Mimo że Lwiozeimcy i ich sprzymierzeńcy teoretycznie odnieśli zwycięstwo, nikt jakoś szczególnie z wygranej się nie cieszył. Nawet Baridi, który w jednej godzinie zyskał i władzę nad Złotym Stadem, i maleńkiego synka Hofu, bardziej opłakiwał śmierć swojej matki Kelpie niż skakał z radości.
Walka była krwawa i brutalna i chociaż po stronie wrogów trupów było znacznie więcej, tych od Lwioziemców również było dużo, o wiele za dużo.
Zginęła Kelpie, Tavu i Viko, Jerahę odnaleziono po bitwie martwego. Oprócz tego wiele innych lwów z dalekich stad, które dobrowolnie zgłosiły się do walki, nie chcąc zostawić pobratymców w potrzebie. Każdy z nich miał jakąś rodzinę, która straciła jednego ze swoich bliskich, każdego ktoś opłakiwał.
Ale największym ciosem była śmierć Kovu. Nikt nie wiedział, jak dokładnie zginął, ale liczne rany na jego ciele wskazywały, że poległ podczas walki. Tajemnicą pozostawało, kto zdołał zabić tak silnego i zaprawionego w bojach lwa - gdyby ktoś postanowił się przyznać, natychmiast zostałby rozszarpany przez wściekłych Lwioziemców.
Żałoba ogarnęła całą Lwią Ziemię, inne stada również przeżyły śmierć tego władcy. Może nie znały go zbyt dobrze, ale przez ten krótki czas okazał się mądrym dowódcą i odważnym królem.
Nikomu nie było więc do śmiechu i koronacja Uri i Jasiriego, która odbyła się tuż po uroczystym pogrzebie Kovu, przypominała raczej kolejny pochówek niż radosne wydarzenie.
Stojąc na szczycie Lwiej Skały i czekając na przybycie Rafikiego, Uri przyglądała się poszczególnym członkom stada stłoczonym u jej stóp. Niektórzy próbowali wykrzesać z siebie jakiś grymas choć w założeniu podobny do uśmiechu, inni nie kryli swojego smutku.
"Koronacja mamy i taty była zupełnie inna" pomyślała nagle Uri "Nie obyło się bez drobnych wpadek - ja, na przykład, rozpłaszczyłam się ze zmęczenia na oczach wszystkich - ale nastrój był zupełnie inny".
Nie można było nawet liczyć na lwiątka, które zachowują pogodę ducha nawet w najbardziej kryzysowych sytuacjach - Chaka, Kubwa i Dhambi byli jeszcze zbyt mali, by cokolwiek rozumieć, a Mirembe jakoś dziwnie przycichła i zamknęła się w sobie. Większość czasu spędzała w jaskini, we wszystkim słuchała się rodziców, cały bunt nagle z niej wyparował.
Gdy Rafiki skończył swoje tajemnicze obrzędy, nowa para królewska zaryczała najgłośniej jak umiała, stado odpowiedziało jej tym samym, a potem każdy wrócił do swoich obowiązków. Dla Lwiej Ziemi rozpoczynał się nowy etap, nikomu jednak nie chciało się tego świętować.
***
Wszystkie rany opatrzono, zmarłych pochowano. Pozostał tylko jeden kłopot. Miał on na imię Huzuni i był synem Alvara.
- Że też nie mógł sobie tak po prostu zginąć, jak wiele jego kumpli - parsknął Jasiri podczas jednego z wieczornych patroli. Rytuałem już stało się, że on i Uri odbywają go razem, chodząc i rozmawiając przy okazji. - Oszczędziłoby nam to wielu kłopotów.
- Nie mów tak, on nie jest przecież niczemu winny.
- Może i nie, ale co my mamy teraz z nim zrobić? - Lew popatrzył spode łba na pasące się nieopodal stadko zebr. - Przecież go nie wygnamy, bo zapragnie zemsty, zbierze stado i cała historia się powtórzy.
- Nie możemy go przecież zabić, prawda? - Królowa popatrzyła wyczekująco na partnera. - Nie zrobił nic, by zasługiwał na taką karę, nie jesteśmy przecież tak bezlitośni, to jeszcze prawie lwiątko.
- Więc co nam zostaje? - Po dłuższej chwili wymownego milczenia lew westchnął zrezygnowany. - No dobrze, przyjmijmy go do stada. Ale tylko na próbę. - Zastrzegł szybko. - Jeśli tylko coś wykombinuje...
- Będzie dobrze. - Lwica otarła się z wdzięcznością o partnera. Wiedziała, że i on nie ma serca z kamienia. - Chodźmy go powiadomić o naszej decyzji.
