Następne dni mijały Lwioziemcom w gorączkowej i pełnej oczekiwania atmosferze. Już wcześniej wiedziano, oczywiście, że Alvar nie zniknie pokojowo w mrokach niepamięci z podkulonym ogonem, ale dopiero niedawna opowieść Kopy uzmysłowiła wszystkim, jak bliskie jest niebezpieczeństwo. Sytuacji nie pomagał fakt, że lwy, nie mając żadnych pewnych informacji, przekazywały innym pogłoski lub fakty przez siebie wymyślone. W rezultacie na sawannie przez kilka dni panowało ogólne przekonanie, że miliony skrzydlatych i ziejących ogniem lwów prowadzone przez dwie bestie z piekła rodem są tuż pod Lwią Skałą.
Ale nic się nie działo. Po krótkiej naradzie z rodziną król Kovu podzielił całe stado w pary, tak, by o każdej porze dnia i nocy któraś z nich patrolowała granice Lwiej Ziemi i w razie dostrzeżenia jakiegokolwiek niebezpieczeństwa naychmiast o tym raportowała. Większe grupki wysyłano dalej, w poszukiwaniu innych lwich stad, by opowiadać o planie Alvara i prosić o wsparcie na przyszłość.
Pewnego mglistego i wietrznego poranka, tuż po wschodzie słońca, patrol na południowej granicy przypadł w udziale Uri i Jui. Obie lwice szły nieśpiesznie, rozglądając się czujnie po suchym podłożu. Teren ten stanowił naturalną granicę pomiędzy pustynią a Lwią Ziemią, soczysta trawa przemieniała się stopniowo w nieliczne suche badyle, a żyzna brązowa gleba w spękaną skałę. Powietrze stawało się cięższe, czuć w nim było pustynny żar czekający na zbłąkanych wędrowców za kilkaset kroków.
- Niech ten Alvar i Jaanvar lepiej trzymają się od nas z daleka, bo ja im osobiście łapy z futra poobdzieram - burknęła Uri, kopiąc wściekle jakiś kamień, który potoczył się leniwie kilka metrów i znów znieruchomiał na kolejne lata.
Jua zerknęła ciekawie na koleżankę. Uri rzadko wpadała w tak ponury nastrój, jednak gdy już to następowało, najlepiej było nie odzywać się i po prostu dać jej sie wygadać.
- No bo zobacz, Juo - kontynuowała księżniczka, niezrażona wcale brakiem odpowiedzi. - Co my teraz robimy? Łazimy nie wiadomo gdzie i po co, a mogłybyśmy zajmować się teraz naszymi maluchami, inne lwice są wspaniałymi opiekunkami, ale mama to jednak mama. A jeśli bedą miały przez to w przyszłości traumę?
Jua pokiwała głową. O tak dramatycznej wizji przyszłości nie myślała, ale ogólnie zgadzała się z kremową lwicą. Lwiątka zaczęły poznawać świat, wychodząc nieporadnie z łap opiekunów, powinny być teraz z nimi.
- Rozkaz to rozkaz - mruknęła niechętnie.
Uri przewróciła tylko oczami, wystawiła Jui język, gdy ta nie patrzyła i dalej szły w całkowitym milczeniu, każda pogrążona we własnych myślach.
- No to juz chyba możemy wraaacać. - Przeciągnęła się z ulgą brązowa lwica, gdy słońce stało już wysoko na horyzoncie, przypiekając futra niemiłosiernie.
- Tak, chyba... Hej, popatrz tam! - Obie zastygły w pół kroku, patrząc we wskazanym przez Uri kierunku.
Od strony pustyni zbliżała się do nich spora grupa, chyba lwów. Przez dużą odległość i latający w powietrzu pył nie dało się nic więcej ustalić.
- Powinnyśmy natychmiast biec zameldować o tym na Lwią Skałę - szepnęła Jua, choć nie było najmniejszej szansy, że obcy ją usłyszą. - Co, jeśli to stado Alvara?
Uri stała niezdecydowana, przestępując z łapy na łapę. Tak, powinny natychmiast uciekać, we dwie nic nie zdziałają, jeśli tamci mają złe zamiary, mimo to tamci wydawali się jej dziwnie znajomi, zwlekała.
- To Złote Stado! - wykrzyknęła z niekłamaną ulgą, gdy rozpoznała przybyszów.
Rzeczywiście, na samym przedzie szła dumnym krokiem Kelpie, za nią Baridi z Joto, a jeszcze dalej kilkanaście jasnych lwic.
- Uri, Jua! Jak miło was widzieć. Może niekoniecznie w takich okolicznościach, ale jednak. - Joto pierwsza dobiegła do koleżanek i w odpowiedzi na ich pytające spojrzenia wyjaśniła. - Słyszeliśmy od innych stad, że mają was zaatakować te lwy, które wybiły większość naszych, chcemy wam pomóc.
- Dziękujemy, każdy się przyda. - Uri przytuliła serdecznie koleżankę, ale coś jej nie pasowało, Joto stanowczo powiększyła swoje rozmiary od ostatniego spotkania. - Czy ty... jesteś w ciąży?
- Mówiłem jej, że powinna trzymać się od tej walki z daleka. - Baridi stanął obok partnerki, nie mniej ponury niż zwykle. - Nie wybaczę sobie ani wam, jeśli straci nasze lwiątko.
- Jak mogłabym siedzieć gdzieś spokojnie na pustyni, wiedząc, że wy tu dajecie popalić tym paskudom? - oburzyła się Joto. Baridi już otworzył usta, by kontynuować dawno zaczęty spór, ale Uri, widząc co się święci, wcięła się w dyskusję:
- Oczywiście, że nie będziesz w tym stanie walczyć, Joto. Chodźcie wszyscy na Lwią Skałę, tam coś zjecie i porozmawiamy.
Stado, skuszone chyba najbardziej perspektywą pysznego posiłku, ruszyła do siedziby tutejszych władców.
***
Mirembe przypadła rola niańki dla lwiątek. Z Dhambim nie było źle, pochrapywał sobie przykładnie w jej łapach, za to mali książęta za wszelką cenę postanowili wyrwać się spod jej opieki i popełznąć nieporadnie w dal. Jednym uchem słuchała więc rozmów dorosłych, łapiąc przy tym uciekające lwiątka.
Wieczorem obydwa stada - Złote i Lwiej Ziemi - rozsiadły się wygodnie u podnóża Lwiej Skały i rozpoczęły poważną, ale cichą rozmowę o obecnej sytuacji. Choć Mirembe bardzo się starała, do jaskini, gdzie była wraz z maluchami, dolatywały tylko mało jej mówiące strzępki zdań.
