwiczki. Mniej oficjalny, do którego ledwo przyznawał się sam przed sobą. Bardzo dziecinny i irracjonalny.
Oczywiście, że kochał Uri. Była jego ulubioną - jedyną - kuzynką i najlepszą przyjaciółką. Co prawda teraz, gdy była królową i oboje mieli własne rodziny, nie spędzali wspólnie tyle czasu co kiedyś, ale Tabris wiedział, że może na nią liczyć. W wielu kwestiach się nie zgadzali, ale kochał ją i to było bezdyskusyjne. Mimo tego zawsze czuł się trochę... pominięty? Na drugim planie?
Sam nie wiedział do końca jak to określić, ale to zawsze Uri podejmowała decyzje, chodził tam gdzie chciała i robił to co mu kazała. Dorośli uwielbiali ją za poczucie humoru i żywiołowość, nieśmiały Tabby pozostawał gdzieś z tyłu.
Nie było tajemnicą, że para królewska chciałaby mieć tym razem córkę. Wiedziało o tym całe stado i, choć płeć była tak naprawdę nieznana, oczekiwało małej księżniczki.
Tymczasem na świecie pojawił się książę Roho, a lwiczka trafiła się im, Tabrisowi i Jui.
"W końcu coś udało się mnie, nie Uri" zaśmiał się w duchu Tabris. Jego tok myślenia był godny raczej zazdrosnego lwiątka, ale mimo to nie mógł pozbyć się jakiejś drobnej, malutkiej iskierki satysfakcji.
Dotarł do wodopoju, niecierpliwym ruchem rozgarnął kilka gepardów i z rozkoszą zanurzył pysk w chłodnej cieczy. Tak, tego mu było trzeba.
- Gratulacje, Tabris.
Lew niechętnie uniósł łeb. Znał ten głos i jego właściciela, niestety.
- Czego chcesz? - burknął.
Kopa popatrzył na niego z politowaniem, jak na niegrzecznego malucha. Usta zacisnął w wąską kreskę.
- Przyszedłem po prostu ci pogratulować. Słyszałem, że królowa i twoja partnerka już urodziły - wyjaśnił tonem sugerującym zupełnie co innego niż radosną pogawędkę o lwiątkach.
Tabris prychnął z niedowierzaniem. Długo gniewał się na Vitani za to, że znalazła sobie nowego partnera, ale w końcu wybaczył jej. Była przecież jego matka. Z Kopą nie doszedł jednak do porozumienia, żadne z nich nawet się nie starało. Obaj widzieli w tym drugim rywala, o miłość Vitani, ale również tak ogólnie. Gdy mogli, omijali się jak największym łukiem, a gdy nie mogli, siedzieli jak na szpilkach, łypiąc na rywala ponuro.
Czasami, w długie bezsenne noce, Tabris zastanawiał się, jak potoczyłyby się wydarzenia na Lwiej Ziemi, gdyby Kopa nie "umarł". Nie łudził się, że Vitani i tak zakochałaby się w Taiu. Najpewniej zostałaby szczęśliwą partnerką Kopy, rodzącą mu tuziny pięknych lwiątek.
I jak wyglądałby wtedy ich syn, Tabris? Czy miałby inne imię? Wygląd? Charakter? Nie mógł wyobrazić sobie innego siebie, chyba nawet nie chciał - wiele lat zajęło mu zaakceptowanie aktualnego Tabrisa, tamten, z racji genów Kopy, mógłby okazać się jeszcze gorszy.
I, w tej alternatywnej rzeczywistości, musiałby zostać królem po ojcu, co wydawało się straszną perspektywą. Tyle obowiązków i stresu... Nie, to zdecydowanie nie dla niego.
- Tak, Uri urodziła synka, a Jua córeczkę - powiedział najzwięźlej jak się dało. - Wybacz, zostawiłem antylopę na gazie.
I odszedł dumnym krokiem, mijając zastanawiającego się usilnie Kopę, czym ów "gaz" może być.
---------------
Jak widzicie, nie zamierzam kopiować historii z Mufasą i Skazą. Relacje bliźniaków w przyszłości znacznie się pogorszą, ale powodem nie będzie władza - jest tyle rzeczy, o które można być zazdrosnym (:.
I proszę się nie śmiać z piosenki bliźniakówbo jej będzie przykro, nie ich wina, że "Huzuni" i "Mirembe" z niczym normalnym nie chcą się zrymować s:.
