Słońce nie wstało jeszcze na Lwiej Ziemi, niebo było ciemnogranatowe i poznaczone milionami gwiezdnych punkcików. Nieliczne zwierzęta chodziły zaspane po chłodnej ziemi, jedząc swój pierwszy tego dnia posiłek, a lekki wiaterek kołysał źdźbłami traw.
Jasiri ziewnął potężnie. Zaspanym wzrokiem wpatrywał się tępo w ścianę Groty Królewskuej, próbując sobie przypomnieć, dlaczego on właściwie już nie śpi. Zwykle budziły go dopiero jaskrawe promienie porannego słonka, teraz, w tych ciemnościach, ledwo widział swoje łapy.
Najchętniej poszedłby spać dalej, ale przypomniał sobie, czemu zerwał się tak wcześnie.
"No tak, miałem pokazać dzisiaj królestwo Kubwie, nie mogę tego odwlekać" pomyślał. Spojrzał tęsknie na smacznie śpiącą Uri, ale to zadanie należało do króla.
Pokonując ziewanie, szturchnął delikatnie starszego syna w bok. Przyszły król leżał wtulony w futro matki, przy okazji tak zaplątany ze swoim bratem, że nie można było odróżnić, która część ciała należy do kogo. Oba lwiątka były identyczne pod względem charakteru i wyglądu, ale rodzice i babcia z łatwością je rozróżniali, reszta stada miewała z tym problemy.
- Wstawaj, Kubwa - szepnął Jasiri.
Lwiątko nie zareagowało.
- Kubwa! - szepnął głośniej, dodatkowo klepiąc syna po karku.
Efekt był taki, że maluch przewrócił się leniwie na drugi bok, a za to obudził się Chaka.
- Co się stało, tato? - Przetarł zaspane oczy łapą. - Przecież jest jeszcze tak wcześnie...
- Nic, śpij dalej. - Kolejna próba obudzenia starszego z bliźniaków nie powiodła się.
Chaka nie dał się tak łatwo spławić. Widząc na horyzoncie jakąś ciekawą przygodę, natychmiast wygrzebał się spod brata i już całkowicie rozbudzony - a przynajmniej bardziej niż Jasiri - zaczął podskakiwać w miejscu.
- A, dzisiaj miałeś pokazać królestwo Kubwie! - zawołał podekscytowany. - A czy ja mogę iść z wami? Nie będę przeszkadzał, proszę!
Jasiri zakłopotał się. Właśnie takiej sytuacji chciał uniknąć. Gdyby był tu Kovu, mógłby zapytać go o radę. Poprzedni król wprowadzał go w prawo Lwiej Ziemi, w razie potrzeby doradzał i nakierowywał. Po raz kolejny Jasiri poczuł, jak bardzo jest jeszcze niedoświadczony.
Lwiątko skakało coraz wyżej. Jasiri musiał szybko podjąć decyzję, bo Kiara niespokojnie poruszyła się we śnie, a Uri ostentacyjnie zatkała sobie ucho łapą. Tylko Kubwa pozostał niewzruszony. Królowi przypomniały się nagle słowa - prośby czy przestrogi? - wypowiedziane przez Uri tuż po narodzinach lwiątek.
Będziesz traktował naszych synów równo.
I tak miał zamiar zrobić, mając nadzieję, że Wielcy Władcy z Przeszłości nie obrażą się zbytnio za naginanie prastarych reguł.
- Oczywiście, obudź tylko swojego brata, bo bez niego przecież nie pójdziemy.
Już po chwili obydwa lwiątka rześkie jak skowronki w podskokach wybiegły z groty, za nimi wyszedł Jasiri.
- Uważajcie, łatwo się tu potknąć i skręcić kark! - zawołał jak typowy ojciec, a one, jak typowe lwiątka, nie posłuchały i jeszcze szybciej popędziły na czubek Lwiej Skały.
W tym czasie niebo przybrało już kolor delikatnego fioletu, a nad potężnym szczytem Kilimandżaro widniała delikatna złocista łuna.
- Ojej... - Tylko tyle wymamrotały lwiątka, gdy już znalazły się na samym szczycie.
Jasiri uśmiechnął się pod wąsem. I jemu widok całej sawanny, tak dalekiej i małej, ale jednocześnie ogromnej, zaparł dech w piersiach, gdy oglądał ją pierwszy raz z Kovu i Uri. Prawdę mówiąc - za kolejnymi razami też.
- Poczekajcie na wschód słońca, to dopiero będzie widok - zapowiedział.
Cała trójka w mlczeniu obserwowała powolne pojawianie się oślepiająco jaskrawej kuli. Mimo że zwykle ciężko było utrzymać lwiątka w jednym miejscu choćby przez chwilę, teraz siedziały grzecznie z pootwieranymi z wrażenia pyszczkami.
Gdy cała trójka nasyciła się pięknym widokiem, Jasiri rzekł uroczyście:
- Popatrz, Kubwo. Wszystko to, co opromienia słońce, będzie należeć kiedyś do ciebie. Jako przyszły król będziesz musiał dbać, by sawanna pozostawała taką piękną, jaką jest teraz. Rozumiesz mnie?
Starszy z lewków pokiwał energicznie łebkiem i wypiął dumnie pierś. Po chwili zmarszczył brwi, wpatrując się w horyzont.