Znaleźli Huzuniego leżącego w najniewygodniejszej i najbardziej stromej części Lwiej Skały przeznaczonej dla podejrzanych typów. Leżał, oczy miał zamknięte.
- Huzuni - zaczął oficjalnie Jasiri, a gdy młody lew wstał, kontynuował. - Nie obwiniamy cię o grzechy twojego ojca, postanowiliśmy więc przyjąć cię do stada. Na razie na okres próbny, ale jeśli nie będziesz sprawiał kłopotów, zostaniesz jego pełnoprawnym członkiem.
Oni wpatrywali się w niego, on w nich. Czekali. Huzuni nie był zbyt podobny do ojca, miał ciemniejszą, ciemnomiodową sierść i dwukolorowe zaczątki grzywy. Jedynie wyraz pyska upodabniał go do Alvara - wiecznie niezadowolony, podejrzliwy.
"Nie bądź głupia, przy bliższym poznaniu może okazać się miły" skarciła się Uri i, tłumiąc irracjonalny dreszcz niepokoju, powiedziała ciepło:
- Mamy nadzieję, że będziesz się dobrze u nas czuł. Jeśli będziesz miał jakiś problem, każdy ze stada chętnie ci pomoże.
Huzuni skinął powoli głową, nie spuszczając nieruchomego wzroku z królowej.
- Tak, będzie mi tu dobrze - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Jestem o tym przekonany.
***
- Uri, porozmawiaj ze mną, to ważne.
Królowa odwróciła się niechętnie. Nie miała czasu na pogaduszki, nowa rola była o wiele bardziej zajmująca niż przypuszczała, ale widząc zaciętą minę Tabrisa przysiadła z nim na chwilę przed Grotą Królewską.
- O co chodzi? - spytała niecierpliwie, przebierając łapami w miejscu.
- O tego Huzuniego. - Padła natychmiastowa odpowiedź.
- Co zrobił? - Uri natychmiast zastygła w miejscu. Czyżby jednak źle oceniła młodego lwa...?
- Jeszcze nic, ale na pewno zrobi. Przecież to syn Alvara, czy to nie jest wystarczający powód, by trzymać go jak najdalej od nas?
- Jest synem Alvara, ale nie jest nim, nie musi być zły. - Uri słyszała w ostatnich dniach wiele podobnych zastrzeżeń, gdyby wciąż była księżniczką, natychmiast przerwałaby tę bezsensowną rozmowę. Ale od królowej oczekuje się więcej taktu i dyplomacji. - Poza tym nie będziesz już jedynym lwem o dwukolorowej grzywie, powinieneś się cieszyć. - Zażartowała, ale twarz kuzyna pozostała niewzruszona.
- Alvar wpajał mu swoje wartości, szkolił i wychowywał. On nie może być dobry.
- A pomyślałeś o Kovu i Vitani? - Na wspomnienie ojca coś boleśnie ścisnęło Uri w sercu, ale powoli traciła cierpliwość. - Ich też uczono nienawiści, myślisz, że nie powinno dać im się szansy?
- To zupełnie co innego, jak możesz tego nie widzieć!? - Rozgorączkowany lew zerwał się na równe łapy, Uri też wstała. - Ich prawdziwi rodzice to wspaniałe lwy, a on... on ma w sobie złą krew. Czuję, że doprowadzi do czegoś złego.
- Ja też bym doprowadziła, gdybym słyszała ciągle za swoimi plecami przestraszone szepty i widziała podejrzliwe spojrzenia. Bądź poważny, Tab. To jeszcze młody lew, wychowamy go tak, że jeszcze będziesz śmiał się ze swoich podejrzeń.
Tabris ani trochę nie wyglądał na przekonanego.
- Mamy małe lwiątka, nie chcę by coś im się stało - burknął. - Mam nadzieję, że będzie pilnowany?
- Oczywiście, ale nie bardziej niż każdy inny nowy członek stada. Jestem zajęta, Tab. - Uri szybkim krokiem skierowała się na sawannę. Nie poznawała swojego kuzyna. Zawsze był miły i tolerancyjny, od razu zaakceptował przecież Damu, lwa ze Złej Ziemi. Co teraz w niego wstąpiło?
"Proszę, co ojcostwo robi ze zwykłego, spokojnego lwa" pomyślała z politowaniem, rozglądając się za tłustą zdobyczą.
***
Kiara leżała w półmroku w Grocie Królewskiej.
Każdy inaczej radził sobie ze stratą Kovu - Uri rzuciła się w wir nowych obowiązków, Vitani krzyczała i miotała się, chcąc zagłuszyć rzeczywistość, a ona po prostu leżała. Mało spała, niewiele jadła, przez większość czasu tępo wpatrywała się w ścianę jaskini. Radość sprawiała jej tylko zabawa z wnukami, nic innego jej nie cieszyło. Wraz ze śmiercią męża straciła cały zapał do życia.