Kubwa zerknął ukradkiem na brata i natychmiast odwrócił wzrok, bojąc się, że tamten zauważy jego spojrzenie. Chaka leżał w swobodnej pozycji, gapiąc się tępo w jeden odległy punkt. Ruda grzywka opadała mu na oczy. Całą swoją postawą sygnalizował "Nie podchodź, bo zjem".
Kubwa zlekceważył kompletnie to ostrzeżenie.
- Eee... - Zaczął nerwowo. - Może wybralibyśmy się do wujka Tabrisa i cioci Juy zobaczyć, czy i im urodziło się już lwiątko, co?
Chaka wzruszył lekceważąco ramionami. Nie podniósł nawet na brata wzroku.
- Idź sobie sam.
No tak. Kubwa mógłby się właściwie spodziewać takiej odpowiedzi.
Jeśli byli z rodzicami lub innymi członkami stada, wszystko wydawało się być między nimi w porządku. Ale gdy tylko zostawali sami, Chaka natychmiast tracił zainteresowanie bratem. Często spędzał czas samotnie lub z Dhambim, co bardzo się Kubwie nie podobało. Nie żeby nie lubił kuzyna - po prostu Chaka był jego bratem bliźniakiem.
O ile pamiętał, wszystko zaczęło się od tej głupiej kłótni o Ducha Opiekuńczego. Po powrocie do jaskini rodzice zafundowali mu niezłą awanturę - ojciec krzyczał w kółko, że czegoś takiego to by się nie spodziewał, a mama powtarzała, jak bardzo się na nim zawiodła.
Kubwa wysłuchał wszystkich oskarżeń z pokornie pochylonym łebkiem, ale i tak nie rozumiał, o co tak właściwie chodzi. Chaka nie będzie królem, dlaczego więc wszyscy tak się gniewali, gdy powiedział o tym głośno?
Młodszy z nich, niby taki racjonalny i niewrażliwy, obraził się na amen i ani myślał przestawać.
- No chodź, Chaka. - Spróbował jeszcze raz Kubwa. - Będzie fajnie, zo...
Wzdrygnął się przestraszony, gdy brat zerwał się na równe łapy, szczerząc groźnie ostre zęby. Nie wyglądał jak rozkosznie niewinne lwiątko, raczej jak bardzo, bardzo rozzłoszczony lew.
"Gdyby teraz zepchnął mnie z czubka Lwiej Skały, zostałaby tylko mokra plama" pomyślał mimowolnie Kubwa, ale natychmiast się zawstydził. Przecież to jego brat, dlaczego przychodzą mu do głowy tak niedorzeczne myśli?
- Czego w "Idź sobie sam" nie zrozumiałeś, panie przyszły królu? - Chaka zerknął na niego kpiąco. - Skoro jesteś taki cudowny i wyjątkowy, ja nie będę ci potrzebny.
Kubwa zamrugał ze zdziwieniem. O co chodziło Chace? Naprawdę nie wiedział
- Nie rozumiem - przyznał.
- Nie? Na pewno? A czy to przypadkiem nie ty tak przechwalałeś się, że będziesz królem? A ja tylko zwyczajnym, nudnym lwem?
Kubwa zaczął sobie coś przypominać. Tak, może rzeczywiście podczas tego feralnego oglądania gwiazd wymsknęło mu się coś podobnego, ale Chaka wszystko opacznie zrozumiał.
- Miałem po prostu na myśli - rzekł spokojnie. - Że to ja będę królem, nic więcej.
Tknęła go jakaś nagła myśl, dzięki której wszystko zaczęło nabierać nagle sensu.
- To o to ci chodzi? Nie wiedziałem, że aż tak bardzo zależy ci na tronie Lwiej Ziemi.
Młodszy z bliźniaków milczał, przestępując nerwowo z łapy na łapę.
Kubwę zalała nieoczekiwana fala miłości do brata, powalając go niczym tsunami. Przecież Chaka to jego ukochany brat bliźniak, druga połówka niemal, nie wyobrażał sobie życia bez niego - lub obok niego, jeśli tamten nadal by go ignorował. Co tam bycie jakimś głupim królem, jeśli może uszczęśliwić Chakę, to to zrobi!
Zerwał się na równe łapy.