- A to coś ciemne? - Pomachał łapką w odpowiednim kierunku. - To już nie będzie moje?
- Nie, tam jest Zła Ziemia i Cmentarzysko Słoni. Te tereny nie należą do nas.
Lwiątka popatrzyły na siebie porozumiewawczo, ich oczy rozbłysły żądzą przygód.
- Zła? Cmentarzysko? To brzmi jakoś tak... złowieszczo, czyli że nie możemy tam chodzić? - spytał z pozorną obojętnością Kubwa.
- Dlaczego nie? Jeśli interesują was suche badyle i pożółkłe kości, to droga wolna. - Jasiri wzruszył ramionami. Z własnego doświadczenia wiedział, że zakazy tylko pobudziłyby ciekawość maluchów. Co złego mogłoby je spotkać? Cmentarzysko było już dawno opustoszałe, na Złej Ziemi mogły napotkać tylko świrniętego, ale dość niegroźnego braciszka Uri.
Lwiątka rzeczywiście szyko porzuciły ten temat.
- A kim ja będę? - Chaka poczuł się trochę odsunięty od rozmowy.
- Ty będzies przywódcą Złotego Stada.
Lwiątko zrobiło kwaśną minę. "Przywódca Złotego Stada" brzmiał jakoś tak skromniej od "król Lwiej Ziemi".
- To również bardzo ważna rola, zobacz, tam. - Jasiri pokazał łapą w kierunku przeciwnym do Złej Ziemi. - Tam jest pustynia, na której żyje wyjątkowe stado. Niestraszne im wysokie temperatury, potrafią też wiele dni wędrować bez wody i pokarmu. Kiedyś słyszał o nim prawie każdy lew, tak ogromne i silne to było stado. Teraz przechodzi lekki kryzys, ale wierzę, synku, że z twoją pomocą znów stanie na łapy. - Król uśmiechnął się do syna.
Chaka wyraźnie poweselał.
- A czy, gdy będe już mieszkał na tej pustyni, będę mógł was odwiedzać?
- Oczywiście, ty i twoje stado zawsze będziecie miło widzianymi gośćmi, prawda, Kubwo?
- Tak - rzekł z powagą starszy lewek. - Jak już będę królem, to każdego, kto powie o Złotym Stadzie coś niemiłego, każę zabić. Albo nie, sam go zabiję!
- No bez przesady... - mruknął lew, ale nie mógł ukryć uśmiechu. Był dumny, że jego synowie są ze sobą tak zżyci. - Chodźmy teraz na sawannę, na pierwszą lekcję bycia królem. Tobie to też się przyda, Chako - dodał szybko, gdy na sam dźwięk słowa "lekcja" młodszy z lwiątek zaczął się dyskretnie wycofywać.
Zeszli na sawannę. Choć trawa była jeszcze mokra od porannej rosy, już wyczuwało się zapowiedź gorącego dnia.
- Co widzicie? - spytał Jasiri, gdy zatrzymali się nieopodal stada gazel.
- Śniadanie - odparli zgodnie bracia, oblizując się łakomie.
- Tak, my potrzebujemy roślinożerców do jedzenia. Gdyby nagle wszystkie wyginęły, umarlibyśmy z głodu lub zaczęlibyśmy walczyć z innymi mięsożercami, co zaburzyłoby odwieczną harmonię. A do czego one potrzebują nas?
Tym razem odpowiedzi nie było.
- Gdy umrzemy, wyrośnie na nas trawa, którą zjedzą roślinożercy - wyjaśnił Jasiri. - W ten sposób i my przydajemy się im. Każdy jest tak samo ważny, każdy ma swoje miejsce w Kręgu Życia. No dobrze, na dzisiaj koniec lekcji, zobaczcie, to chyba wujek Tabris i Dhambi?
Lwiątka odwróciły się we wskazanym kierunku i rzuciły się w ich stronę.
- Cześć, Dhambi! - wrzasnęli i jednocześnie wpadli na kuzyna.
Syn Tabrisa zniósł powitalne czułości ze stoickim spokojem. Nieczęsto bawił się z książętami, bo zazwyczaj w zupełności wystarczało im własne towarzystwo. Większość czasu Dhambi spędzał z rodzicami, więc zgadzał się na każdą zabawę z kuzynami.
- Hej, podduszanie to chyba nienajlepszy pomysł - skarcił synów Jasiri, ale Tabris odciągnął go od maluchów.
- Gdybyś wiedział, co my wyprawialiśmy z Uri, gdy byliśmy w ich wieku... - Pokręcił teatralnie głową jasny lew. - Nie martw się, chyba się nie pomordują, możemy zostawić ich samych.
Oba lwy skierowały się powolnym krokiem w stronę Lwiej Skały, pogrążając się w jakiejś nudnej, dorosłej rozmowie.
***
Mirembe też wstała dość wcześnie. Nie mogła spać, bo była bardzo podekscytowana. I trochę się bała - tego dnia postanowiła zagadać do Huzuniego.
Kopa i Vitani byli najlepszymi rodzicami pod słońcem, reszta stada również była wspaniała, ale Mirembe potrzebowała kogoś w swoim wieku, kogoś, z kim mogłaby rozmawiać, śmiać się i płakać. Przyjaciela.