Lwiczka była niespokojna, ze zniecierpliwieniem obserwowała chowające się za szczytem Kilimandżaro słońce.
"Dlaczego ja nie mogę z nimi siedzieć i rozmawiać?" pomyślała naburmuszona "Jestem już duża, a poza tym ta sprawa dotyczy również mnie".
Nagle wstała gwałtownie, jakby nie mogła już dłużej czekać. Popatrzyła niezdecydowana na lwiątka - co zrobić z nimi?
- Zostańcie tu i ani kroku poza jaskinię, jasne? - powiedziała surowo. Maluchy miauknęły cicho, co mogło równie dobrze oznaczać zgodę lub jej brak.
Mimo to wyszła z groty i skierowała się w stronę dorosłych lwów. Z początku nikt jej nie zauważył, usiadła więc cicho koło Vitani i z ciekawością wsłuchała się w rozmowę.
- ... nie wiemy nawet, iloma lwami dysponuje Alvar, jak ich wyszkolono i w jakiej są kondycji, to głupota wychodzić im naprzeciw, będziemy łatwym celem - mówił król Kovu. Ton jego głosu brzmiał zdecydowanie, choć rozpaczliwe spojrzenia posyłane Kiarze mówiły co innego.
- Ale jeśli zostaniemy na tej skale, mogą...
- Co tu tu robisz, Mirembe? Powinnaś pilnować lwiątka w jaskini. - Małą w końcu dostrzegł Kopa i patrzył teraz na nią, groźnie marszcząc brwi.
Mirembe nabrała głęboko powietrza. Teraz była odpowiednia pora.
- Chcę walczyć - oznajmiła głośno i dobitnie.
Lwy przerwały dyskusję i ze zdziwieniem popatrzyły na nią.
- Co? - spytała dość mało inteligentnie Uri.
Mirembe zmieszała się. Gapiło się na nią całe lwioziemskie stado oraz kilkanaście lwów ze Złotego Stada, widocznie niezadowolonych z przerwanej dyskusji.
- Chcę walczyć - powtórzyła Mirembe i, na wszelki wypadek, uściśliła. - Chcę walczyć z Jaanvarem i Alvarem, oni zabili moich prawdziwych rodziców, zemszczę się.
- Nie ma mowy - odparła natychmiast Vitani, rzucając jej groźne spojrzenie. - Nie miałaś jeszcze nawet swojego pierwszego polowania, jesteś zdecydowanie za mała, by tak się narażać.
Mirembe otworzyła usta i natychmiast je zamknęła. Oni nic nie rozumieli, jak miała im wyjaśnić, że jest to dla niej bardzo ważne, przecież nie chodzi o jakiś chwilowy kaprys, chodzi o morderców jej rodziny!
- Jestem już wystarczająco duża, umiem polować. A poza tym. - Wskazała łapą na siedzących koło Kovu Tavu i Viko. - Oni będą walczyć, tak? A są już starzy, nie mają szans w walce.
- Mirembe! To zupełnie co innego, oni sami podjęli decyzję, że nie chcą przyglądać się biernie bitwie.
- Bylibyśmy zaszczyceni, mogąc walczyć za naszą rodzinę. - Viko pochyliła z szacunkiem głowę przed Kovu, na co ten uśmiechnął się do niej ciepło.
- A poza tym - dodał Kopa - Polowanie to nie to samo co walka, koniec dyskusji, wracaj do lwiątek.
Odwrócił się od niej, a stado natychmiast wróciło do rozmowy, przestając zwracac na nią uwagę. Mirembe jeszcze chwilę postała w miejscu, po czym powlokła się smętnie do jaskini.
- Ja wam jeszcze pokażę - mruknęła pod nosem, zgarniając do kupy Kubwę, Chakę i Dhambiego.
***
- Uri, chodź tu na chwilę.
Księżniczka odwróciła się niechętnie. Co znowu? Po całym dniu bieganiny miała już tylko ochotę zwinąć się w kłębek z Jasirim i lwiątkami i zasnąć. Większość lwów poszło już spać do głównej jaskini, przed Lwią Skałą zostali tylko Kovu i Kiara. Uri podeszła do nich niechętnie.
- Przejdźmy się - zaproponował Kovu i, widząc skwaszoną minę córki, dodał zachęcająco. - Jasiri doskonale poradzi sobie sam przez pięć minut z lwiątkami, więź ojciec-syn jest bardzo ważna, nie możesz im tego uniemożliwiać.
- Ale ja wcale nie... - mruknęła Uri, ale tylko pokręciła głową, nie wdając się w dalsze tłumaczenia. To zdecydowanie nie był jej dzień. - No dobrze, przejdźmy się, ale tylko kawałeczek.
Cała trójka skierowała się powoli w stronę wodopoju. Uri wciągnęła głęboko do płuc wieczorne powietrze pachnące tysiącami zapachów. Humor natychmiast jej się poprawił. Przypomniała sobie jak, gdy była jeszcze całkiem mała, wybierali się czasem na takie spaceru, bawiąc się i oglądając gwiazdy przy okazji.
Pewnego mglistego i wietrznego poranka, tuż po wschodzie słońca, patrol na południowej granicy przypadł w udziale Uri i Jui. Obie lwice szły nieśpiesznie, rozglądając się czujnie po suchym podłożu. Teren ten stanowił naturalną granicę pomiędzy pustynią a Lwią Ziemią, soczysta trawa przemieniała się stopniowo w nieliczne suche badyle, a żyzna brązowa gleba w spękaną skałę. Powietrze stawało się cięższe, czuć w nim było pustynny żar czekający na zbłąkanych wędrowców za kilkaset kroków.
- Niech ten Alvar i Jaanvar lepiej trzymają się od nas z daleka, bo ja im osobiście łapy z futra poobdzieram - burknęła Uri, kopiąc wściekle jakiś kamień, który potoczył się leniwie kilka metrów i znów znieruchomiał na kolejne lata.
Jua zerknęła ciekawie na koleżankę. Uri rzadko wpadała w tak ponury nastrój, jednak gdy już to następowało, najlepiej było nie odzywać się i po prostu dać jej sie wygadać.
- No bo zobacz, Juo - kontynuowała księżniczka, niezrażona wcale brakiem odpowiedzi. - Co my teraz robimy? Łazimy nie wiadomo gdzie i po co, a mogłybyśmy zajmować się teraz naszymi maluchami, inne lwice są wspaniałymi opiekunkami, ale mama to jednak mama. A jeśli bedą miały przez to w przyszłości traumę?
Jua pokiwała głową. O tak dramatycznej wizji przyszłości nie myślała, ale ogólnie zgadzała się z kremową lwicą. Lwiątka zaczęły poznawać świat, wychodząc nieporadnie z łap opiekunów, powinny być teraz z nimi.