- Jeśli chcesz, to pójdziemy teraz do ojca, powiem mu, że nie chcę tronu. Ty go dostaniesz.
Chaka gapił się na niego przez dłuższą chwilę; w kącikach jego oczu zaczęły zbierać się łzy, lecz nawet ich nie wycierał.
- Naprawdę...? Zrobiłbyś to dla mnie? - spytał drżącym głosem.
- Jeśli korona sprawi, że przestaniesz się na mnie boczyć, to tak - odparł swobodnie Kubwa. Starał się nie myśleć o sławie, poważaniu i potędze, które utraci. "Mówi się trudno".
Niespodziewanie nawet dla samego siebie Chaka rzucił się w objęcia bliźniaka, łkając głośno. Kubwa przytulił go mocno i, nie wiedzieć czemu, również się rozpłakał.
W tej chwili jakoś nie przejmowali się, że ktokolwiek może ich zobaczyć.
- Kocham cię braciszku. - Wysmarkał Kubwa, gdy już trochę się uspokoili.
- Ja ciebie też. Ale... nie chcę tronu. Wystarczy mi moje Złote Stado.
Starszego lewka już to oświadczenie już kompletnie zbiło z tropu, wyplątał się z objęć brata i spojrzał na niego badawczo.
- Jak to "nie"? To o co ci w końcu chodzi, bo już się chyba całkiem pogubiłem...?
Chaka wzruszył ramionami, głośno wycierając nos w futro.
- Po prostu chcę, żebyś nie traktował mnie jako gorszego tylko dlatego, bo to ty zostaniesz królem. Każdy zasługuje na szacunek, nie tylko ten, kto grzeje tyłek na Lwiej Skale.
- Dobrze. Obiecuję poprawę. - Szczerze mówiąc Kubwa bardzo się ucieszył, że nie musi zrzekać się tronu, ale oczywiście nie pokazał tego po sobie. - To co, teraz zgodzisz się pójść do wujka Tabrisa?
- Jasne, już mi się trochę to siedzenie znudziło.
Kubwa odetchnął z ulgą - już wszystko było dobrze, Chaka na powrót stał się bliski i znajomy, teraz go nie przerażał.
Zbiegli zgodnie z Lwiej Skały i wpadli jak burza do małej groty zajmowanej obecnie przez Tabrisa, Juę i Dhambiego.
- Cześć wujku, cześć ciociu! - wołali już od wejścia, wpakowując się bez ceregieli do środka groty. Wyhamowali dopiero na jej środku, widząc niecodzienne zagęszczenie.
Vitani i Tabris stali po obu stronach Juy jak strażnicy, a Dhambi patrzył na maleńkie lwiątko obejmowane troskliwie przez Juę.
Maleństwo miało jasną sierść, śmieszne pędzelki na końcu uszu jak większość jej rodziny i wpatrywało się z zainteresowaniem w starszego brata.
- Witajcie chłopcy. - Powitał przyjaźnie książąt szczęśliwy ojciec. - Poznajcie waszą kuzynkę, ma na imię Yangu.
- Dziewczynka? Fajnie, super nawet. - Chaka gorączkowo starał się przypomnieć sobie, czy nakaz ojca o lubieniu lwiczek dotyczył również kuzynek. Z rezygnacją uznał, że tak.
- My mamy braciszka, Roho.
Porozmawiali chwilę o obu maluchach - bliźniaków średnio ten temat interesował, ale robili dobrą minę do złej gry - i pożegnali się, nie chcąc dłużej przeszkadzać.
- Idziesz się z nami pobawić, Dhambi? - spytał na odchodnym Chaka.
Lewek wzruszył lekko ramionami. Z jednej strony bardzo chciał iść z kuzynami, ale przecież był już starszym bratem, czy nie powinien zostać z Yangu i rodzicami?
- Idź kochanie - powiedziała Jua, widząc niezdecydowanie syna. - Małej nic się przez te kilka godzin nie stanie.
Dhambi po raz ostatni poczochrał siostrzyczkę po łebku i cała trójka lwiątek wybiegła z jaskini.
- Czy ty aby trochę nie przesadzasz? - spytał kpiąco Chaka, gdy szaleńczy galop przeszedł w spokojny trucht. - Wolisz być niańką dla lwiątek niż spędzać czas z nami?