"Kogoś, komu mogłabym powiedzieć, że król Kovu zginął przeze mnie" pomyslała. Tajemnica bardzo jej ciążyła, wiedziała, że gdyby powiedziała o swojej głupocie rodzicom, bardzo by się zdenerwowali i ukarali ją. Jak najbardziej słusznie, ale... chyba nie zniosłaby ich rozczarowania, że ich córka wyrosła na taką durną lwicę.
Huzuni zainteresował ją od początku, gdy Jasiri oznajmił, że przyjmuje go do stada. Milczący lew, ale dobrze umięśniony i wyrośnięty jak na swój wiek wydawał się idealnym kandydatem na powiernika. Tylko najpierw trzeba go było poznać.
Mirembe dość szybko znalazła szukanego osobnika na tyłach Lwiej Skały. Leżał z przymkniętymi oczami i nie wyglądał na zainteresowanego otaczającym go krajobrazem. Nie zareagował nawet gdy lwica była już całkiem blisko.
- Eee... cześć - powiedziała nieśmiało.
Lew otworzył powoli oczy i obdarzył ją przeciągłym spojrzeniem.
- Cześć - burknął w końcu.
- Mam na imię Mirembe, a ty jesteś Huzuni, prawda? - Ponieważ nie było żadnej reakcji, mówiła dalej, coraz szybciej i bardziej nieskładnie. - Wiesz, jesteś nowy na Lwiej Ziemi, na pewno nie do końca się jeszcze orientujesz co i jak, ja mieszkam tu prawie od urodzenia, więc jeśli coś, to wiesz, ja...
Trochę się zgubiła i zapanowało niezręczne milczenie. Huzuni gapił się na nią a ona w ziemię.
- Nie - powiedział dobitnie po kilku minutach.
- Co "nie"? - zdziwiła się, mając nadzieję, że głos nie drży jej aż tak bardzo jak myślała.
- Nie potrzebuję twojej pomocy. Doskonale poradzę sobie sam.
- Ale gdybyś jednak potrzebował, wiesz, gdzie mnie szukać. - Postanowiła zmienić strategię, bo obecna działała raczej średnio. - Ja też straciłam rodziców. Byłam wtedy bardzo mała, więc tego nie pamiętam, ale to wciąż boli. Ty straciłeś ojca, myślę, że przeżywamy coś podobnego.
Czekała na coś w stylu "Przykro mi". Mogłaby wtedy uronić łzę lub dwie i łamiącym się głosem odpowiedzieć, że to przecież nie jego wina - to jego ojciec zabił jej rodziców, ale o tym nie zamierzała wspominać.
Ale Huzuni nie powiedział nic. Milczeli tak dość długą chwilę. Mirembe nie wiedziała, co powinna zrobić - zostać jeszcze czy już odejść? Miała wrażenie, że jej obecność wybitnie przeszkadza lwu.
Kłopotliwą sytuację przerwała Vitani.
- Mirembe, chodźmy na twoją lekcję! - zawołała starsza lwica, kierując się w stronę córki.
Lwiczka była gotowa w tej chwili śpiewać peany pochwalne na cześć matki. Zwykle sprzeciwiała się lekcjom polowania, bo umiała to już lepiej niż niejedna dorosła lwica, ale w tej chwili natychmiast zerwała się.
- Teraz muszę iść z mamą polować, ale gdybyś czegoś ode mnie chciał, w każdej chwili chętnie ci pomogę, pa pa! - rzuciła w biegu i, czerwona jak piwonia, podbiegła do Vitani.
Huzuni nie raczył się nawet pożegnać.
"Cóż, przynajmniej pierwsze lody zostały przełamane" przekonywała się Mirembe, skradając się cicho do niewielkiej zebry "Następnym razem może już być tylko lepiej".
***
Huzuni długo patrzył za oddalającymi się lwicami. Spóścił je z oka, gdy stały się już małymi kropkami na horyzoncie. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas nieświadomie wyciągał i chował pazury. Ze złością drapnął w jakąś skałkę, pozostawiając na niej głębokue bruzdy.
"Głupi dzieciak" pomyślał z pogardą o Mirembe. Zauważył oczywiście jej czerwienienie się i nieskładną mowę, jej onieśmielenie tylko wzmagało jego niechęć.
Wszyscy Lwioziemcy byli naiwni i słabi. Tak po prostu uwierzyli, że nie ma złych zamiarów, przyjęli do stada jak swojego? Śmiechu warte. Tylko niewielka grupka pod wodzą lwa o dwukolirowej grzywie wciąż pozostawala nieufna, ale to była zdecydowanie mniejszość.
"Może i zabiję również tego Tabrisa?" uśmiechnął się leniwie "Ciekawe, jak zareagowaliby ci wszyscy naiwniacy, gdyby dowiedzieli się, że to ja wykończyłem ich ukochanego króla Kovu?".
W Górskim Stadzie, gdzie się wychowywał, ceniono zupełnie inne wartości, tam liczyła się podejrzliwość, spryt i upór. Słabi po prostu ginęli, nikt za nimi zbytnio nie płakał - takie elementy nie były potrzebne. Huzuni nie znał swojej matki, ale ojciec, Alvar, od maleńkości wpajał mu odpowiednie postawy. To on był teraz górą, wodził za nos tych głupich Lwioziemców jak tylko chciał. Może i nie był swoim ojcem, ale zrobi wszystko, by być takim jak on.
- Huzuni! - Usłyszał nagle koło siebie jakiś cienki głosik.
