Kopa od dobrych kilkunastu minut siedział jak słup soli przed grotą Vitani. Serce biło mu jak oszalałe, oddech stał się nierówny i płytki jak po długim biegu. Szczerze mówiąc - najchętniej by stamtąd zwiał, i to jak najszybciej. Już dawno ogarnęła go panika.
"Ty głupi, głupi... głupku?" wyrzucał sobie w myślach "Jak mogłeś być tak lekkomyślny i nie zapytać Kiary o tak podstawową informację jak, na przykład, czy Vitani ma partnera? Dzieci? Co zrobię, gdy wejdę tam, a ona... z jakimś lwem... nie!".
Stał więc nadal, niezdolny do jakiegokolwiek kroku, czy to w przód, czy do tyłu. Od czasu do czasu mijały go jakieś lwice, rzucając mu przy okazji zaciekawione spojrzenia i szepcząc między sobą. Teoretycznie Kopa mógłby poprosić o odpowiedź którąś z nich, nie starczyło mu jednak na to odwagi. Gapił się więc ponuro w ciemne wejście do jaskini, jakby ono mogło mu coś podpowiedzieć.
- Wejdzie pan w końcu czy zamierza zapuścić tu korzenie?
Kopa odwrócił się zaskoczony. Za nim stała niewielka bordowa lwiczka, śmiesznie przekrzywiając łebek i przyglądając mu się z uwagą. Z pyszczka zwisał jej martwy ratel.
. Jak masz na imię? - spytał. Pogodził się już, że będzie musiał poznać niezliczoną liczbę nowych twarzy i imion i jakoś to wszystko zapamiętać, postanowił zacząć więc jak najszybciej.
- Mirembe. - Lwiczka położyła przed nim swoją zdobycz. - A pan?
- Kopa - odpowiedział już chyba po raz setny tego dnia Kopa. - Sama to upolowałaś?
Mała, jakby tylko czekając na to pytanie, wypięła dumnie pierś i przysunęła mu zwierzątko jeszcze bliżej.
- Tak, moja mama mnie nauczyła polować, ona jest najlepsza ze wszystkich!
Lew poczuł nagle do niej sympatię. Zwierzak nie był duży, nawet całkiem malutki, ale dla lwiątka w wieku Mirembe powinien być jeszcze zdobyczą nie do osiągnięcia.
- Kim jest twoja matka, łowczyni nad łowczyniami? - spytał przyjaźnie.
Błąd. Lwiątko tylko przewróciło ostentacyjnie oczami.
- Od pół godziny stoi pan jak wryty pod jej jaskinią i nie wie czyja to jaskinia?
"To... to córka Vitani? Na pewno ma też partnera, z którym jest szczęśliwa i wcale mnie nie potrzebuje...". Coś z żołądka Kopy podjęło kolejną rozpaczliwą próbę wydostania się na światło dzienne. Znokautowany przez jedno zdanie małego lwiątka. No nieźle.
Najchętniej zrobiłby natychmiastowy w tył zwrot i pognałby spowrotem do siedziby Górskiego Stada u stóp Kilimandżaro. Nie mógł się jednak tak wygłupić przed małą Mirembe, co, gdyby dowiedziała się o tym Vitani? Na pewno dowie się o jego powrocie, wolał być jednak zapamiętany jako romantyczny idiota niż tchórz. Chyba.
Mirembe wzięła w pyszczek swojego ratela i w podskokach weszła do groty, Kopa powoli poszedł za nia.
Stanął niepewnie prawie w samym wejściu, z powodu panującego wewnątrz półmroku widział jedynie niewyraźne kontury lwiczki i dorosłej lwicy. Zdał się na słuch.
- Zobacz, mamo, upolowałam go całkiem sama - szczebiotała mała. - Już myślał, że zwieje do swojej nory, ale ja go cap! za kark i był mój, aha, a to jest pan Kopa, a ten ratel...
- Jaki Kopa, o kim mówisz? - Przerwał jej starszy głos. Kopa był niemal pewny, że należy on do Vitani. Był o wiele niższy i bardziej zachrypnięty niż w dzieciństwie, ale tak, to ona!
Podszedł do lwicy kilka kroków i nareszcie dokładnie ją zobaczył. I na niej czas odcisnął swoje piętno, ale jemu wydawało się, że nic się nie zmieniła, a jeśli były drobne zmiany, to tylko na korzyść.
- Twój przyjaciel z dzieciństwa, Kopa - powiedział, oczekując reakcji. Jakiejkolwiek. Gdy jednak po kilku sekundach lwica dalej gapiła się na niego w osłupieniu, dodał. - Żyję. Czy... pamiętasz mnie?