- Rozkaz to rozkaz - mruknęła niechętnie.
Uri przewróciła tylko oczami, wystawiła Jui język, gdy ta nie patrzyła i dalej szły w całkowitym milczeniu, każda pogrążona we własnych myślach.
- No to juz chyba możemy wraaacać. - Przeciągnęła się z ulgą brązowa lwica, gdy słońce stało już wysoko na horyzoncie, przypiekając futra niemiłosiernie.
- Tak, chyba... Hej, popatrz tam! - Obie zastygły w pół kroku, patrząc we wskazanym przez Uri kierunku.
Od strony pustyni zbliżała się do nich spora grupa, chyba lwów. Przez dużą odległość i latający w powietrzu pył nie dało się nic więcej ustalić.
- Powinnyśmy natychmiast biec zameldować o tym na Lwią Skałę - szepnęła Jua, choć nie było najmniejszej szansy, że obcy ją usłyszą. - Co, jeśli to stado Alvara?
Uri stała niezdecydowana, przestępując z łapy na łapę. Tak, powinny natychmiast uciekać, we dwie nic nie zdziałają, jeśli tamci mają złe zamiary, mimo to tamci wydawali się jej dziwnie znajomi, zwlekała.
- To Złote Stado! - wykrzyknęła z niekłamaną ulgą, gdy rozpoznała przybyszów.
Rzeczywiście, na samym przedzie szła dumnym krokiem Kelpie, za nią Baridi z Joto, a jeszcze dalej kilkanaście jasnych lwic.
- Uri, Jua! Jak miło was widzieć. Może niekoniecznie w takich okolicznościach, ale jednak. - Joto pierwsza dobiegła do koleżanek i w odpowiedzi na ich pytające spojrzenia wyjaśniła. - Słyszeliśmy od innych stad, że mają was zaatakować te lwy, które wybiły większość naszych, chcemy wam pomóc.
- Dziękujemy, każdy się przyda. - Uri przytuliła serdecznie koleżankę, ale coś jej nie pasowało, Joto stanowczo powiększyła swoje rozmiary od ostatniego spotkania. - Czy ty... jesteś w ciąży?
- Mówiłem jej, że powinna trzymać się od tej walki z daleka. - Baridi stanął obok partnerki, nie mniej ponury niż zwykle. - Nie wybaczę sobie ani wam, jeśli straci nasze lwiątko.
- Jak mogłabym siedzieć gdzieś spokojnie na pustyni, wiedząc, że wy tu dajecie popalić tym paskudom? - oburzyła się Joto. Baridi już otworzył usta, by kontynuować dawno zaczęty spór, ale Uri, widząc co się święci, wcięła się w dyskusję:
- Oczywiście, że nie będziesz w tym stanie walczyć, Joto. Chodźcie wszyscy na Lwią Skałę, tam coś zjecie i porozmawiamy.
Stado, skuszone chyba najbardziej perspektywą pysznego posiłku, ruszyła do siedziby tutejszych władców.
***
Mirembe przypadła rola niańki dla lwiątek. Z Dhambim nie było źle, pochrapywał sobie przykładnie w jej łapach, za to mali książęta za wszelką cenę postanowili wyrwać się spod jej opieki i popełznąć nieporadnie w dal. Jednym uchem słuchała więc rozmów dorosłych, łapiąc przy tym uciekające lwiątka.
Wieczorem obydwa stada - Złote i Lwiej Ziemi - rozsiadły się wygodnie u podnóża Lwiej Skały i rozpoczęły poważną, ale cichą rozmowę o obecnej sytuacji. Choć Mirembe bardzo się starała, do jaskini, gdzie była wraz z maluchami, dolatywały tylko mało jej mówiące strzępki zdań.
Lwiczka była niespokojna, ze zniecierpliwieniem obserwowała chowające się za szczytem Kilimandżaro słońce.
"Dlaczego ja nie mogę z nimi siedzieć i rozmawiać?" pomyślała naburmuszona "Jestem już duża, a poza tym ta sprawa dotyczy również mnie".
Nagle wstała gwałtownie, jakby nie mogła już dłużej czekać. Popatrzyła niezdecydowana na lwiątka - co zrobić z nimi?
- Zostańcie tu i ani kroku poza jaskinię, jasne? - powiedziała surowo. Maluchy miauknęły cicho, co mogło równie dobrze oznaczać zgodę lub jej brak.
Mimo to wyszła z groty i skierowała się w stronę dorosłych lwów. Z początku nikt jej nie zauważył, usiadła więc cicho koło Vitani i z ciekawością wsłuchała się w rozmowę.
- ... nie wiemy nawet, iloma lwami dysponuje Alvar, jak ich wyszkolono i w jakiej są kondycji, to głupota wychodzić im naprzeciw, będziemy łatwym celem - mówił król Kovu. Ton jego głosu brzmiał zdecydowanie, choć rozpaczliwe spojrzenia posyłane Kiarze mówiły co innego.
- Ale jeśli zostaniemy na tej skale, mogą...
- Co tu tu robisz, Mirembe? Powinnaś pilnować lwiątka w jaskini. - Małą w końcu dostrzegł Kopa i patrzył teraz na nią, groźnie marszcząc brwi.
Mirembe nabrała głęboko powietrza. Teraz była odpowiednia pora.
- Chcę walczyć - oznajmiła głośno i dobitnie.
Lwy przerwały dyskusję i ze zdziwieniem popatrzyły na nią.
- Co? - spytała dość mało inteligentnie Uri.
Mirembe zmieszała się. Gapiło się na nią całe lwioziemskie stado oraz kilkanaście lwów ze Złotego Stada, widocznie niezadowolonych z przerwanej dyskusji.
- Chcę walczyć - powtórzyła Mirembe i, na wszelki wypadek, uściśliła. - Chcę walczyć z Jaanvarem i Alvarem, oni zabili moich prawdziwych rodziców, zemszczę się.
- Nie ma mowy - odparła natychmiast Vitani, rzucając jej groźne spojrzenie. - Nie miałaś jeszcze nawet swojego pierwszego polowania, jesteś zdecydowanie za mała, by tak się narażać.
Mirembe otworzyła usta i natychmiast je zamknęła. Oni nic nie rozumieli, jak miała im wyjaśnić, że jest to dla niej bardzo ważne, przecież nie chodzi o jakiś chwilowy kaprys, chodzi o morderców jej rodziny!
- Jestem już wystarczająco duża, umiem polować. A poza tym. - Wskazała łapą na siedzących koło Kovu Tavu i Viko. - Oni będą walczyć, tak? A są już starzy, nie mają szans w walce.