Lew wzdrygnął się lekko. Miał ochotę wrzasnąć "Co znowu!?", zamiast tego powiedział uprzejmie:
- Taaak?
Naprzeciw niego stały trzy lwiątka. Wiedział, że dwa identyczne to lwioziemscy książęta, trzeci, stojący nieco z tyłu, był chyba synem tego o dwukolorowej grzywie, bo miał identyczne jak on pędzelki na końcu uszu.
- Huzuni, pobawisz się z nami? - spytał jeden z królewskich synów.
"Jeszcze czego" fuknął lew.
- Nie, nie znam się na zabawach - odparł najbardziej kulturalnie jak tylko potrafił.
- Wyścigi są fajne. Kto ostatni przy Rzece Granicznej, ten pawiani tyłek! - Drugi z książąt nie tracił entuzjazmu. - To fajna zabawa.
Huzuni musiał przyznać, że perspektywa była kusząca - dwa nieszczęśliwe wypadki, jeden z królewskich synów topi się w rzece, drugi skręca kark podczas biegu... Nie, za wcześnie na zemstę, musi być cierpliwy.
- Niestety - westchnął z udawanym żalem. - Właśnie wczoraj skręciłem łapę, nie mogę biegać. - Pomachał teatralnie "chorą" kończyną i skrzywił się boleśnie.
Miał nadzieję, że tym razem maluchy się odczepią, bo zrobiły zawiedzione miny. Ale ten z pędzelkami miał jeszcze jeden pomysł.
- A może opowiesz nam jakąś bajkę? - spytał nieśmiało. - Pochodzisz z bardzo daleka, na pewno znasz jakieś ciekawe historie.
- Tak, prosimy! - I książętom spodobał się ten pomysł.
- No dobrze, ale tylko jedną, a potem dacie mi spokój, tak?
Lwiątka entuzjastycznie pokiwały łebkami
- No więc... bardzo daleko, w małym stadzie, mieszkał ogromny czarny lew...
- I co z nim? - Zainteresował się natychmiast jeden z bliźniaków.
- Był bardzo potężny, wszyscy się go bali, bo każdego potrafił pokonać....
- Co dalej?
- I nic, bo lew, w końcu zdechł, jak wszyscy kiedyś. Koniec bajki. - Huzuni z satysfakcją patrzył na osłupiałe miny lwiątek. Przez dobrą chwilę żadne z nich się nie poruszyło. Książęta wyglądali na zafascynowanych, ten trzeci na przerażonego.
- Ta bajka była bardzo... ciekawa - powiedział jeden z książąt. - Nasi rodzice nie opowiadają nam takich. Szkoda, że to Mirembe jest naszą opiekunką, a nie ty. Byłoby fajnie.
Huzuni poczuł, jakby dostał nagle na własność kawał świeżego, jeszcze ociekającego krwią mięsa.
- Mirembe was pilnuje? - spytał, z trudem ukrywając ekscytację. - Jak często?
- Zawsze, gdy nasi rodzice mają coś ważnego do roboty, czyli prawie codziennie.
"Więc może znajomość z nią nie okaże się tak całkowicie bez sensu" Huzuni był już myślami zupełnie gdzie indziej, daleko od maluchów i całej Lwiej Ziemi "Jeśli tylko zdobędę jej zaufanie, co będzie nadzwyczaj łatwe, na pewno mi się przyda".
-----------------------
No i w końcu lwiątka wystąpiły jako pełnoprawni bohaterowie, a nie tobołki trzymane przez innych. Po... 6 rozdziałach od narodzin? Trochę się na swój udział naczekały, ale mam nadzieję, że je polubicie :).
Jak myślicie, co planuje Huzuni?
Najchętniej poszedłby spać dalej, ale przypomniał sobie, czemu zerwał się tak wcześnie.
"No tak, miałem pokazać dzisiaj królestwo Kubwie, nie mogę tego odwlekać" pomyślał. Spojrzał tęsknie na smacznie śpiącą Uri, ale to zadanie należało do króla.
Pokonując ziewanie, szturchnął delikatnie starszego syna w bok. Przyszły król leżał wtulony w futro matki, przy okazji tak zaplątany ze swoim bratem, że nie można było odróżnić, która część ciała należy do kogo. Oba lwiątka były identyczne pod względem charakteru i wyglądu, ale rodzice i babcia z łatwością je rozróżniali, reszta stada miewała z tym problemy.
- Wstawaj, Kubwa - szepnął Jasiri.
Lwiątko nie zareagowało.
- Kubwa! - szepnął głośniej, dodatkowo klepiąc syna po karku.
Efekt był taki, że maluch przewrócił się leniwie na drugi bok, a za to obudził się Chaka.
- Co się stało, tato? - Przetarł zaspane oczy łapą. - Przecież jest jeszcze tak wcześnie...
- Nic, śpij dalej. - Kolejna próba obudzenia starszego z bliźniaków nie powiodła się.
Chaka nie dał się tak łatwo spławić. Widząc na horyzoncie jakąś ciekawą przygodę, natychmiast wygrzebał się spod brata i już całkowicie rozbudzony - a przynajmniej bardziej niż Jasiri - zaczął podskakiwać w miejscu.
- A, dzisiaj miałeś pokazać królestwo Kubwie! - zawołał podekscytowany. - A czy ja mogę iść z wami? Nie będę przeszkadzał, proszę!