W tej chwili lwica rzuciła się na niego z łkaniem. Mirembe odsunęła się w kąt, patrząc na całą scenę z zainteresowaniem.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo czułam się winna przez te wszystkie lata. - Potoki łez Vitani niknęły w grzywie i futrze Kopy. - To przeze mnie Zira prawię cię...
- Cśśś, nie myśl o tym, najważniejsze, że nic się nie stało. - Czuł się tak szczęsliwy jak chyba prawie nigdy, nie dawała mu tylko spokoju jedna sprawa. - Kto jest ojcem Mirembe?
Vitani zamrugała zdziwiona, na chwilę przestała nawet ciągać nosem. Tego pytania się chyba nie spodziewała.
- Nie mam bladego pojęcia - przyznała.
- Aaa... przepraszam, że pytam. - Teraz to Kopa poczuł się skrępowany. - Czasem i tak się zdarza.
- Nie, nie, to nie to, co masz na myśli. Jej rodzice zostali zabici, ja jestem dla niej przybraną mamą.
- A pan może być moim tatą - dodała łaskawie Mirembe.
Vitani otarła ostatnie łzy. Oczy jej się śmiały, wyglądała naprawdę pięknie.
- To co, Kopo, podejmiesz się trudnej roli głowy rodziny? A może... może masz juz partnerkę? - dodała z wahaniem, wcześniej w ogóle nie pomyślała o takiej możliwości.
Lew potrząsnął tylko głową. Owszem, w młodości był bardzo przystojnym lwem, był z wieloma lwicami, jego związki kończyły się jednak tak szybko jak zaczynały. Chyba zawsze był tą bierną stroną, nie potrafił okazywać lwicom czułości. One to czuły, nie były przecież głupie, po jakimś czasie same rezygnowały, a on zostawał sam. Zamiast oczu brązowych, zielonych, niebieskich czy czerwonych widział zawsze tylko te jedne, fiołkowe.
Vitani po raz kolejny, tym razem w mniej histeryczny sposób, przytuliła się do Kopy. Zamruczała i powolnym ruchem polizała go po policzku. Lew westchnął z rozkoszą.
- Wiesz, w moim życiu zawsze byłeś tylko ty - szeptała mu do ucha, ocierając się mu o grzywę. - Ty i...
- Mamo? Co ty wyprawiasz?
W jednej chwili cały romantyczny nastrój prysł, a lwy odskoczyły od siebie jak para podlotków przyłapana na gorącym uczynku.
W wejściu do groty stał poznany wcześniej przez Kopę Tabris, zza niego ciekawie zerkały Kiara i Uri.
- To jest Kopa, mój nowy tata - wyjaśniła usłużnie Mirembe.
Mlody lew wszedł do groty. Wyglądał jsk gotujący się wściekle czajnik, o ile czajniki mogą rzucać wściekłe spojrzenia na prawo i lewo.
- Wiem, że Kopa, pytam tylko, co on robi z moja matką! - warknął. Uri jeszcze nigdy nie widziała go tak wściekłego, zdradzał czasem lekkie oznaki irytacji, zazwyczaj był jednak istną oazą spokoju.
Kopa zrobił wielkie oczy.
- To twój syn? Ale mówiłaś, że nie masz partnera - wyjąkał.
- Bo już nie mam. - Vitani nie wiedziała, gdzie podziać oczy, czy na wściekłym Tabrisie, czy zakłopotanym Kopie. - To syn Taia, który już od dawna nie żyje.
To imię dla odmiany brat Kiary kojarzył. Czasem, gdy był jeszcze całkiem mały, rodzice zabierali go na granicę Lwiej Ziemi z wizytą do swoich przyjaciół Malki i Kuli i ich syna Taia. Lwiątka jednak nie potrafiły znaleźć wspólnego języka, obaj bawili się bardziej koło siebie, a nie ze sobą.
"Jak Vit mogła związać się z takim nudziarzem?" zastanowił się poważnie i chyba nawet powiedział coś w tym stylu na głos, bo młody Tabris rzucił się na niego z rykiem.
- Przestańcie natychmiast! Obaj! - Vitani wskoczyła pomiędzy walczących i chyba tylko przypadek sprawiał, że ani razu nie oberwała. Kopa był już starszy, ale za to posiadał niezbędne doświadczenie nabyte w wielu walkach, Tabrisa napędzał zaś młodzieńczy gniew. Ciosy były liczne i celne, co czyniło wynik bójki bardzo niepewnym.
Trzy lwice przyglądały się z niepokojem to sobie, to walczącym. Mała Mirembe, wystraszona, schowała się w kącie.