- Mirembe! To zupełnie co innego, oni sami podjęli decyzję, że nie chcą przyglądać się biernie bitwie.
- Bylibyśmy zaszczyceni, mogąc walczyć za naszą rodzinę. - Viko pochyliła z szacunkiem głowę przed Kovu, na co ten uśmiechnął się do niej ciepło.
- A poza tym - dodał Kopa - Polowanie to nie to samo co walka, koniec dyskusji, wracaj do lwiątek.
Odwrócił się od niej, a stado natychmiast wróciło do rozmowy, przestając zwracac na nią uwagę. Mirembe jeszcze chwilę postała w miejscu, po czym powlokła się smętnie do jaskini.
- Ja wam jeszcze pokażę - mruknęła pod nosem, zgarniając do kupy Kubwę, Chakę i Dhambiego.
***
- Uri, chodź tu na chwilę.
Księżniczka odwróciła się niechętnie. Co znowu? Po całym dniu bieganiny miała już tylko ochotę zwinąć się w kłębek z Jasirim i lwiątkami i zasnąć. Większość lwów poszło już spać do głównej jaskini, przed Lwią Skałą zostali tylko Kovu i Kiara. Uri podeszła do nich niechętnie.
- Przejdźmy się - zaproponował Kovu i, widząc skwaszoną minę córki, dodał zachęcająco. - Jasiri doskonale poradzi sobie sam przez pięć minut z lwiątkami, więź ojciec-syn jest bardzo ważna, nie możesz im tego uniemożliwiać.
- Ale ja wcale nie... - mruknęła Uri, ale tylko pokręciła głową, nie wdając się w dalsze tłumaczenia. To zdecydowanie nie był jej dzień. - No dobrze, przejdźmy się, ale tylko kawałeczek.
Cała trójka skierowała się powoli w stronę wodopoju. Uri wciągnęła głęboko do płuc wieczorne powietrze pachnące tysiącami zapachów. Humor natychmiast jej się poprawił. Przypomniała sobie jak, gdy była jeszcze całkiem mała, wybierali się czasem na takie spaceru, bawiąc się i oglądając gwiazdy przy okazji.
"To były czasy" westchnęła w duchu i przyrzekła sobie, że i jej dzieci będą miały podobne, miłe wspomnienia.
- To o co chodzi? - spytała, gdy na horyzoncie majaczył już wodopój, a żadne z pary królewskiej nie kwapiło się do wyjaśnień.
Królowa chrząknęła zakłopotana.
- Czy bardzo ci zależy, żeby rządzić Lwią Ziemią?
Uri przystanęła. Co to za pytanie? Nigdy się nad tym nie zastanawiała, od maleńkości była przygotowywana do tej roli, tak miało być i już. Nakazywano szacunek wszystkim zwierzętom bez wyjątku, opowiadano o mądrych Wielkich Władcach z Przeszłości, ale nigdy nie pytano o zdanie.
- Nie wiem - przyznała szczerze Uri. - Chyba tak. Co innego mogłabym robić?
Doszli do wodopoju, pustego o tej porze, nie licząc niewielkiej gromady parzystokopynych, które uciekły w popłochu na widok lwów.
- Mogłabyś zostać, na przykład, świetną lwicą polującą, zwiadowczynią lub kimś w tym rodzaju. Nigdy o tym nie myślałaś? - Kiara nachyliła się i zaczęła chłeptać wodę.
Coś tu zdecydowanie było nie tak. Uri postanowiła zagrać w otwarte karty.
- Nie, chcę być królową - rzekła twardo. - O co chodzi?
Kovu westchnął ciężko i popatrzył na Kiarę z miną "no i czego tyś się spodziewała?". Po krótkiej chwili milczenia wyjaśnił:
- Wiesz, że władza miała przypaść pierwotnie w udziale Kopie, prawda? To on, jako starszy, był przygotowywany do roli króla, twoja matka otrzymała tę rolę tylko dlatego, że Kopę uznano oficjalnie za zmarłego. Teraz, gdy powrócił, może upomnieć się o tron, a my nie potrzebujemy kolejnych problemów.
Uri poczuła się, jakby ktoś wylał na nią kubeł lodowatej wody. Ale jak to, jej rodzice mieliby tak po prostu oddać tron komuś innemu, w sumie obcemu? Nigdy nie zostałaby królową Lwiej Ziemi, a Kubwa królem? Poczuła się oszukana, choć głosik rozsądku podpowiadał jej, że Kovu i Kiara postępują bardzo rozsądnie. Zignorowała go kompletnie, to nie był czas ani pora na racjonalne dyskusje.
- Dziadek Simba przekazał władzę wam. - Z trudem hamowała emocje, chciała im wykrzyczeć prosto w twarze, co sądzi o tak głupim pomyśle. - Sądził, że będziecie dobrymi królami, skąd możecie wiedzieć, jak będzie rządził Kopa? Wydaje się miły, lubię go, ale nie sądzę, by był lepszy od was. Poza tym kto byłby jego następcą? On i ciocia są już chyba za starzy na własne potomstwo, Tabris go nienawidzi, zresztą z wzajemnością.
Para królewska wyraźnie zmieszała się. Na początku nie było im łatwo, to fakt, wydawało im się, że obowiązki ich przerastają, ale z pomocą Simby i Nali udało im się w końcu pocuć w nowej roli pewniej, nawet ją polubić. Mimo trudnego startu nie wyobrażali sobie teraz siebie w innej roli, lwy i inne zwierzęta szanowały ich i przyznawały, że dobrze i sprawiedliwie rządzą królestwem. Mimo to po długich i trudnych rozmowach jednogłośnie doszli do wniosku, że gotowi są zrzec się władzy. Konflikt Kopy z Tabrisem był już wystarczająco kłopotliwy i odbijał się na kondycji całego stada, gdyby do tego doszła jeszcze walka o władzę, Lwioziemcy nie mieliby już żadnych szans z armią Alvara.
- Mirembe mogłaby zostać królową po nim - powiedziała po krótkim namyśle Kiara. - Traktuje ją jak swoją przybraną córkę, poza tym jest jeszcze dość młoda, by wpoić jej odpowiednie wartości.
Uri jeszce przez chwilę przyglądała się rodzicom, jakby oczekując, ze całe to ich gadanie okaże się tylko nieśmiesznym żartem. Twarze Kovu i Kiary były jednak poważne i skupione.
- To chodźmy do wuja Kopy. - Poddała się po księżniczka. - Zobaczymy co on o tym sądzi.