Jasiri zakłopotał się. Właśnie takiej sytuacji chciał uniknąć. Gdyby był tu Kovu, mógłby zapytać go o radę. Poprzedni król wprowadzał go w prawo Lwiej Ziemi, w razie potrzeby doradzał i nakierowywał. Po raz kolejny Jasiri poczuł, jak bardzo jest jeszcze niedoświadczony.
Lwiątko skakało coraz wyżej. Jasiri musiał szybko podjąć decyzję, bo Kiara niespokojnie poruszyła się we śnie, a Uri ostentacyjnie zatkała sobie ucho łapą. Tylko Kubwa pozostał niewzruszony. Królowi przypomniały się nagle słowa - prośby czy przestrogi? - wypowiedziane przez Uri tuż po narodzinach lwiątek.
Będziesz traktował naszych synów równo.
I tak miał zamiar zrobić, mając nadzieję, że Wielcy Władcy z Przeszłości nie obrażą się zbytnio za naginanie prastarych reguł.
- Oczywiście, obudź tylko swojego brata, bo bez niego przecież nie pójdziemy.
Już po chwili obydwa lwiątka rześkie jak skowronki w podskokach wybiegły z groty, za nimi wyszedł Jasiri.
- Uważajcie, łatwo się tu potknąć i skręcić kark! - zawołał jak typowy ojciec, a one, jak typowe lwiątka, nie posłuchały i jeszcze szybciej popędziły na czubek Lwiej Skały.
W tym czasie niebo przybrało już kolor delikatnego fioletu, a nad potężnym szczytem Kilimandżaro widniała delikatna złocista łuna.
- Ojej... - Tylko tyle wymamrotały lwiątka, gdy już znalazły się na samym szczycie.
Jasiri uśmiechnął się pod wąsem. I jemu widok całej sawanny, tak dalekiej i małej, ale jednocześnie ogromnej, zaparł dech w piersiach, gdy oglądał ją pierwszy raz z Kovu i Uri. Prawdę mówiąc - za kolejnymi razami też.
- Poczekajcie na wschód słońca, to dopiero będzie widok - zapowiedział.
Cała trójka w mlczeniu obserwowała powolne pojawianie się oślepiająco jaskrawej kuli. Mimo że zwykle ciężko było utrzymać lwiątka w jednym miejscu choćby przez chwilę, teraz siedziały grzecznie z pootwieranymi z wrażenia pyszczkami.
Gdy cała trójka nasyciła się pięknym widokiem, Jasiri rzekł uroczyście:
- Popatrz, Kubwo. Wszystko to, co opromienia słońce, będzie należeć kiedyś do ciebie. Jako przyszły król będziesz musiał dbać, by sawanna pozostawała taką piękną, jaką jest teraz. Rozumiesz mnie?
Starszy z lewków pokiwał energicznie łebkiem i wypiął dumnie pierś. Po chwili zmarszczył brwi, wpatrując się w horyzont.
- A to coś ciemne? - Pomachał łapką w odpowiednim kierunku. - To już nie będzie moje?
- Nie, tam jest Zła Ziemia i Cmentarzysko Słoni. Te tereny nie należą do nas.
Lwiątka popatrzyły na siebie porozumiewawczo, ich oczy rozbłysły żądzą przygód.
- Zła? Cmentarzysko? To brzmi jakoś tak... złowieszczo, czyli że nie możemy tam chodzić? - spytał z pozorną obojętnością Kubwa.
- Dlaczego nie? Jeśli interesują was suche badyle i pożółkłe kości, to droga wolna. - Jasiri wzruszył ramionami. Z własnego doświadczenia wiedział, że zakazy tylko pobudziłyby ciekawość maluchów. Co złego mogłoby je spotkać? Cmentarzysko było już dawno opustoszałe, na Złej Ziemi mogły napotkać tylko świrniętego, ale dość niegroźnego braciszka Uri.
Lwiątka rzeczywiście szyko porzuciły ten temat.
- A kim ja będę? - Chaka poczuł się trochę odsunięty od rozmowy.
- Ty będzies przywódcą Złotego Stada.
Lwiątko zrobiło kwaśną minę. "Przywódca Złotego Stada" brzmiał jakoś tak skromniej od "król Lwiej Ziemi".
- To również bardzo ważna rola, zobacz, tam. - Jasiri pokazał łapą w kierunku przeciwnym do Złej Ziemi. - Tam jest pustynia, na której żyje wyjątkowe stado. Niestraszne im wysokie temperatury, potrafią też wiele dni wędrować bez wody i pokarmu. Kiedyś słyszał o nim prawie każdy lew, tak ogromne i silne to było stado. Teraz przechodzi lekki kryzys, ale wierzę, synku, że z twoją pomocą znów stanie na łapy. - Król uśmiechnął się do syna.
Chaka wyraźnie poweselał.
- A czy, gdy będe już mieszkał na tej pustyni, będę mógł was odwiedzać?
- Oczywiście, ty i twoje stado zawsze będziecie miło widzianymi gośćmi, prawda, Kubwo?
- Tak - rzekł z powagą starszy lewek. - Jak już będę królem, to każdego, kto powie o Złotym Stadzie coś niemiłego, każę zabić. Albo nie, sam go zabiję!