Czując ciężar odpowiedzialności, pałeczkę przejęła Uri. W końcu kiedyś, już jako królowa, również będzie musiała rozsądzać podobne spory, praktyka jest milej widziana od teorii, którą od dawna faszerował ją ojciec.
- Koniec!!! - wrzasnęła najgłośniej i najbardziej przenikliwie jak tylko umiała, a gdy lwy zaprzestały bójki, zaciekawione, co może wydawać taki okropny jazgot, Uri dodała już łagodniej. - Wujku Kopo, Tabrisie, proszę. Pamiętajcie, że jesteśmy jedno. Tego uczył mnie zawsze dziadek Simba i myślę, że miał rację. Nie możemy tracić czasu na wewnętrzne spory, gdy zbliżają się do nas Jaanvar i Alvar, musimy być silni.
Tabris prychnął gniewnie. Z wargi i czoła płynęły mu cienkie strużki krwi, poważniejszych obrażeń chyba nie odniósł.
- A jak ty czułabyś się, Uri, gdyby twoja mama umarła, a wujek Kovu przyprowadziłby sobie tę całą matkę Damu, Kijivu, i powiedział, ze kocha tylko ją? - spytał napastliwie.
Księżniczka zmieszała się. Wiedziała, oczywiście, że ciocia ma prawo założyć nową rodzinę, ale rozumiała też trochę gniew Tabrisa. Po czyjej stronie powinna stanąć?
- Tab, wiem, że to może być trudne - odezwała się milcząca dotąd Kiara. - Ale pomyśl o swojej mamie. Czy ona nie ma prawa być szczęśliwa po śmierci twojego taty? Minęło już przecież tyle czasu.
- Ale ona jest szczęśliwa, ma mnie, Mirembe, Juę i Dhambiego. - Lew chodził niecierpliwie po grocie, ale już nie atakował. - Czy to mało?
- A może, w swoim egoizmie, nie pomyślałeś, że tak, potrzebuje kogoś jeszcze, kto da jej miłość, zamiast ciągle jej oczekiwać? - syknął wściekle Kopa, ale i on zachowywał bezpieczny dystans. - Do kogo przytuli się ona, a nie tylko będą przytulać się do niej?
-- Może i tak, ale na pewno nie potrzebuje do tego przybłędy, miała mojego ojca, z nim była szczęśliwa. - Nie dawał za wygraną młody lew.
Kiara i Uri po cichu wyszły z jaskini i skierowały się do Groty Królewskiej. Jeszcze długo słyszały za sobą podniesione głosy trzech lwów.
- Czekają ich ciężkie chwile - westchnęła Kiara.
- Jak myślisz, mamo, czy sobie poradzą? Ciocia rozdarta jest pomiędzy Tabem i Kopą, którego chyba nadal kocha, co wybierze?
Obie usiadły przed Grotą Królewską, dając sobie jeszcze kilka chwil sam na sam przed powrotem do obowiązków królewskich i matczynych. W milczeniu patrzyły na leniwie przemieszczające się zwierzęta, nieświadome zbliżającego się niebezpieczeństwa.
- Nie mam pojęcia, jak to się skończy - przyznała miodowa lwica. - Wszystko zależy od Vitani, jak ona to rozegra. Martwię się tylko, bo jej konflikt to konflikt całego stada, które powinno być gotowe na spotkanie z Alvarem.
Uri zadrżała mimowolnie. Ogromna armia złożona z doskonale wytrenowanych krwiożerczych lwów przeciw skonfliktowanemu i podzielonemu wewnętrznie stadu z Lwiej Ziemi...
Przyszłość nie zapowiadała się w różowych barwach.
***
Kovu przekroczył w tym czasie Rzekę Graniczną. Znowu. Choć obiecał sobie i - przede wszystkim - Kiarze, że jego łapa więcej tu nie postanie, znowu tu był. Zabliźniona rana otwierała się, bolące wspomnienia powracały. Myślał przedtem, że udało mu się w końcu uciec przed przeszłością, okazało się jednak, że ta tylko przyczaiła się gdzieś na dnie jego podświadomości, czekając na właściwy moment, by przypomnieć o sobie jak najdotkliwiej.
- Zbierz tu wszystkich - warknął krótko do jakiejś szarej lwicy, która, o dziwo, posłuchała. Nie zamierzał przebywać tu ani o sekundę dłużej niż musiał.
Po kilku minutach pod największą z termitier zebrało się całe złoziemskie stado. Lwice szeptały między sobą nieufnie, Kovu dostrzegł gdzieś z tyłu Damu, z którym wymienili się pośpiesznymi uśmiechami. Kijivu na szczęście nigdzie nie było widać.
Gdy zapadł względny spokój, Kovu streścił pokrótce plan Jaanvara i Alvara opowiedziany przez Kopę.