- Wcale nie! - Zaperzył się Dhambi. - Ja tylko...
- Wcale tak. - Przerwał mu Kubwa.
Szli tak, przekomarzając się i żartując - a raczej to bliźniacy żartowali z kuzyna, a on znosił ich docinki z anielską wręcz cierpliwością.
W pewnym momencie Chaka przerwał rozmowę, szturchnął porozumiewawczo brata pod żebra i pokazał mu coś łapą.
- Ale że co? - Zdziwił się Kubwa, momentalnie tracąc zainteresowanie kuzynem. Przez chwilę błądził wzrokiem po sawannie, aż w końcu ujrzał Huzuniego i Mirembe.
Stali pod jakąś rozłożystą akacją, blisko, o wiele za blisko jak na zwykłych przyjaciół. Prawie stykali się nosami. Rozmawiali, ale z tej odległości nie było słychać o czym.
- To co, idziemy złożyć im małą nieoficjalną wizytę? - Na ustach młodszego z bliźniaków pojawił się szelmowski uśmieszek, jak zawsze, gdy na horyzoncie pojawiała się jakaś przygoda.
- Ależ oczywiście!
Obaj przypadli do ziemi, tak jak podczas lekcji polowania i zaczęli niepostrzeżenie sunąć w stronę dwójki pod drzewem. Dhambi, bardzo niechętnie, poszedł w ich ślady.
- Nie powinniśmy tego robić - mruknął cicho. - Może rozmawiają o jakichś swoich prywatnych sprawach.
- To tym bardziej warto ich podsłuchać - uciął Kubwa i skradali się dalej.
Zatrzymali się za jakimś sporym głazem, tak daleko od Mirembe i Huzuniego, że ci nie dostrzegliby ich na pierwszy rzut oka, ale tak blisko, że mogli dokładnie słyszeć rozmowę.
Mirembe co chwilę czerwieniła się jak dorodny pomidor i mrugała intensywnie. Nie mogła powstrzymać cisnącego się jej na usta głupawego, według bliźniaków, uśmiechu. Huzuni był za to bardziej opanowany. Gdyby nie to, że nakrywał łapę lwicy swoją, mogłoby się wydawać, że zachowuje się całkiem normalnie.
- ...Wiesz, ten mały wodospadzik, który mi ostatnio pokazałaś, był naprawdę ładny. - Nachylił się do ucha lwicy, lwiątka musiały nieźle wytężyć słuch, by usłyszeć dalszy ciąg. - A ta jaskinia za nim... Myślę, że nadawałaby się do czegoś więcej niż spania.
- O czym oni gadają? - szepnął skonfundowany Dhambi. Bliźniacy wzruszyli tylko ramionami.
- Tak myślisz? No nie wiem. - Mirembe odsunęła się od lwa, ale tylko troszeczkę. - Chyba nie jestem jeszcze na to gotowa...
- Ale dlaczego? Jesteś dorosła, możesz już robić co i z kim chcesz.
- Nie jestem pewna, czy akurat tego chcę. - Próbowała słabo oponować, ale Huzuni zamknął jej usta pocałunkiem. Nie opierała się.
Tego już było dla lwiątek za wiele. Ciekawość przegrała z dziecinnym obrzydzeniem. Bliźniacy wypadli zza kamienia wprost przed nosy zakochanych i zaczęli śpiewać, okropnie fałszując:
- Zakochana para, Mirembe i Huzuni! Siedzą u babuni! Zajadają antylopę i popijają to ukropem!
- Co za durna piosenka, to się nawet nie rymuje - dobiegło od strony kamienia.
Bracia, niezrażeni nieudanym występem wokalnym, nie czekali na reakcję zbaraniałej pary. Wzięli nogi za pas, zostawiając na placu boju Dhambiego ze wściekłą zapewne Mirembe.
***
Tabris wyszedł z jaskini niedługo po lwiątkach. Po setnym już chyba upewnieniu się, że Jua i Yangu czują się dobrze, a Vitani będzie ich pilnować przez całą jego nieobecność, zdecydował wybrać się do wodopoju. Od zeszłego wieczoru - a było już popołudnie - czuwał dzielnie przy rodzącej partnerce, dręczyło go więc pragnienie.