- No bez przesady... - mruknął lew, ale nie mógł ukryć uśmiechu. Był dumny, że jego synowie są ze sobą tak zżyci. - Chodźmy teraz na sawannę, na pierwszą lekcję bycia królem. Tobie to też się przyda, Chako - dodał szybko, gdy na sam dźwięk słowa "lekcja" młodszy z lwiątek zaczął się dyskretnie wycofywać.
Zeszli na sawannę. Choć trawa była jeszcze mokra od porannej rosy, już wyczuwało się zapowiedź gorącego dnia.
- Co widzicie? - spytał Jasiri, gdy zatrzymali się nieopodal stada gazel.
- Śniadanie - odparli zgodnie bracia, oblizując się łakomie.
- Tak, my potrzebujemy roślinożerców do jedzenia. Gdyby nagle wszystkie wyginęły, umarlibyśmy z głodu lub zaczęlibyśmy walczyć z innymi mięsożercami, co zaburzyłoby odwieczną harmonię. A do czego one potrzebują nas?
Tym razem odpowiedzi nie było.
- Gdy umrzemy, wyrośnie na nas trawa, którą zjedzą roślinożercy - wyjaśnił Jasiri. - W ten sposób i my przydajemy się im. Każdy jest tak samo ważny, każdy ma swoje miejsce w Kręgu Życia. No dobrze, na dzisiaj koniec lekcji, zobaczcie, to chyba wujek Tabris i Dhambi?
Lwiątka odwróciły się we wskazanym kierunku i rzuciły się w ich stronę.
- Cześć, Dhambi! - wrzasnęli i jednocześnie wpadli na kuzyna.
Syn Tabrisa zniósł powitalne czułości ze stoickim spokojem. Nieczęsto bawił się z książętami, bo zazwyczaj w zupełności wystarczało im własne towarzystwo. Większość czasu Dhambi spędzał z rodzicami, więc zgadzał się na każdą zabawę z kuzynami.
- Hej, podduszanie to chyba nienajlepszy pomysł - skarcił synów Jasiri, ale Tabris odciągnął go od maluchów.
- Gdybyś wiedział, co my wyprawialiśmy z Uri, gdy byliśmy w ich wieku... - Pokręcił teatralnie głową jasny lew. - Nie martw się, chyba się nie pomordują, możemy zostawić ich samych.
Oba lwy skierowały się powolnym krokiem w stronę Lwiej Skały, pogrążając się w jakiejś nudnej, dorosłej rozmowie.
***
Mirembe też wstała dość wcześnie. Nie mogła spać, bo była bardzo podekscytowana. I trochę się bała - tego dnia postanowiła zagadać do Huzuniego.
Kopa i Vitani byli najlepszymi rodzicami pod słońcem, reszta stada również była wspaniała, ale Mirembe potrzebowała kogoś w swoim wieku, kogoś, z kim mogłaby rozmawiać, śmiać się i płakać. Przyjaciela.
"Kogoś, komu mogłabym powiedzieć, że król Kovu zginął przeze mnie" pomyslała. Tajemnica bardzo jej ciążyła, wiedziała, że gdyby powiedziała o swojej głupocie rodzicom, bardzo by się zdenerwowali i ukarali ją. Jak najbardziej słusznie, ale... chyba nie zniosłaby ich rozczarowania, że ich córka wyrosła na taką durną lwicę.
Huzuni zainteresował ją od początku, gdy Jasiri oznajmił, że przyjmuje go do stada. Milczący lew, ale dobrze umięśniony i wyrośnięty jak na swój wiek wydawał się idealnym kandydatem na powiernika. Tylko najpierw trzeba go było poznać.
Mirembe dość szybko znalazła szukanego osobnika na tyłach Lwiej Skały. Leżał z przymkniętymi oczami i nie wyglądał na zainteresowanego otaczającym go krajobrazem. Nie zareagował nawet gdy lwica była już całkiem blisko.
- Eee... cześć - powiedziała nieśmiało.
Lew otworzył powoli oczy i obdarzył ją przeciągłym spojrzeniem.
- Cześć - burknął w końcu.
- Mam na imię Mirembe, a ty jesteś Huzuni, prawda? - Ponieważ nie było żadnej reakcji, mówiła dalej, coraz szybciej i bardziej nieskładnie. - Wiesz, jesteś nowy na Lwiej Ziemi, na pewno nie do końca się jeszcze orientujesz co i jak, ja mieszkam tu prawie od urodzenia, więc jeśli coś, to wiesz, ja...
Trochę się zgubiła i zapanowało niezręczne milczenie. Huzuni gapił się na nią a ona w ziemię.
- Nie - powiedział dobitnie po kilku minutach.
- Co "nie"? - zdziwiła się, mając nadzieję, że głos nie drży jej aż tak bardzo jak myślała.
- Nie potrzebuję twojej pomocy. Doskonale poradzę sobie sam.
- Ale gdybyś jednak potrzebował, wiesz, gdzie mnie szukać. - Postanowiła zmienić strategię, bo obecna działała raczej średnio. - Ja też straciłam rodziców. Byłam wtedy bardzo mała, więc tego nie pamiętam, ale to wciąż boli. Ty straciłeś ojca, myślę, że przeżywamy coś podobnego.
Czekała na coś w stylu "Przykro mi". Mogłaby wtedy uronić łzę lub dwie i łamiącym się głosem odpowiedzieć, że to przecież nie jego wina - to jego ojciec zabił jej rodziców, ale o tym nie zamierzała wspominać.