- I dlatego - dodał na zakończenie. - Każda para łap się przyda. Zagrożenie jest wielkie, Lwia Ziemia może sobie z tym sama nie poradzić. Prosimy was o pomoc.
Nie spodziewał się oczywiście entuzjastycznego "Hura", nie myślał też chyba jednak o takiej reakcji. Lwice zmarszczyły gniewnie brwi, odezwała się jedna z nich.
- Nie mamy zamiaru za was walczyć - burknęła. - Skoro ta armia jest taka potężna, nie chcemy nadstawiać karku. Nic Alvarowi nie zrobiliśmy, sami się z nim tłuczcie.
W Kovu zawrzał gnzebyiew. Mógłby w tej chwili rozszarpać każdą z nich, głupią, krótkowzroczną idiotkę, ale powiedział tylko spokojnie:
- Polujecie na naszą zwierzynę, spacerujecie po naszych ziemiach, korzystacie z łask moich i mojej rodziny... To mało? Jeśli jesteście tak zaślepione i myślicie, ze po wygranej Alvar machnie łapą na taką dwulicowość, powodzenia. Róbcie co chcecie.
Odwrócił się gwałtownie i skierował szybkim krokiem na Lwią Ziemię. Był wściekły sam na siebie, że w ogóle wpadł mu do głowy pomysł żebrania o pomoc na Złej Ziemi. Tutejsze lwice zawsze węszyły tylko za najłatwiejszym zyskiem, bez problemu zmieniając strony. Jak mógłby pomyśleć, że ktoś taki mu pomoże?
- Tato, tato, zaczekaj!
Odwrócił się niechętnie. Po chwili, cały zdyszany, dołączył do niego Damu. Jego syn kipiał oburzeniem.
- One są głupie, nie słuchaj ich, ja coś jeszcze wymyślę, by wam pomogły - obiecał.
Kovu wzruszył tylko ramionami. Jeśli młody Złoziemiec przekonałby swoje stado, musiałby być chyba cudotwórcą, a na to raczej nikt nie liczył.
- Dlaczego nie było cię na dzisiejszej prezentacji książąt? - spytał szorstko. - Wiesz, że martwimy się o ciebie, szczególnie Uri. Bardzo chciałaby, żebyś zobaczył jej synów, jesteś przecież jej bratem.
Na słowa ojca Damu pojaśniał jak słoneczko, ale starał się to ukryć, co dawało dość smieszny efekt. Zerknął szybko na ojca, upewniając się, że ten nie żartuje, po czym znowu zaczął kontemplować kamieniste podłoże Złej Ziemi.
- Wiesz, byłem ostatnio trochę zajęty. Muszę zajmować się moja partnerką, rozumiesz...
Kovu zamrugał kilkakrotnie.
- Partnerkę? Kim ona jest? - spytał ze zdziwieniem. Dopiero teraz do niego dotarło, jak bardzo zaniedbał ostatnio syna, o ilu ważnych dla niego sprawach nie wiedział. "Nadrobimy to po bitwie z Alvarem" obiecał sobie.
- Moja przyjaciółka z dzieciństwa, Farasi. Jest bardzo... miła, może niedługo ja poznasz. Chodźmy teraz na Lwią Ziemię, Uri chyba wydrapałaby mi oczy, gdybym jeszcze trochę nie zaczął zachwycać się jej maleństwami, mam rację?
Kovu pokiwał z roztargnieniem głową. Cieszył się ze spotkania z synem, ostatnio widzieli się chyba podczas wizyty Złotego Stada, od której minęły juz wieki. Miał jednak dziwne wrażenie, że nie wszystko w życiu młodego lwa jest takie jak być powinno. Powinien wybadać o co chodzi natychmiast, ale miał tyle innych spraw jeszcze bardziej niecierpiących zwłoki...
"Po bitwie" powtórzył, kierując się powoli z Damu w stronę Lwiej Skały "Wtedy będzie dobry czas na wszystko".
--------------------
Przepraszam za takie opóźnienie (nie, nie porzuciłam znowu bloga, jak może myśleliście :p), rozdział był pisany na raty, co chyba widać, trudno. Na Wielkanoc zafundowałam sobie pobyt w szpitalu, bo straszliwy kaszel i prawie 40* gorączki okazało się zapaleniem płuc kompletnie nieusłyszanym przez moją lekarkę o.O. Teraz czuję się na szczęście lepiej, siedzę w domu i się kuruję, lecę też nadrabiać zaległości u Was :).
Mam nadzieję, że rozdział nie wyszedł zbyt słodki - początkowo planowałam napisać dłuższą scenę między Kopą i Vitani, ale chyba bym nie zniosła takiej ilości lukru, zawsze wolę dowalić moim bohaterom jakieś nieszczęście niż zesłać coś dobrego, czasem żal mi tych moich lwów :D.