Poszli w kierunku jaskini Vitani i Kopy, nie odzywając się do siebie ani słowem i nie patrząc na siebie nawzajem. Cały wcześniejszy dobry nastrój Uri szlag trafił. Nie myślała, by Kopa okazał się złym królem, na następcę Skazy raczej się nie zapowiadał. Ale... to nie byłby Kovu. Jej mądry tata, który potrafi znaleźć wyjście w najbardziej kryzysowej sytuacji. A ona nigdy nie zostanie królową.
- Cześć, możemy na chwilę? - Nie czekając na odpowiedź Uri bezpardonowo wkroczyła do groty.
Kopa i Vitani leżeli w czułym uścisku w jednym z kątów, lecz wstali natychmiast, gdy zobaczyli gości. Mirembe nie było. Jaskinia, choć nie zmieniła swoich rozmiarów, wydawała się o wiele większa i bardziej pusta od wyprowadzki Tabrisa, Juy i Dhambiego. Mimo protestów matki młody lew stwierdził, że "z tym tłuczkiem mieszkać nie będzie" i wyniósł się do jednej z pustych grot.
- Witajcie, co was do nas sprowadza? - Kopa uśmiechnął się ciepło do gości, Vitani skinęła im głową. Choć starała się tego nie okazywać, cały konflikt jej ukochanego i syna bardzo się na niej odbił. Tęskniła za synem i wnukiem, prawie ich teraz nie widywała.
Uri zmieszała się lekko tą serdecznością, ale i tak przeszła od razu do rzeczy. Wolałby, by Kopa był niemiły, wtedy mogłaby spokojnie go znienawidzić, buntować sie przeciwko jego intronizacji. Ale był miły.
- Wuju, czy ty chcesz być królem? - spytała szybko.
Kopa wytrzeszczył na nią oczy, Vitani wydawała się nie mniej zdziwiona.
- Ale... przecież parą królewską są twoi rodzice, nie rozumiem...
- Wiesz, że pierwotnie to ty miałeś być królem - powiedziała Kiara. - Ojciec przygotowywał cię do tego od twoich narodzin. Ja i Kovu dostaliśmy tron tylko dlatego, że nie było innych kandydatów. Teraz, gdy wróciłeś, korona należy się tobie.
"Nie, nie należy" pomyślała buntowniczo Uri.
Kopa speszył się jeszcze bardziej, lecz po chwili roześmiał się, czym wprawił w zdziwienie wszystkich obecnych.
- Zgadza się, taki był plan. Ale plany mają to do siebie, że mało mają wspólnego z rzeczywistością. Koronę otrzymaliście ostatecznie wy i uważam, że był to najlepszy wybór. Wiesz, Kovu, początkowo miałem wątpliwości, za które bardzo cię przeprasam, czy lew ze Złej Ziemi nada się na króla. Teraz widzę, i taką samą opinię słyszę od innych lwów, że jesteście wspaniałymi władcami. Nie mam zamiaru wam tego odbierać, będę zaszczycony będąc waszym poddanym.
Uri zmarszczyła z niedowierzaniem brwi. Więc tyle hałasu było praktycznie o nic? Tyle planów i postanowień, a tu okazuje się, że Kopa wcale tej korony nie pragnie?
"Świetnie, para starych histeryków" pomyślała z ironią, ale też nostalgia o swoich rodzicach. Cicho wymknęła się z jaskini, nie słuchając dalszych peanów na cześć obu stron. Teraz chciała po prostu pobyć z Jasirim, Kubwą i Chaką. Wreszcie.
***
Kovu przechadzał się nieśpiesznie wzdłuż kolejnych rzędów lwów. Jasne, ciemne, młode, stare, samce i samice - łączyło je tylko jedno, chęć pomocy Lwiej Ziemi w zbliżającej się walce.
- Cieszymy się, ze tu przybyliście, każda pomoc jest cenna - mówił do wszystkich i do każdego z osobna. - Nie będę was okłamywać, walka może być ciężka, nie wiemy, jakimi siłami dysponuje Jaanvar i Alvar, ale ponoć ich potęga jest ogromna. Większość z was poznała już na własnej skórze, jak niebezpiecznymi są lwami, tym bardziej wdzięczni jesteśmy, że tu przybyliście.
Po przybyciu na Lwią Ziemię Złotego Stada odkorkowała się chyba jakaś magiczna butelka, bo nie było dnia, by nie pojawiły się nowe lwy, deklarując chęć walki. Większość z nich stanowiły niedobitki zaatakowanych stad, kilka było jednak w komplecie, obawiając się o swoje terytoria, gdyby armia Alvara wygrała z Lwioziemcami.
Kovu dostrzegł w tłumie swoich rodziców, żonę i córkę. Uśmiechnął się, a oni odpowiedzieli mu tym samym. Grunt to optymizm. Tego dnia zrezygnowano z uroczystego przemawiania z Lwiej Skały, każdy był tylko wojownikiem sprzymierzonym z innymi w jednym celu.
- Tato, jeszcze my!
Do Kovu przepychał się z trudem jego syn Damu, prowadząc za sobą całe złoziemskie stado. Była nawet Kijivu, choć ta starała się jak tylko mogła pozostać niedostrzegalną.
- Udało mi się, pomogą nam. - Młody lew stanął w końcu obok ojca, wyraźnie dumny z wypełnienia obietnicy.
- Wspaniale, jak to zrobiłeś? - król popatrzył ze zdziwieniem na Złoziemców. Nie mieli zbyt entuzjastycznych min, ale byli i to się liczyło. Prawdę mówiąc nie liczył już na ich pomoc. Czyżby Damu jednak był cudotwórcą?
- Kilka próśb, więcej gróźb, odrobina perswazji... Wiesz, jak to jest. - Młody lew wzruszył skromnie ramionami i usiadł pomiędzy Uri i Viko.
- No dobrze, a więc... - Kovu odchrząknął, lecz znowu mu przerwano.
- Panie, panie! - Dwie lwioziemskie lwice, które miały właśnie patrol na jednej z granic, ostatkiem sił doczłapały do króla. Widać było, że biegły cała drogę, dyszały ciężko, a futra kleiły im się od potu.
Kovu poczuł igłę niepokoju wbijającą mu się w kark. A raczej całe stado igieł. Czy to już...?
- Co się stało? Powinnyście patrolować teraz północna granicę, dlaczego jesteście tu? - spytał tak spokojnie, jak tylko zdołał.
- - Daleko na horyzoncie... Stado... Wielkie... Czarny lew i Alvar... Jeszcze nigdy... Tak ogromne... - Przekrzykiwały się jedna przez drugą.
Wśród lwów zapadła cisza jak makiem zasiał. Nikt się nie ruszał, choć powinno nastąpić chaotyczne bieganie bez ładu i składu. Choć wszyscy byli teoretycznie na to starcie gotowi, nikt w praktyce nie wiedział, co ma robić. Milczenie przełamała Jua.