Ale Huzuni nie powiedział nic. Milczeli tak dość długą chwilę. Mirembe nie wiedziała, co powinna zrobić - zostać jeszcze czy już odejść? Miała wrażenie, że jej obecność wybitnie przeszkadza lwu.
Kłopotliwą sytuację przerwała Vitani.
- Mirembe, chodźmy na twoją lekcję! - zawołała starsza lwica, kierując się w stronę córki.
Lwiczka była gotowa w tej chwili śpiewać peany pochwalne na cześć matki. Zwykle sprzeciwiała się lekcjom polowania, bo umiała to już lepiej niż niejedna dorosła lwica, ale w tej chwili natychmiast zerwała się.
- Teraz muszę iść z mamą polować, ale gdybyś czegoś ode mnie chciał, w każdej chwili chętnie ci pomogę, pa pa! - rzuciła w biegu i, czerwona jak piwonia, podbiegła do Vitani.
Huzuni nie raczył się nawet pożegnać.
"Cóż, przynajmniej pierwsze lody zostały przełamane" przekonywała się Mirembe, skradając się cicho do niewielkiej zebry "Następnym razem może już być tylko lepiej".
***
Huzuni długo patrzył za oddalającymi się lwicami. Spóścił je z oka, gdy stały się już małymi kropkami na horyzoncie. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas nieświadomie wyciągał i chował pazury. Ze złością drapnął w jakąś skałkę, pozostawiając na niej głębokue bruzdy.
"Głupi dzieciak" pomyślał z pogardą o Mirembe. Zauważył oczywiście jej czerwienienie się i nieskładną mowę, jej onieśmielenie tylko wzmagało jego niechęć.
Wszyscy Lwioziemcy byli naiwni i słabi. Tak po prostu uwierzyli, że nie ma złych zamiarów, przyjęli do stada jak swojego? Śmiechu warte. Tylko niewielka grupka pod wodzą lwa o dwukolirowej grzywie wciąż pozostawala nieufna, ale to była zdecydowanie mniejszość.
"Może i zabiję również tego Tabrisa?" uśmiechnął się leniwie "Ciekawe, jak zareagowaliby ci wszyscy naiwniacy, gdyby dowiedzieli się, że to ja wykończyłem ich ukochanego króla Kovu?".
W Górskim Stadzie, gdzie się wychowywał, ceniono zupełnie inne wartości, tam liczyła się podejrzliwość, spryt i upór. Słabi po prostu ginęli, nikt za nimi zbytnio nie płakał - takie elementy nie były potrzebne. Huzuni nie znał swojej matki, ale ojciec, Alvar, od maleńkości wpajał mu odpowiednie postawy. To on był teraz górą, wodził za nos tych głupich Lwioziemców jak tylko chciał. Może i nie był swoim ojcem, ale zrobi wszystko, by być takim jak on.
- Huzuni! - Usłyszał nagle koło siebie jakiś cienki głosik.
Lew wzdrygnął się lekko. Miał ochotę wrzasnąć "Co znowu!?", zamiast tego powiedział uprzejmie:
- Taaak?
Naprzeciw niego stały trzy lwiątka. Wiedział, że dwa identyczne to lwioziemscy książęta, trzeci, stojący nieco z tyłu, był chyba synem tego o dwukolorowej grzywie, bo miał identyczne jak on pędzelki na końcu uszu.
- Huzuni, pobawisz się z nami? - spytał jeden z królewskich synów.
"Jeszcze czego" fuknął lew.
- Nie, nie znam się na zabawach - odparł najbardziej kulturalnie jak tylko potrafił.
- Wyścigi są fajne. Kto ostatni przy Rzece Granicznej, ten pawiani tyłek! - Drugi z książąt nie tracił entuzjazmu. - To fajna zabawa.
Huzuni musiał przyznać, że perspektywa była kusząca - dwa nieszczęśliwe wypadki, jeden z królewskich synów topi się w rzece, drugi skręca kark podczas biegu... Nie, za wcześnie na zemstę, musi być cierpliwy.
- Niestety - westchnął z udawanym żalem. - Właśnie wczoraj skręciłem łapę, nie mogę biegać. - Pomachał teatralnie "chorą" kończyną i skrzywił się boleśnie.
Miał nadzieję, że tym razem maluchy się odczepią, bo zrobiły zawiedzione miny. Ale ten z pędzelkami miał jeszcze jeden pomysł.
- A może opowiesz nam jakąś bajkę? - spytał nieśmiało. - Pochodzisz z bardzo daleka, na pewno znasz jakieś ciekawe historie.
- Tak, prosimy! - I książętom spodobał się ten pomysł.
- No dobrze, ale tylko jedną, a potem dacie mi spokój, tak?
Lwiątka entuzjastycznie pokiwały łebkami
- No więc... bardzo daleko, w małym stadzie, mieszkał ogromny czarny lew...
- I co z nim? - Zainteresował się natychmiast jeden z bliźniaków.
- Był bardzo potężny, wszyscy się go bali, bo każdego potrafił pokonać....
- Co dalej?
- I nic, bo lew, w końcu zdechł, jak wszyscy kiedyś. Koniec bajki. - Huzuni z satysfakcją patrzył na osłupiałe miny lwiątek. Przez dobrą chwilę żadne z nich się nie poruszyło. Książęta wyglądali na zafascynowanych, ten trzeci na przerażonego.