"To... to córka Vitani? Na pewno ma też partnera, z którym jest szczęśliwa i wcale mnie nie potrzebuje...". Coś z żołądka Kopy podjęło kolejną rozpaczliwą próbę wydostania się na światło dzienne. Znokautowany przez jedno zdanie małego lwiątka. No nieźle.
Najchętniej zrobiłby natychmiastowy w tył zwrot i pognałby spowrotem do siedziby Górskiego Stada u stóp Kilimandżaro. Nie mógł się jednak tak wygłupić przed małą Mirembe, co, gdyby dowiedziała się o tym Vitani? Na pewno dowie się o jego powrocie, wolał być jednak zapamiętany jako romantyczny idiota niż tchórz. Chyba.
Mirembe wzięła w pyszczek swojego ratela i w podskokach weszła do groty, Kopa powoli poszedł za nia.
Stanął niepewnie prawie w samym wejściu, z powodu panującego wewnątrz półmroku widział jedynie niewyraźne kontury lwiczki i dorosłej lwicy. Zdał się na słuch.
- Zobacz, mamo, upolowałam go całkiem sama - szczebiotała mała. - Już myślał, że zwieje do swojej nory, ale ja go cap! za kark i był mój, aha, a to jest pan Kopa, a ten ratel...
- Jaki Kopa, o kim mówisz? - Przerwał jej starszy głos. Kopa był niemal pewny, że należy on do Vitani. Był o wiele niższy i bardziej zachrypnięty niż w dzieciństwie, ale tak, to ona!
Podszedł do lwicy kilka kroków i nareszcie dokładnie ją zobaczył. I na niej czas odcisnął swoje piętno, ale jemu wydawało się, że nic się nie zmieniła, a jeśli były drobne zmiany, to tylko na korzyść.
- Twój przyjaciel z dzieciństwa, Kopa - powiedział, oczekując reakcji. Jakiejkolwiek. Gdy jednak po kilku sekundach lwica dalej gapiła się na niego w osłupieniu, dodał. - Żyję. Czy... pamiętasz mnie?
W tej chwili lwica rzuciła się na niego z łkaniem. Mirembe odsunęła się w kąt, patrząc na całą scenę z zainteresowaniem.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo czułam się winna przez te wszystkie lata. - Potoki łez Vitani niknęły w grzywie i futrze Kopy. - To przeze mnie Zira prawię cię...
- Cśśś, nie myśl o tym, najważniejsze, że nic się nie stało. - Czuł się tak szczęsliwy jak chyba prawie nigdy, nie dawała mu tylko spokoju jedna sprawa. - Kto jest ojcem Mirembe?
Vitani zamrugała zdziwiona, na chwilę przestała nawet ciągać nosem. Tego pytania się chyba nie spodziewała.
- Nie mam bladego pojęcia - przyznała.
- Aaa... przepraszam, że pytam. - Teraz to Kopa poczuł się skrępowany. - Czasem i tak się zdarza.
- Nie, nie, to nie to, co masz na myśli. Jej rodzice zostali zabici, ja jestem dla niej przybraną mamą.
- A pan może być moim tatą - dodała łaskawie Mirembe.
Vitani otarła ostatnie łzy. Oczy jej się śmiały, wyglądała naprawdę pięknie.
- To co, Kopo, podejmiesz się trudnej roli głowy rodziny? A może... może masz juz partnerkę? - dodała z wahaniem, wcześniej w ogóle nie pomyślała o takiej możliwości.
Lew potrząsnął tylko głową. Owszem, w młodości był bardzo przystojnym lwem, był z wieloma lwicami, jego związki kończyły się jednak tak szybko jak zaczynały. Chyba zawsze był tą bierną stroną, nie potrafił okazywać lwicom czułości. One to czuły, nie były przecież głupie, po jakimś czasie same rezygnowały, a on zostawał sam. Zamiast oczu brązowych, zielonych, niebieskich czy czerwonych widział zawsze tylko te jedne, fiołkowe.
Vitani po raz kolejny, tym razem w mniej histeryczny sposób, przytuliła się do Kopy. Zamruczała i powolnym ruchem polizała go po policzku. Lew westchnął z rozkoszą.
- Wiesz, w moim życiu zawsze byłeś tylko ty - szeptała mu do ucha, ocierając się mu o grzywę. - Ty i...
- Mamo? Co ty wyprawiasz?
W jednej chwili cały romantyczny nastrój prysł, a lwy odskoczyły od siebie jak para podlotków przyłapana na gorącym uczynku.