"Był zawsze moją podpora" wspominała "Bez niego bym sobie nie poradziła, to on podejmował zawsze najważniejsze decyzje".
Uśmiechnęła się do swoich wspomnień i przymknęła oczy. Przeszłość była o wiele lepsza od teraźniejszości.
- Kiara?
Do jaskini wszedł cicho Kopa i usiadł koło lwicy. Wpatrywał się w nią uważnie.
- Powiedz, jeśli wolałabyś zostać sama - poprosił.
- Nie, cieszę się, że do mnie przyszedłeś. - Kiara uśmiechnęła się niemrawo i przytuliła się do brata. - Dziękuję.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu, wpatrzeni w ciemniejący wylot jaskini. Na niebie pojawiały się pierwsze gwiady. Jedna świeciła szczególnie mocno.
"Kovu?" Kiara poczuła, że do oczu znów napływają jej łzy.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że zawsze możesz na mnie liczyć. - Lew wciąż wpatrywał się w niebo. - Wiem, że nie widzieliśmy się bardzo długo, ale nadal cię kocham i chcę chronić tak jak wtedy, gdy byliśmy mali. Nie pragnę korony, ale powiedz, jeśli mógłbym jakoś pomóc tobie lub Uri.
Łzy ciekły bezgłośnie po policzkach lwicy i kapały na skałę. Przez wiele lat oswoiła się z myślą, że straciła brata na zawsze, ale on powrócił. Jej kochany, starszy braciszek, najlepszy towarzysz zabaw, przyjaciel i obrońca. Jej Kopa.
- Dziękuję - powtórzyła i wybuchnęła płaczem, sama już nie wiedząc o co chodzi tym razem.
Kopa, lekko skonfundowany, przytulił ją jeszcze mocniej, godząc się z rolą chusteczki do nosa.
***
Wszystkie złoziemskie lwice zebrały się niechętnie przed największą z termitier. Choć Damu nie był oficjalnym władcą, z racji bycia jedynym samcem w stadzie lwice szanowały go. Gdy zwołał zebranie całego stada, nikt nie odważył się nie przyjść.
Młody lew przechadzał się powoli przed szeregami lwic. W pierwszym rzędzie siedziała Farasi, nie wiadomo z czego ucieszona, kilka lwic dalej widział Kijivu.
- Zebrałem was tu, ponieważ chcę o czymś porozmawiać - przemówił, starając się brzmieć jak najdoroślej. Odczekał chwilę, by zrobić odpowiednie wrażenie na słuchaczach i kontynuował. - Czy nie zastanawiałyście się kiedyś nad opuszczeniem Złej Ziemi?
- Nie. - Padła trochę niepewna, ale natychmiastowa odpowiedź.
- Jest nam tu dobrze - powiedziała matka Farasi. - Polujemy na Lwiej Ziemi, gdzie zwierzyny jest nawet o wiele więcej niz potrzebujemy. Nikt nam również nie zagrozi, bo wiedzą, że Lwia Ziemia jest potężna, pokonała przecież Alvara...
- Właśnie, Lwia Ziemia - wpadł jej w słowo Damu. - Czy to nie dziwne, że nie mieszkamy na niej, a jesteśmy od niej uzależnieni? Gdybyśmy liczyli tylko na to, co znajdziemy tutaj, już dawno umarlibyśmy z głodu.
Lwice patrzyły po sobie zdezorientowane.
- Mnie tam się to podoba - mruknęła jedna.
- O co ci chodzi? - Najeżyła się druga.
Damu przewrócił teatralnie oczami. Czy one naprawdę są tak głupie, czy tylko udają?
- Wyruszmy w podróż i znajdźmy własne tereny - powiedział cierpliwie.
Tym razem uznano go chyba za wariata, bo niektóre członkinie stada zaczęły się dyskretnie cofać, szukając drogi ucieczki.
- Ale po co?
"Po co?" Damu sam się nad tym zastanowił. Dlatego, bo jego ojciec nie żył, a siostra go nie potrzebowała. Mógłby wmawiać sobie, że jest z Jasirim nieszczęśliwa, mógłby miotać się i walczyć, ale, no właśnie, po co? Na własne oczy widział, jak się do siebie uśmiechają, jak król we wszystkim nadskakuje partnerce. To dobry lew, z ciężkim sercem musiał to przyznać.
Nic go już więc z Lwią Ziemią nie łączyło.
- W końcu bylibyśmy niezależni - powiedział zamiast tego. - Pomyślcie, może tam gdzieś czeka na nas inna, jeszcze piękniejsza od Lwiej Ziemi, kraina?
- Nawet jeśli, to na pewno jest już zajęta.