- A co z lwiątkami? - spytała niespokojnie. - Jeszcze nie ustaliliśmy, gdzie je ukryjemy.
Fakt, myślano, że na dopracowywanie szczegółów będą mieli jeszcze sporo czasu.
- Miejsce UiT - odparł bez namysłu Tabris.
- Co? - zdziwiła się Uri. Ta nazwa była dziwnie znajoma, nie potrafiła tylko przypomnieć sobie, co to było dokładnie.
- Miejsce Uri i Tabrisa, kryjówka za wodopojem, która miała być nasza i tylko nasza, bla bla bla. Jest dość oddalona od Lwiej Skały, są tam za to fantastyczne jaskinie, gdzie można się schronić.
- Fantastycznie - mruknął Kovu, będąc myślami już zupełnie gdzie indziej. - Czy wiesz, gdzie to jest, Juo? Dobrze, weźmiesz ze sobą Dhambiego, Chakę Kubwę i Mirembe oraz Joto, nie może walczyć w takim stanie.
Nastał czas pożegnania, być może ostatniego, ale o tym nikt nie mówił głośno. Nie było czasu na dłuższe czułości, Uri tylko szybko przytuliła swoje maleństwa. Lwiątka ufnie wyciągnęły do niej łapki, prosząc o przytulenie. Księżniczka tylko polizała je po łebkach, pragnąc zachować w pamięci ich obraz. Jej duma, jej ukochane dzieci.
- Znajdź proszę naszego brata Jerahę, żywego lub martwego - szepnęła na odchodnym Jua do Jasiriego, a gdy ten z powagą pokiwał głową, mała grupka skierowała się śpiesznie w stronę Miejsca UiT.
Przez chwilę odprowadzano ich spojrzeniami wielu oczu, po czym ustawiono tuż przez Lwią Skałą gdzie, jak ustalono, miano odeprzeć atak Alvara. Lub zginać, ale o tym nikt nie wspominał.
Kovu stanął na samym przedzie, mając doskonały widok na cichą i spokojną jeszcze sawannę. Stada zwierząt pasły się, nieświadome, że na miejscu ich niedawnej stołówki rozpęta się zaraz piekło. Po jednej stronie Kovu stała Kiara, po drugiej Uri, dwie jego ukochane lwice, za które skoczyłby w ogień. Wiedział, że tuż za nim stoi Tavu i Viko, Vitani, Kopa, Damu i Tabris. Najwspanialsza rodzina, o której nie śmiał kiedyś nawet marzyć.
Czekali.
------------------------
Rozdział trochę wcześniej niż planowałam, jakiś taki dłuższy nawet wyszedł niż zakładałam, ale nawet mi się podoba, co jest u mnie rzadkością :). W następnym Bitwa o Lwią Skałę, co będzie dla mnie dużym wyzwaniem, nie umiem pisać scen walk.
Spoiler on W następnym rozdziale zginie mój ulubiony bohater ze starego pokolenia - czy ktoś domyśli się, o kogo mi chodzi? Pojawi się za to ktoś inny, może nie bohater pierwszoplanowy, ale taki, który będzie miał w pewnym momencie istotny wpływ na dalszą akcję. Brzmi to może trochę tajemniczo, ale zobaczycie, że już w rozdziale 35 (ostatecznie 36) wszystko ładnie się wyjaśni. Spoiler off
Doszli do wodopoju, pustego o tej porze, nie licząc niewielkiej gromady parzystokopynych, które uciekły w popłochu na widok lwów.
- Mogłabyś zostać, na przykład, świetną lwicą polującą, zwiadowczynią lub kimś w tym rodzaju. Nigdy o tym nie myślałaś? - Kiara nachyliła się i zaczęła chłeptać wodę.
Coś tu zdecydowanie było nie tak. Uri postanowiła zagrać w otwarte karty.
- Nie, chcę być królową - rzekła twardo. - O co chodzi?
Kovu westchnął ciężko i popatrzył na Kiarę z miną "no i czego tyś się spodziewała?". Po krótkiej chwili milczenia wyjaśnił:
- Wiesz, że władza miała przypaść pierwotnie w udziale Kopie, prawda? To on, jako starszy, był przygotowywany do roli króla, twoja matka otrzymała tę rolę tylko dlatego, że Kopę uznano oficjalnie za zmarłego. Teraz, gdy powrócił, może upomnieć się o tron, a my nie potrzebujemy kolejnych problemów.
Uri poczuła się, jakby ktoś wylał na nią kubeł lodowatej wody. Ale jak to, jej rodzice mieliby tak po prostu oddać tron komuś innemu, w sumie obcemu? Nigdy nie zostałaby królową Lwiej Ziemi, a Kubwa królem? Poczuła się oszukana, choć głosik rozsądku podpowiadał jej, że Kovu i Kiara postępują bardzo rozsądnie. Zignorowała go kompletnie, to nie był czas ani pora na racjonalne dyskusje.
- Dziadek Simba przekazał władzę wam. - Z trudem hamowała emocje, chciała im wykrzyczeć prosto w twarze, co sądzi o tak głupim pomyśle. - Sądził, że będziecie dobrymi królami, skąd możecie wiedzieć, jak będzie rządził Kopa? Wydaje się miły, lubię go, ale nie sądzę, by był lepszy od was. Poza tym kto byłby jego następcą? On i ciocia są już chyba za starzy na własne potomstwo, Tabris go nienawidzi, zresztą z wzajemnością.
Para królewska wyraźnie zmieszała się. Na początku nie było im łatwo, to fakt, wydawało im się, że obowiązki ich przerastają, ale z pomocą Simby i Nali udało im się w końcu pocuć w nowej roli pewniej, nawet ją polubić. Mimo trudnego startu nie wyobrażali sobie teraz siebie w innej roli, lwy i inne zwierzęta szanowały ich i przyznawały, że dobrze i sprawiedliwie rządzą królestwem. Mimo to po długich i trudnych rozmowach jednogłośnie doszli do wniosku, że gotowi są zrzec się władzy. Konflikt Kopy z Tabrisem był już wystarczająco kłopotliwy i odbijał się na kondycji całego stada, gdyby do tego doszła jeszcze walka o władzę, Lwioziemcy nie mieliby już żadnych szans z armią Alvara.
- Mirembe mogłaby zostać królową po nim - powiedziała po krótkim namyśle Kiara. - Traktuje ją jak swoją przybraną córkę, poza tym jest jeszcze dość młoda, by wpoić jej odpowiednie wartości.