W wejściu do groty stał poznany wcześniej przez Kopę Tabris, zza niego ciekawie zerkały Kiara i Uri.
- To jest Kopa, mój nowy tata - wyjaśniła usłużnie Mirembe.
Mlody lew wszedł do groty. Wyglądał jsk gotujący się wściekle czajnik, o ile czajniki mogą rzucać wściekłe spojrzenia na prawo i lewo.
- Wiem, że Kopa, pytam tylko, co on robi z moja matką! - warknął. Uri jeszcze nigdy nie widziała go tak wściekłego, zdradzał czasem lekkie oznaki irytacji, zazwyczaj był jednak istną oazą spokoju.
Kopa zrobił wielkie oczy.
- To twój syn? Ale mówiłaś, że nie masz partnera - wyjąkał.
- Bo już nie mam. - Vitani nie wiedziała, gdzie podziać oczy, czy na wściekłym Tabrisie, czy zakłopotanym Kopie. - To syn Taia, który już od dawna nie żyje.
To imię dla odmiany brat Kiary kojarzył. Czasem, gdy był jeszcze całkiem mały, rodzice zabierali go na granicę Lwiej Ziemi z wizytą do swoich przyjaciół Malki i Kuli i ich syna Taia. Lwiątka jednak nie potrafiły znaleźć wspólnego języka, obaj bawili się bardziej koło siebie, a nie ze sobą.
"Jak Vit mogła związać się z takim nudziarzem?" zastanowił się poważnie i chyba nawet powiedział coś w tym stylu na głos, bo młody Tabris rzucił się na niego z rykiem.
- Przestańcie natychmiast! Obaj! - Vitani wskoczyła pomiędzy walczących i chyba tylko przypadek sprawiał, że ani razu nie oberwała. Kopa był już starszy, ale za to posiadał niezbędne doświadczenie nabyte w wielu walkach, Tabrisa napędzał zaś młodzieńczy gniew. Ciosy były liczne i celne, co czyniło wynik bójki bardzo niepewnym.
Trzy lwice przyglądały się z niepokojem to sobie, to walczącym. Mała Mirembe, wystraszona, schowała się w kącie.
Czując ciężar odpowiedzialności, pałeczkę przejęła Uri. W końcu kiedyś, już jako królowa, również będzie musiała rozsądzać podobne spory, praktyka jest milej widziana od teorii, którą od dawna faszerował ją ojciec.
- Koniec!!! - wrzasnęła najgłośniej i najbardziej przenikliwie jak tylko umiała, a gdy lwy zaprzestały bójki, zaciekawione, co może wydawać taki okropny jazgot, Uri dodała już łagodniej. - Wujku Kopo, Tabrisie, proszę. Pamiętajcie, że jesteśmy jedno. Tego uczył mnie zawsze dziadek Simba i myślę, że miał rację. Nie możemy tracić czasu na wewnętrzne spory, gdy zbliżają się do nas Jaanvar i Alvar, musimy być silni.
Tabris prychnął gniewnie. Z wargi i czoła płynęły mu cienkie strużki krwi, poważniejszych obrażeń chyba nie odniósł.
- A jak ty czułabyś się, Uri, gdyby twoja mama umarła, a wujek Kovu przyprowadziłby sobie tę całą matkę Damu, Kijivu, i powiedział, ze kocha tylko ją? - spytał napastliwie.
Księżniczka zmieszała się. Wiedziała, oczywiście, że ciocia ma prawo założyć nową rodzinę, ale rozumiała też trochę gniew Tabrisa. Po czyjej stronie powinna stanąć?
- Tab, wiem, że to może być trudne - odezwała się milcząca dotąd Kiara. - Ale pomyśl o swojej mamie. Czy ona nie ma prawa być szczęśliwa po śmierci twojego taty? Minęło już przecież tyle czasu.
- Ale ona jest szczęśliwa, ma mnie, Mirembe, Juę i Dhambiego. - Lew chodził niecierpliwie po grocie, ale już nie atakował. - Czy to mało?
- A może, w swoim egoizmie, nie pomyślałeś, że tak, potrzebuje kogoś jeszcze, kto da jej miłość, zamiast ciągle jej oczekiwać? - syknął wściekle Kopa, ale i on zachowywał bezpieczny dystans. - Do kogo przytuli się ona, a nie tylko będą przytulać się do niej?
-- Może i tak, ale na pewno nie potrzebuje do tego przybłędy, miała mojego ojca, z nim była szczęśliwa. - Nie dawał za wygraną młody lew.
Kiara i Uri po cichu wyszły z jaskini i skierowały się do Groty Królewskiej. Jeszcze długo słyszały za sobą podniesione głosy trzech lwów.