- Ta bajka była bardzo... ciekawa - powiedział jeden z książąt. - Nasi rodzice nie opowiadają nam takich. Szkoda, że to Mirembe jest naszą opiekunką, a nie ty. Byłoby fajnie.
Huzuni poczuł, jakby dostał nagle na własność kawał świeżego, jeszcze ociekającego krwią mięsa.
- Mirembe was pilnuje? - spytał, z trudem ukrywając ekscytację. - Jak często?
- Zawsze, gdy nasi rodzice mają coś ważnego do roboty, czyli prawie codziennie.
"Więc może znajomość z nią nie okaże się tak całkowicie bez sensu" Huzuni był już myślami zupełnie gdzie indziej, daleko od maluchów i całej Lwiej Ziemi "Jeśli tylko zdobędę jej zaufanie, co będzie nadzwyczaj łatwe, na pewno mi się przyda".
-----------------------
No i w końcu lwiątka wystąpiły jako pełnoprawni bohaterowie, a nie tobołki trzymane przez innych. Po... 6 rozdziałach od narodzin? Trochę się na swój udział naczekały, ale mam nadzieję, że je polubicie :).
Jak myślicie, co planuje Huzuni?
Fajny rozdział :) Mam nadzieję, że Huzuni pod wpływem znajomości z Mirembe z czasem się zmieni. Już polubiłam Kubwę, Chakę i Dhambiego.
OdpowiedzUsuńŚwietna notka. Oby Huzuni zmienił się i nie zrobił nic złego. Notka jest bardzo ciekawa i czekam na next.
OdpowiedzUsuńZ chęcią powiedziała bym że Huzuni się zmieni, ale... No własnie wtedy czy nie było by a kolorowo? zauważyłam że również jak ja nie przepadasz za przesłodzonymi historyjkami i ciągle musi się coś dziać. Ale wątpię aby młody poszedł w ślady ojca, nie... to by było zbyt proste. Podejrzewam że zamiast on się zmienić pod wpływem Mirembe, to własnie ona się zmieni. W końcu oboje są winni śmierci Kovu mimo iż ona tylko pośrednio. Huzuni jest młody i niedoświadczony, pała żądzą zemsty. I to własnie ona go nakręca, cos się stanie i to pewne. Moje podejrzenia są trochę niepewne i z pewnego punku widzenia nierealne, ale podejrzewam że razem z Mirembe zrobią cos złego, ale może im to wybaczą? No sam nie wiem, to tylko moje teorie niczym nie poparte. A tak ogólnie to bardzo jestem ciekawa co się dalej stanie :) Co do maluchów: Chaka wydaje się bardziej żywiołowy i szczerze według mnie bardziej pasował by na króla, Kubwa no cóż ciężko mi określić ale niezbyt przypadł ni do gustu, wydaje się poważny i to za bardzo, Dhambi wygląda mi na takiego inteligencika, błyskotliwy, mądry ale również pełen życia w przyszłości widziała bym go jako doradcę króla (ale nie wybiegajmy w przyszłość). najbardziej polubiłam Chakę nie wiem dlaczego. Jasari mądrze postąpił w związku z "czarną plamą" w końcu jak jest coś zakazane to kusi :) Rozdział mega mi się podobał i ze zniecierpliwieniem czekam następnego :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Świetny rozdział. Fajnie, że lwiątka już wystąpiły jako pełnoprawni bohaterowie. Fajnie też, że są do siebie tak przywiązani. Chaka jest moim zdaniem fajniejszy. Oczyywiście Kubwa też jest super, ale moim zdaniem trochę za poważny jak dorosły lew. Dhambi mi się najbardziej ze wszystkich lwiątek podoba. Jest taki... jakby to powiedzieć... no taki mega jak dla mnie. Dobrze, że Jasiri powiedział, że Chaka i Kubwa mogą chodzić na Złą Ziemię i Cmentarzysko Słoni. Choć to może się źle skończyć... jeżeli bliźniacy pójdą na np. Złą Ziemię jakaś nieznajona lwica ze Złej Ziemi mogłaby zabić książęta. Ale to tylko moje podejrzenia. Chyba, że Damu i reszta lwic już się wyprowadzili... nie wiem. Huzuni chyba dokona zemsty. Tak mu się zdaje. Oby Mirembe nie chciała go za partnera. Mógłby na nią źe wpłynąć. Albo dobrze jak Kiara zmieniła Kovu. No nie wiem. Czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńTak jak myślałam, coś dzieje się pomiędzy Mirembe a Huzunim. Jestem bardzo ciekawa ich dalszej znajomości. Lwiątka są ze sobą na razie bardzo zgodne, ale myślę, że to nie potrwa długo, nigdy pomiędzy rodzeństwem codziennie nie jest kolorowo, przynajmniej w większości. Byłoby fajnie gdyby Chaka poszedł w ślady Skazy :)
OdpowiedzUsuńŚwietna nocia. Ciesze się że wszystko wraca do normy po śmierci Kovu. Szkoda mi bardzo go. Mam nadzieje że następny rozdział już niedługo.
OdpowiedzUsuńCiekawe co Huzuni kombinuje... Nie wygląda to dobrze, ale bardzo go polubiłam, jest taki tajemniczy. :) No i kocham złe lwy. :)
OdpowiedzUsuń