Uri jeszce przez chwilę przyglądała się rodzicom, jakby oczekując, ze całe to ich gadanie okaże się tylko nieśmiesznym żartem. Twarze Kovu i Kiary były jednak poważne i skupione.
- To chodźmy do wuja Kopy. - Poddała się po księżniczka. - Zobaczymy co on o tym sądzi.
Poszli w kierunku jaskini Vitani i Kopy, nie odzywając się do siebie ani słowem i nie patrząc na siebie nawzajem. Cały wcześniejszy dobry nastrój Uri szlag trafił. Nie myślała, by Kopa okazał się złym królem, na następcę Skazy raczej się nie zapowiadał. Ale... to nie byłby Kovu. Jej mądry tata, który potrafi znaleźć wyjście w najbardziej kryzysowej sytuacji. A ona nigdy nie zostanie królową.
- Cześć, możemy na chwilę? - Nie czekając na odpowiedź Uri bezpardonowo wkroczyła do groty.
Kopa i Vitani leżeli w czułym uścisku w jednym z kątów, lecz wstali natychmiast, gdy zobaczyli gości. Mirembe nie było. Jaskinia, choć nie zmieniła swoich rozmiarów, wydawała się o wiele większa i bardziej pusta od wyprowadzki Tabrisa, Juy i Dhambiego. Mimo protestów matki młody lew stwierdził, że "z tym tłuczkiem mieszkać nie będzie" i wyniósł się do jednej z pustych grot.
- Witajcie, co was do nas sprowadza? - Kopa uśmiechnął się ciepło do gości, Vitani skinęła im głową. Choć starała się tego nie okazywać, cały konflikt jej ukochanego i syna bardzo się na niej odbił. Tęskniła za synem i wnukiem, prawie ich teraz nie widywała.
Uri zmieszała się lekko tą serdecznością, ale i tak przeszła od razu do rzeczy. Wolałby, by Kopa był niemiły, wtedy mogłaby spokojnie go znienawidzić, buntować sie przeciwko jego intronizacji. Ale był miły.
- Wuju, czy ty chcesz być królem? - spytała szybko.
Kopa wytrzeszczył na nią oczy, Vitani wydawała się nie mniej zdziwiona.
- Ale... przecież parą królewską są twoi rodzice, nie rozumiem...
- Wiesz, że pierwotnie to ty miałeś być królem - powiedziała Kiara. - Ojciec przygotowywał cię do tego od twoich narodzin. Ja i Kovu dostaliśmy tron tylko dlatego, że nie było innych kandydatów. Teraz, gdy wróciłeś, korona należy się tobie.
"Nie, nie należy" pomyślała buntowniczo Uri.
Kopa speszył się jeszcze bardziej, lecz po chwili roześmiał się, czym wprawił w zdziwienie wszystkich obecnych.
- Zgadza się, taki był plan. Ale plany mają to do siebie, że mało mają wspólnego z rzeczywistością. Koronę otrzymaliście ostatecznie wy i uważam, że był to najlepszy wybór. Wiesz, Kovu, początkowo miałem wątpliwości, za które bardzo cię przeprasam, czy lew ze Złej Ziemi nada się na króla. Teraz widzę, i taką samą opinię słyszę od innych lwów, że jesteście wspaniałymi władcami. Nie mam zamiaru wam tego odbierać, będę zaszczycony będąc waszym poddanym.
Uri zmarszczyła z niedowierzaniem brwi. Więc tyle hałasu było praktycznie o nic? Tyle planów i postanowień, a tu okazuje się, że Kopa wcale tej korony nie pragnie?
"Świetnie, para starych histeryków" pomyślała z ironią, ale też nostalgia o swoich rodzicach. Cicho wymknęła się z jaskini, nie słuchając dalszych peanów na cześć obu stron. Teraz chciała po prostu pobyć z Jasirim, Kubwą i Chaką. Wreszcie.
***
Kovu przechadzał się nieśpiesznie wzdłuż kolejnych rzędów lwów. Jasne, ciemne, młode, stare, samce i samice - łączyło je tylko jedno, chęć pomocy Lwiej Ziemi w zbliżającej się walce.
- Cieszymy się, ze tu przybyliście, każda pomoc jest cenna - mówił do wszystkich i do każdego z osobna. - Nie będę was okłamywać, walka może być ciężka, nie wiemy, jakimi siłami dysponuje Jaanvar i Alvar, ale ponoć ich potęga jest ogromna. Większość z was poznała już na własnej skórze, jak niebezpiecznymi są lwami, tym bardziej wdzięczni jesteśmy, że tu przybyliście.
Po przybyciu na Lwią Ziemię Złotego Stada odkorkowała się chyba jakaś magiczna butelka, bo nie było dnia, by nie pojawiły się nowe lwy, deklarując chęć walki. Większość z nich stanowiły niedobitki zaatakowanych stad, kilka było jednak w komplecie, obawiając się o swoje terytoria, gdyby armia Alvara wygrała z Lwioziemcami.
Kovu dostrzegł w tłumie swoich rodziców, żonę i córkę. Uśmiechnął się, a oni odpowiedzieli mu tym samym. Grunt to optymizm. Tego dnia zrezygnowano z uroczystego przemawiania z Lwiej Skały, każdy był tylko wojownikiem sprzymierzonym z innymi w jednym celu.
- Tato, jeszcze my!
Do Kovu przepychał się z trudem jego syn Damu, prowadząc za sobą całe złoziemskie stado. Była nawet Kijivu, choć ta starała się jak tylko mogła pozostać niedostrzegalną.
- Udało mi się, pomogą nam. - Młody lew stanął w końcu obok ojca, wyraźnie dumny z wypełnienia obietnicy.
- Wspaniale, jak to zrobiłeś? - król popatrzył ze zdziwieniem na Złoziemców. Nie mieli zbyt entuzjastycznych min, ale byli i to się liczyło. Prawdę mówiąc nie liczył już na ich pomoc. Czyżby Damu jednak był cudotwórcą?
- Kilka próśb, więcej gróźb, odrobina perswazji... Wiesz, jak to jest. - Młody lew wzruszył skromnie ramionami i usiadł pomiędzy Uri i Viko.
- No dobrze, a więc... - Kovu odchrząknął, lecz znowu mu przerwano.
- Panie, panie! - Dwie lwioziemskie lwice, które miały właśnie patrol na jednej z granic, ostatkiem sił doczłapały do króla. Widać było, że biegły cała drogę, dyszały ciężko, a futra kleiły im się od potu.
Kovu poczuł igłę niepokoju wbijającą mu się w kark. A raczej całe stado igieł. Czy to już...?
- Co się stało? Powinnyście patrolować teraz północna granicę, dlaczego jesteście tu? - spytał tak spokojnie, jak tylko zdołał.