Był w doskonałym humorze - Jua wspaniale zniosła poród, mała była zdrowa i silna. Nigdy nie rozumiał lwów, które za punkt honoru obrały sobie płodzenie samych synów. Nie pojmował ich przedziwnej logiki, sam zawsze marzył o parce, synku i córeczce. Tak, według niego, powinna wyglądać idealna rodzina.
Był jednak jeszcze jeden powód, dlaczego cieszył się z lwiczki. Mniej oficjalny, do którego ledwo przyznawał się sam przed sobą. Bardzo dziecinny i irracjonalny.
Oczywiście, że kochał Uri. Była jego ulubioną - jedyną - kuzynką i najlepszą przyjaciółką. Co prawda teraz, gdy była królową i oboje mieli własne rodziny, nie spędzali wspólnie tyle czasu co kiedyś, ale Tabris wiedział, że może na nią liczyć. W wielu kwestiach się nie zgadzali, ale kochał ją i to było bezdyskusyjne. Mimo tego zawsze czuł się trochę... pominięty? Na drugim planie?
Sam nie wiedział do końca jak to określić, ale to zawsze Uri podejmowała decyzje, chodził tam gdzie chciała i robił to co mu kazała. Dorośli uwielbiali ją za poczucie humoru i żywiołowość, nieśmiały Tabby pozostawał gdzieś z tyłu.
Nie było tajemnicą, że para królewska chciałaby mieć tym razem córkę. Wiedziało o tym całe stado i, choć płeć była tak naprawdę nieznana, oczekiwało małej księżniczki.
Tymczasem na świecie pojawił się książę Roho, a lwiczka trafiła się im, Tabrisowi i Jui.
"W końcu coś udało się mnie, nie Uri" zaśmiał się w duchu Tabris. Jego tok myślenia był godny raczej zazdrosnego lwiątka, ale mimo to nie mógł pozbyć się jakiejś drobnej, malutkiej iskierki satysfakcji.
Dotarł do wodopoju, niecierpliwym ruchem rozgarnął kilka gepardów i z rozkoszą zanurzył pysk w chłodnej cieczy. Tak, tego mu było trzeba.
- Gratulacje, Tabris.
Lew niechętnie uniósł łeb. Znał ten głos i jego właściciela, niestety.
- Czego chcesz? - burknął.
Kopa popatrzył na niego z politowaniem, jak na niegrzecznego malucha. Usta zacisnął w wąską kreskę.
- Przyszedłem po prostu ci pogratulować. Słyszałem, że królowa i twoja partnerka już urodziły - wyjaśnił tonem sugerującym zupełnie co innego niż radosną pogawędkę o lwiątkach.
Tabris prychnął z niedowierzaniem. Długo gniewał się na Vitani za to, że znalazła sobie nowego partnera, ale w końcu wybaczył jej. Była przecież jego matka. Z Kopą nie doszedł jednak do porozumienia, żadne z nich nawet się nie starało. Obaj widzieli w tym drugim rywala, o miłość Vitani, ale również tak ogólnie. Gdy mogli, omijali się jak największym łukiem, a gdy nie mogli, siedzieli jak na szpilkach, łypiąc na rywala ponuro.
Czasami, w długie bezsenne noce, Tabris zastanawiał się, jak potoczyłyby się wydarzenia na Lwiej Ziemi, gdyby Kopa nie "umarł". Nie łudził się, że Vitani i tak zakochałaby się w Taiu. Najpewniej zostałaby szczęśliwą partnerką Kopy, rodzącą mu tuziny pięknych lwiątek.
I jak wyglądałby wtedy ich syn, Tabris? Czy miałby inne imię? Wygląd? Charakter? Nie mógł wyobrazić sobie innego siebie, chyba nawet nie chciał - wiele lat zajęło mu zaakceptowanie aktualnego Tabrisa, tamten, z racji genów Kopy, mógłby okazać się jeszcze gorszy.
I, w tej alternatywnej rzeczywistości, musiałby zostać królem po ojcu, co wydawało się straszną perspektywą. Tyle obowiązków i stresu... Nie, to zdecydowanie nie dla niego.
- Tak, Uri urodziła synka, a Jua córeczkę - powiedział najzwięźlej jak się dało. - Wybacz, zostawiłem antylopę na gazie.
I odszedł dumnym krokiem, mijając zastanawiającego się usilnie Kopę, czym ów "gaz" może być.