- Czekają ich ciężkie chwile - westchnęła Kiara.
- Jak myślisz, mamo, czy sobie poradzą? Ciocia rozdarta jest pomiędzy Tabem i Kopą, którego chyba nadal kocha, co wybierze?
Obie usiadły przed Grotą Królewską, dając sobie jeszcze kilka chwil sam na sam przed powrotem do obowiązków królewskich i matczynych. W milczeniu patrzyły na leniwie przemieszczające się zwierzęta, nieświadome zbliżającego się niebezpieczeństwa.
- Nie mam pojęcia, jak to się skończy - przyznała miodowa lwica. - Wszystko zależy od Vitani, jak ona to rozegra. Martwię się tylko, bo jej konflikt to konflikt całego stada, które powinno być gotowe na spotkanie z Alvarem.
Uri zadrżała mimowolnie. Ogromna armia złożona z doskonale wytrenowanych krwiożerczych lwów przeciw skonfliktowanemu i podzielonemu wewnętrznie stadu z Lwiej Ziemi...
Przyszłość nie zapowiadała się w różowych barwach.
***
Kovu przekroczył w tym czasie Rzekę Graniczną. Znowu. Choć obiecał sobie i - przede wszystkim - Kiarze, że jego łapa więcej tu nie postanie, znowu tu był. Zabliźniona rana otwierała się, bolące wspomnienia powracały. Myślał przedtem, że udało mu się w końcu uciec przed przeszłością, okazało się jednak, że ta tylko przyczaiła się gdzieś na dnie jego podświadomości, czekając na właściwy moment, by przypomnieć o sobie jak najdotkliwiej.
- Zbierz tu wszystkich - warknął krótko do jakiejś szarej lwicy, która, o dziwo, posłuchała. Nie zamierzał przebywać tu ani o sekundę dłużej niż musiał.
Po kilku minutach pod największą z termitier zebrało się całe złoziemskie stado. Lwice szeptały między sobą nieufnie, Kovu dostrzegł gdzieś z tyłu Damu, z którym wymienili się pośpiesznymi uśmiechami. Kijivu na szczęście nigdzie nie było widać.
Gdy zapadł względny spokój, Kovu streścił pokrótce plan Jaanvara i Alvara opowiedziany przez Kopę.
- I dlatego - dodał na zakończenie. - Każda para łap się przyda. Zagrożenie jest wielkie, Lwia Ziemia może sobie z tym sama nie poradzić. Prosimy was o pomoc.
Nie spodziewał się oczywiście entuzjastycznego "Hura", nie myślał też chyba jednak o takiej reakcji. Lwice zmarszczyły gniewnie brwi, odezwała się jedna z nich.
- Nie mamy zamiaru za was walczyć - burknęła. - Skoro ta armia jest taka potężna, nie chcemy nadstawiać karku. Nic Alvarowi nie zrobiliśmy, sami się z nim tłuczcie.
W Kovu zawrzał gnzebyiew. Mógłby w tej chwili rozszarpać każdą z nich, głupią, krótkowzroczną idiotkę, ale powiedział tylko spokojnie:
- Polujecie na naszą zwierzynę, spacerujecie po naszych ziemiach, korzystacie z łask moich i mojej rodziny... To mało? Jeśli jesteście tak zaślepione i myślicie, ze po wygranej Alvar machnie łapą na taką dwulicowość, powodzenia. Róbcie co chcecie.
Odwrócił się gwałtownie i skierował szybkim krokiem na Lwią Ziemię. Był wściekły sam na siebie, że w ogóle wpadł mu do głowy pomysł żebrania o pomoc na Złej Ziemi. Tutejsze lwice zawsze węszyły tylko za najłatwiejszym zyskiem, bez problemu zmieniając strony. Jak mógłby pomyśleć, że ktoś taki mu pomoże?
- Tato, tato, zaczekaj!
Odwrócił się niechętnie. Po chwili, cały zdyszany, dołączył do niego Damu. Jego syn kipiał oburzeniem.
- One są głupie, nie słuchaj ich, ja coś jeszcze wymyślę, by wam pomogły - obiecał.
Kovu wzruszył tylko ramionami. Jeśli młody Złoziemiec przekonałby swoje stado, musiałby być chyba cudotwórcą, a na to raczej nikt nie liczył.
- Dlaczego nie było cię na dzisiejszej prezentacji książąt? - spytał szorstko. - Wiesz, że martwimy się o ciebie, szczególnie Uri. Bardzo chciałaby, żebyś zobaczył jej synów, jesteś przecież jej bratem.
Na słowa ojca Damu pojaśniał jak słoneczko, ale starał się to ukryć, co dawało dość smieszny efekt. Zerknął szybko na ojca, upewniając się, że ten nie żartuje, po czym znowu zaczął kontemplować kamieniste podłoże Złej Ziemi.