- - Daleko na horyzoncie... Stado... Wielkie... Czarny lew i Alvar... Jeszcze nigdy... Tak ogromne... - Przekrzykiwały się jedna przez drugą.
Wśród lwów zapadła cisza jak makiem zasiał. Nikt się nie ruszał, choć powinno nastąpić chaotyczne bieganie bez ładu i składu. Choć wszyscy byli teoretycznie na to starcie gotowi, nikt w praktyce nie wiedział, co ma robić. Milczenie przełamała Jua.
- A co z lwiątkami? - spytała niespokojnie. - Jeszcze nie ustaliliśmy, gdzie je ukryjemy.
Fakt, myślano, że na dopracowywanie szczegółów będą mieli jeszcze sporo czasu.
- Miejsce UiT - odparł bez namysłu Tabris.
- Co? - zdziwiła się Uri. Ta nazwa była dziwnie znajoma, nie potrafiła tylko przypomnieć sobie, co to było dokładnie.
- Miejsce Uri i Tabrisa, kryjówka za wodopojem, która miała być nasza i tylko nasza, bla bla bla. Jest dość oddalona od Lwiej Skały, są tam za to fantastyczne jaskinie, gdzie można się schronić.
- Fantastycznie - mruknął Kovu, będąc myślami już zupełnie gdzie indziej. - Czy wiesz, gdzie to jest, Juo? Dobrze, weźmiesz ze sobą Dhambiego, Chakę Kubwę i Mirembe oraz Joto, nie może walczyć w takim stanie.
Nastał czas pożegnania, być może ostatniego, ale o tym nikt nie mówił głośno. Nie było czasu na dłuższe czułości, Uri tylko szybko przytuliła swoje maleństwa. Lwiątka ufnie wyciągnęły do niej łapki, prosząc o przytulenie. Księżniczka tylko polizała je po łebkach, pragnąc zachować w pamięci ich obraz. Jej duma, jej ukochane dzieci.
- Znajdź proszę naszego brata Jerahę, żywego lub martwego - szepnęła na odchodnym Jua do Jasiriego, a gdy ten z powagą pokiwał głową, mała grupka skierowała się śpiesznie w stronę Miejsca UiT.
Przez chwilę odprowadzano ich spojrzeniami wielu oczu, po czym ustawiono tuż przez Lwią Skałą gdzie, jak ustalono, miano odeprzeć atak Alvara. Lub zginać, ale o tym nikt nie wspominał.
Kovu stanął na samym przedzie, mając doskonały widok na cichą i spokojną jeszcze sawannę. Stada zwierząt pasły się, nieświadome, że na miejscu ich niedawnej stołówki rozpęta się zaraz piekło. Po jednej stronie Kovu stała Kiara, po drugiej Uri, dwie jego ukochane lwice, za które skoczyłby w ogień. Wiedział, że tuż za nim stoi Tavu i Viko, Vitani, Kopa, Damu i Tabris. Najwspanialsza rodzina, o której nie śmiał kiedyś nawet marzyć.
Czekali.
------------------------
Rozdział trochę wcześniej niż planowałam, jakiś taki dłuższy nawet wyszedł niż zakładałam, ale nawet mi się podoba, co jest u mnie rzadkością :). W następnym Bitwa o Lwią Skałę, co będzie dla mnie dużym wyzwaniem, nie umiem pisać scen walk.
Spoiler on W następnym rozdziale zginie mój ulubiony bohater ze starego pokolenia - czy ktoś domyśli się, o kogo mi chodzi? Pojawi się za to ktoś inny, może nie bohater pierwszoplanowy, ale taki, który będzie miał w pewnym momencie istotny wpływ na dalszą akcję. Brzmi to może trochę tajemniczo, ale zobaczycie, że już w rozdziale 35 (ostatecznie 36) wszystko ładnie się wyjaśni. Spoiler off
No i teraz nie będę nic innego robić niż codziennie sprawdzać czy nie ma nowego rozdziału. Czyżby Kovu miał zginąć? Niecierpię go z całego serca, ale na Twoim blogu nawet przypadł mi do gustu. A może to Kiara zginie? A może tu nie chodzi wcale o stado Lwiej Ziemi? No nic. Zostało mi tylko czekać :)
OdpowiedzUsuńCo za niespodzianka tak nagle,bo przeglądałam blogi i bum!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że to nie Kovu lub Kiara...
Może Kopa ale w sumie to byłoby dziwnie bo dopiero się pojawił...
Nie zaraz może Vitani!
Chyba nie bo pewnie Kopa by ją obronił...(trochę dużo tu tych trzykropkówXD)
Ale niestety będę musiała czekać na kolejny rozdział i codziennie będę tu zaglądać:)
Mambo swali 1217
A i mój ukochany Damu znów się pojawił i do tego jest cudotwórcą.XD
UsuńMambo swali 1217
Super rozdział. Kiedy następny??
UsuńNigdyXD.Żartuje ona wrzuca rozdziały co dwa tygodnie.
UsuńJa XD
Wielu starych pierdzieli juz nie zostalo i teraz beda po kolei regularnie usmiercani, dlatego trzeba tutaj zachowac odpowiednia kolejnosc, a w bitwach gina krolowie, bo to motor napedowy dla dalszej fabuly. Gdyby padla nieobecna od dluszego czasu i nie majaca nic do powiedzenia krolowa albo zwykle szaraki, to by sie to mijalo z celem.
UsuńŚwietna nocia :) Cieszę się że Kopa nich chce władzy. Już nie mogę się doczekać walki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Bankowo to bedzie Kovu, swietny blog, w ktorym nie brakuje ani ciekawej fabuly ani humoru, co niestety rzadko idzie ze soba w parze, szczere wyrazy uznania za to, masz talent, ale losy krola - nie wiem czy celowo czy nie - zdradzilas calkiem niedawno, kiedy mowil do siebie kilka razy w jednym rozdziale, ze wszystko naprawi i nadrobi po bitwie. Po takich deklaracjach stawiam zoledzie przeciw kasztanom, ze za cholere nie zdazy. Tak po amerykansku. Ha! Przejrzalem Twoje zamiary. Oczywiste jak 2+2=5 :)
OdpowiedzUsuńOjej, rozdział wspaniały! Nic tylko czekać co będzie dalej. :)
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie strasznie kto zginie.
pozdrawiam
vitaniandazalee
Tak nagle? No ale nie mogę się doczekać kiedy będzie bitwa. Ogulnie notka fajna. Życzę weny twórczej i zapraszam do mnie może zostaniesz tam na dłużej
OdpowiedzUsuńduuuuuuuuuuuuuuiu.blogspot.com