---------------
Jak widzicie, nie zamierzam kopiować historii z Mufasą i Skazą. Relacje bliźniaków w przyszłości znacznie się pogorszą, ale powodem nie będzie władza - jest tyle rzeczy, o które można być zazdrosnym (:.
I proszę się nie śmiać z piosenki bliźniaków
Wow, Kubwa wykazał się ogromną cierpliwością, samozaparciem i przede wszystkim miłością, będąc gotowym podjąć tak odważną decyzję, jaką jest zrzeknięcie się tronu. Szczerze mówiąc nie wiem, czy sama byłabym zdolna do czegoś takiego. Punkt dla starszego bliźniaka.
OdpowiedzUsuńChyba z ambicji Huzuniego pozostały jedynie wspomnienia :D Coś czuję, że jeszcze się na bliźniakach odegra i to w wielkim stylu.
Fajnie, że bracia pogodzili się i postanowiłaś obrać trudniejszy powód, niż temat władzy. Myślę, że trzymając nas w niepewności, a potem tworząc dwa toki myślenia, którymi mają podążać czytelnicy, uczyniłaś tę historię jeszcze ciekawszą. ;)
Podejrzewam, że przyszłym powodem sporów braci będzie... kobieta. Czy mam rację, jeszcze się okaże :D
Nie znalazłam żadnych literówek c:
Pozdrawiam ciepło! ~ EvilRay
Oj, ale słodki rozdział. Bardzo mi się podobał, a najbardziej moment kiedy opisałaś widok z Lwiej Skały. Dobrze, że lwiątka się pogodziły. A Mirembre i Huzuni to taka słodka para już ich pokochałam *.*. Pozdrawiam i czekam na kolejne.
OdpowiedzUsuńBardzo ucieszył mnie fakt, że bliźniacy pogodzili się i wszystko sobie wyjaśnili. Miałam nawet nadzieję, że ich relacje już zawsze takie pozostaną. I wtedy wyskoczyłaś z dopiskiem, że w przyszłości ich relacje się pogorszą, och. Możliwe, że będzie to kobieta, jak zasugerowała EvilRay. Huzuni i jego partnerka wyglądali uroczo, wyobraziłam sobie ich i wtedy zjawili się bracia, psując wszystko. Piosenka jednakże bardzo fajna, plus za nią hah :D
OdpowiedzUsuńCiepło pozdrawiam i zapraszam do siebie: ksiezniczkasarah.blogspot.com :)
*będzie to wina kobiety, to miałam na myśli.
UsuńTeraz zastanawiam się, o co mogą pokłócić się bliźniacy - tron odpada. Lwica? No to może być, ale i tak uważam, że wymyślisz jeszcze coś innego i zaskoczysz nas wszystkich. Mirembre i Huzuni są dobrą parą, lubię ich ^^. Piosenka była świetna, ale mam jedno pytanie - skąd obaj znali tekst? Ustali to przed wyskoczeniem czy jeden śpiewał po drugim?
OdpowiedzUsuńZapewne to ta słynna więź, "połączenie mózgów", łącząca ponoć wszystkie bliźniaki :).
UsuńAhaha. Jak zwykle coś mnie musiało rozbawić. Piosenka bliźniaków świetna, a końcowe ,,zostawiłem antylopę na gazie" wygrywa w tym rozdziale.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że początek mnie zaniepokoił. To był chyba taki pierwszy, porządniejszy konflikt rodzeństwa. Później poczułam nadzieję, że może wszystko jednak się ułoży, niestety wyglada, że nie ma na co liczyć. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby się kiedyś pożarli na śmierć. Takie smutne.
Huzyni x Mirembe jest takie urocze <3 Może jeszcze Huzuni się zmieni? I ją pokocha (niepoprawna optymistka wszystko widzi na różowo)?
Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością!
Ojej, Kubwa chciał oddać tron swojemu bratu. :o Dobrze, że wreszcie się pogodzili - i jestem ciekawa jak to będzie między nimi w przyszłości. :)
OdpowiedzUsuńHuzuni i Mirembe - świetna para. :)
pozdrawiam
vitaniandazalee
ps. przy okazji chciałabym przeprosić, że czasem robię sobie przerwy w blogowaniu i komentowaniu, ale teraz czeka mnie liceum, przygotowania, powtórki itd... na pewno powinnam się odzywać min. raz na 2 tyg. :)
Usuń