- A ja myślę, że to doskonały pomysł. - Nieoczekiwanie dla wszystkich poparła syna Kijivu. - Na pewno na początku nie będzie łatwo, ale kto wie, co uda nam się odkryć. Zawsze przecież możemy wrócić.
- Jeśli coś nas zeżre, to raczej nie...
- Ja też idę. - Farasi otarła się o partnera. - Nasze lwiątko potrzebuje czegoś lepszego niż sucha ziemia i badyle.
- Nasze... co? - Damu poczuł, że ziemia usuwa mu się spod łap. - Ale...?
- Lwiątko, Damu - Lwica popatrzyła pobłażliwie na partnera. - Nie bądź dziecinny, chyba wiesz, skąd się biorą lwiątka?
- Czyli ja zostanę babcią? Gratuluję! - Kijivu rzuciła się gratulować młodej lwicy, w jej ślady poszła reszta stada. O Damu jakoś wszyscy zapomnieli, on sam cieszył się chyba najmniej.
- Ale chociaż nie będę sam, pójdą ze mną co najmniej dwie lwice - westchnął do siebie kwaśno, kierując się do termitiery, by przeczekać całe zamieszanie.
--------------
Albo to sprawka jakiegoś nadzwyczajnego Wena, albo treść była średnio wymagająca - jak zwykle siedzę nad rozdziałem ze dwa dni, tak tym razem pisanie zajęło mi dwie godziny. Mam nadzieję, że rozdział nie będzie przez to gorszy. Planowałam na początku inne zakończenie, ale w trakcie wyszło coś innego - też tak czasem macie?
Damu na pewien czas znika, ale nie martwcie się (lub martwcie - jeśli go nie lubicie), pod koniec opowiadania wróci i trochę w tej historii namiesza :).
Piszesz przepięknie. Huzuni, jak słyszę to imię to mam przed oczami Lwiczkę z mojego bloga 😂. Trochę innej sytuacji się spodziewałam, ale też wyszło nieźle (fantastycznie ( czego nie mogę powiedzieć o swoich rozdziałach)). Naprawdę masz talent. Znów się popłakałam. Po prostu czuć było uczucia Kiary. Dziwnie trochę będzie bez Kovu, ale cóż kiedyś musiał zginąć. Notatka prze cudna
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Szkoda mi Kovu, nie rozumiem trochę reakcji Damu, coraz bardziej zaczynam lubić Tabrisa. Kiedyś był taki... za spokojny i uległy a teraz mówi co myśli! A co do twojego sposóbu pisania jestem zachwycona. ;)
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział za każdym razem jak umrze Kovu na jakimś blogu to najbardziej mi żal Kiary :(, co się stało Tabrisowi? Wolałam go jak był lwiątkiem. Czekam na kolejny post :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział.
OdpowiedzUsuńPrzypadkiem wpadłam na tego bloga i skusiłam się przeczytać. I... co?! Nie wierzę, że Kovu zginął. Jest mi go tak szkoda, i oczywiście Kiary. Na szczęście nigdy nie pokazano tego w filmie, bo bym ryczała jak na śmierci Mufasy. Poza tym bardzo podoba mi się twój styl pisania i chętnie poczytam poprzednie notki żeby się lepiej wczuć :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Dixie z bloga po prostu Dixie
Szkoda mi Kiary, mimo że za nią też nie przepadam. Ale na szczęście ma przy sobie brata, córkę, wnuków, którzy cały czas są przy niej.
OdpowiedzUsuńCo do Huzuniego, to myślę, że może tu nieźle namieszać. Wydaję mi się, że będzie bardzo blisko z Mirembe. Jestem tylko ciekawa czy pójdzie w ślady ojca?
Ojej, szkoda mi Kovu, a szczególnie Kiary. Teraz tak cierpi. Dobrze, że ma jeszcze kogoś, kto będzie darzył ją wsparciem. piękny rozdział. Czekam na next. ;)
OdpowiedzUsuńvitaniandazalee
Świetna notka!! Blog też nasz wspaniały! Szkoda mi Kiary... jest teraz taka samotna... Damu ma dobry pomysł. Naprawdę stado Złej Ziemi czuło by się lepiej nie zależni od Lwiej Ziemi. Mogliby jeszcze zmienić nazwę. Szkoda mi Damu. Jakoś tak wydaje mi się, że on nie kocha Farasi tylko się zauroczył. Ździwiłam się tym lwiątkiem. Damu na pewno będzie wspaniałym ojcem, ale Farasi wydaje mi się taka wredna i wnioskuje, że będzie zła matką. Ja też tak czasem mam, że post ma być o czymś innym, a jest o czymś innym. Nie mogę się doczekać nowej notki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.:)