- Wiesz, byłem ostatnio trochę zajęty. Muszę zajmować się moja partnerką, rozumiesz...
Kovu zamrugał kilkakrotnie.
- Partnerkę? Kim ona jest? - spytał ze zdziwieniem. Dopiero teraz do niego dotarło, jak bardzo zaniedbał ostatnio syna, o ilu ważnych dla niego sprawach nie wiedział. "Nadrobimy to po bitwie z Alvarem" obiecał sobie.
- Moja przyjaciółka z dzieciństwa, Farasi. Jest bardzo... miła, może niedługo ja poznasz. Chodźmy teraz na Lwią Ziemię, Uri chyba wydrapałaby mi oczy, gdybym jeszcze trochę nie zaczął zachwycać się jej maleństwami, mam rację?
Kovu pokiwał z roztargnieniem głową. Cieszył się ze spotkania z synem, ostatnio widzieli się chyba podczas wizyty Złotego Stada, od której minęły juz wieki. Miał jednak dziwne wrażenie, że nie wszystko w życiu młodego lwa jest takie jak być powinno. Powinien wybadać o co chodzi natychmiast, ale miał tyle innych spraw jeszcze bardziej niecierpiących zwłoki...
"Po bitwie" powtórzył, kierując się powoli z Damu w stronę Lwiej Skały "Wtedy będzie dobry czas na wszystko".
--------------------
Przepraszam za takie opóźnienie (nie, nie porzuciłam znowu bloga, jak może myśleliście :p), rozdział był pisany na raty, co chyba widać, trudno. Na Wielkanoc zafundowałam sobie pobyt w szpitalu, bo straszliwy kaszel i prawie 40* gorączki okazało się zapaleniem płuc kompletnie nieusłyszanym przez moją lekarkę o.O. Teraz czuję się na szczęście lepiej, siedzę w domu i się kuruję, lecę też nadrabiać zaległości u Was :).
Mam nadzieję, że rozdział nie wyszedł zbyt słodki - początkowo planowałam napisać dłuższą scenę między Kopą i Vitani, ale chyba bym nie zniosła takiej ilości lukru, zawsze wolę dowalić moim bohaterom jakieś nieszczęście niż zesłać coś dobrego, czasem żal mi tych moich lwów :D.
Tak jak każdy Twój rozdział, ten też jest wspaniały. Mała Mirembe przynosi tyle radości. Za każdym razem kiedy o niej czytam, uśmiech pojawia mi się na twarzy. Sądzę, że Tabris nie prędko dogada się ze swoim nowym ojczymem, jeżeli w ogóle się dogada. Ciekawa jak to się przeżucie na losy innych? Niestety, muszę poczekać do następnego rozdziału. :)
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to zdrówka życzę, nic przyjemnego być chorym w święta, wiem coś o tym.
Wspaniały rozdział, bardzo polubiłam małą Mirembę. :) Jest urocza. Początkowo nie byłam pewna czy Vitani zaakceptuje Kopę ale dobrze się złożyło, no oprócz tego małego nieporozumienia z Tabrisem. :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
vitaniandazalee
Sper razdział.
OdpowiedzUsuńCiekawy rozdział.
OdpowiedzUsuńI cieszę się że pojawił się mój ulubiony bohater Damu.I mnie totalna śmiechuwa dopadła kiedy Kopa zapytał o ojca Mirembe i ogólnie ją bardzo lubię i fajnie by było gdyby była z Damu chociaż jest dla niej za stary(ach,te moje szalone fantazjeXD)...
A ten Tabris chyba będzie musiał mocno odpocząć.
Mambo swali 1217
Fajny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńNo cóż, ciekawe czy Tabris zaakceptuje w końcu Kopę :D Zastanawiam się co miał na myśli Damu mówiąc "Muszę zajmować się moja partnerką". Czy to znazy, że Farasi jest w ciąży, albo, że nawet już urodziła? Nie mogę się doczekać kolejnej notki!
Najlepszy rozdział! Wow. Zapraszam do mnie ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :) Ciekawe co jest nie tak w życiu Damy?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
super rozdział rozśmieszyła mnie mała Mirembre :)
OdpowiedzUsuńKurcze... wreszcie zabrałam się za przeczytanie twojego bloga... i powiem ci że jest świetny :) widać że masz talent , wszystko opisujesz tak dokładnie że czytelnik czytając (masło maślane..) widzi to wszystko przed oczami :) rzadko spotyka się taki talent :) gratuluje i zapraszam do mnie na Ostatnie Pokolenie
OdpowiedzUsuń